Выбрать главу

– Bóg ci zapłać – powiedziałam z wdzięcznością. – Między nami mówiąc, wiedziałam o tym od niedawna, ale na razie jeszcze nic nie mówiłam. Zastanawiałam się w ogóle, czego by jej życzyć najgorszego, i popatrz, takie cudowne zjawisko nie przyszło mi do głowy. Jak to zobaczyłam, o mało trupem nie padłam ze szczęścia.

– Jakim sposobem zobaczyłaś? – zdumiała się Ewa. – Przecież się z nią nie widujesz?

Bez żadnego oporu opowiedziałam jej o katastrofie. Nowakowskiego wrabiałam również z wielką przyjemnością.

– I tyś ją wyciągnęła? Uratowałaś jej życie? Miałaś zaćmienie umysłu?!

– Przeciwnie. Jak zobaczyłam łysinę, postanowiłam natychmiast, że ona umrzeć nie może. Za dobrze by jej było. I co mi za radość, że nieboszczka łysa! Żywa to tak…

– Może masz rację – zgodziła się Ewa po krótkim namyśle. – No owszem, co się z tym naużera, to jej. A jeszcze ujawnienie sekretu… Jestem pewna, że trzymała to w absolutnej tajemnicy, ciekawe, jak długo. Pociechą jest mi myśl, że jakąś trudność musiała pokonywać. Myślisz, że od kiedy…?

– Ona jest inteligentna, więc zadatki miała może nawet od urodzenia. Sama wiesz, że nie ma na świecie łysego kretyna, a jeśli nawet istnieje, stanowi wyjątek, potwierdzający regułę. Łysieją najczęściej naukowcy, muszą chyba te szare komórki wywierać jakiś wpływ.

Pogawędka o łysinach na bazie Miziutka wprawiała mnie w stan upojenia i rosnącą euforię. Ewa robiła wrażenie, jakby też ją to zachwycało. Najwyraźniej w świecie Miziutek u wszystkich budził duże uczucia.

– A najpiękniejsze włosy należą zazwyczaj do najgłupszych kobiet – dołożyłam.

– Oczywiście też dopuszczam wyjątki.

– Popieram twoje zdanie – potwierdziła Ewa. – Oni chyba mieli zdrowe poglądy, ci nasi przodkowie. Długie włosy, krótki rozum.

– Coś w tym jest, kierowali się zapewne doświadczeniem…? Dziwne tylko, że dłuższy rozum nie wskazywał i nie wskazuje rycyny.

– Co masz na myśli? – spytała Ewa nieufnie. – Nie wyrażając się, sraczka ma wpływ na włosy?

Zdziwiłam się ogromnie i zgorszyłam przeraźliwie.

– Jak to? Nie wiesz? Ty?! Myślałam, że kto jak kto, ale ty rozeznanie powinnaś posiadać! Przecież jedyny na świecie produkt, który naprawdę działa pozytywnie na włosy, to rycyna!

– Do wewnątrz…?

– Oszalałaś?! Na wierzch!

– Na głowę…?

– No przecież nie na tyłek! I kolana tym sobie smarować nie będziesz! Na głowę, pomiędzy włosami! Skutkuje! Końska trochę kuracja i uciążliwa, ale za to jakie rezultaty!

Ewa nagle spoważniała, co widać było przez słuchawkę.

– To mi musisz opowiedzieć porządnie – rzekła z naciskiem, – Skąd wiesz, w czym rzecz i jak to się robi?

– Proszę cię bardzo. Istnieje kretyński przesąd, jakoby rycyna śmierdziała. Nic bardziej fałszywego, może śmierdziała kiedyś przed wiekami, obecnie nie ma żadnej woni, a jeśli ma, to gdzie jej do czosnku! Poświęcać jej należy jedne trzy czwarte doby tygodniowo, mianowicie: przed myciem głowy nalewasz sobie trochę rycyny na spodeczek, spodeczek ustawiasz na filiżance z gorącą wodą, żeby ta rycyna była ciepła, bierzesz starą szczotkę do zębów…

– Mogę wziąć nową?

– Możesz. Rozdzielasz włoski co centymetr i w ten przedziałek wcierasz rycynę szczotką. Raz koło razu cały łeb. Sama czujesz, jak ci się robi ciepło w głowę. Następnie okręcasz całość suchym ręcznikiem frotte, najlepiej wyjętym z brudów…

– A może być czysty?

– Może, ale go szkoda. I tak trzymasz najmarniej pięć godzin. Niechby nawet osiem, więcej idzie na straty. Następnie myjesz głowę normalnym szamponem, mocno ciepłą wodą, jedna przyjaciółka myła letnią i pyskowała, że jej się źle zmywa, jasne, letnią źle, musi być dobrze ciepła, nie ukrop, który ci zedrze skórę, ale porządnie ciepła. No dobrze, prawie gorąca, ale parzyć nie musi. Potem robisz, co ci się spodoba. I sama widzisz, pomyliłam się, wystarczy ćwierć doby, zasugerowałam się dawnymi czasami, kiedy nie było suszarek do włosów i osiem godzin z rycyną żądało drugich ośmiu na wysuszenie. I tak co tydzień. Skutki pojawiają się po trzech miesiącach, ale za to jakie…!

Jeśli wytrzymasz rok, przez następne dwadzieścia lat budzisz okrzyki zachwytu i paroksyzmy zawiści.

– Skąd wiesz?

– Znałam dziewczynę, która wytrzymała rok. Przedtem była łysa. Osobiście trzy razy wytrzymałam po cztery miesiące, gdyby nie to, zapewniam cię, że polubiłby mnie Cyrankiewicz. Z usuwania włosów z głowy garściami przeszłam do utraty, przy najgorszym szarpaniu, jednego albo dwóch pojedynczych włosków. Poprzednie wyłażenie garściami było skutkiem różnych głupowatych dolegliwości. U tamtą dziewczyny też, po roku miała grzywę jak tarpan i dwa lwy razem wzięte.

Ewa słuchała z wielką uwagą, nie przerywając.

– Czegóż, do cholery, cała ludzkość tego nie stosuje?

– Z dwóch powodów, jak sądzę. Primo, spróbuj. Tydzień w tydzień kotłować się z tym smarowaniem, człowiek nie ma czasu, sił mu brakuje, tych ośmiu godzin nie ma z czego wydłubać i tak dalej. A secundo, może mniej ważne i tylko dla blondynek.

Włosy od tego ciemnieją. Wyraźnie widać, to co od głowy odrasta jest ciemniejsze…

– Uzasadnione biologicznie. Ciemne włosy są mocniejsze.

– Toteż właśnie. Sama za trzecim razem dałam spokój, bo robiła się ze mnie szatynka.

– Rozjaśnić zawsze można. Słuchaj, to jest genialne. Czy jesteś pewna tego, co mówisz?

– Możemy się spotkać – powiedziałam z wielką urazą. – Sama zobaczysz, że na głowie mam własne włosy, nie bardzo piękne, ale to z natury. Gdyby nie rycyna, nie powiem, co bym miała.

– Perukę – odgadła Ewa. – Wierzę ci…

– Czekaj, po trzecie! Już ci mówiłam, skutek się widzi po trzech miesiącach udręk.

Kto wytrzyma?

– Ten, kto ma rozum, i w ten sposób można odwrócić to porzekadło o rozumie i włosach. Wiesz, świetna myśl! Wygrywają kobiety inteligentne! I wytrwałe! Nie tylko w tym, sama pomyśl, ile zabiegów wymaga czasu, żeby osiągnąć skutek długofalowy! Znakomite, ja to będę reklamować! Popatrz, jak opatrzność nagradza dobre uczynki, chciałam ci zrobić przyjemność i proszę, ile mam z tego korzyści…!

W pełni poparłam jej pogląd, oczywiście, że dobre uczynki bywają nagradzane częściej, niż by się wydawało. Sama zrezygnowałam z osobistej zemsty na Miziutku i proszę, jaka spotkała mnie radość!

– Miziutek oczywiście nie wie, że ty wiesz? – upewniłam się.

– Jasne, że nie wie i wcale nie chcę, żeby wiedziała. Jeszcze by mnie poprosiła o zachowanie sekretu, musiałabym jej obiecać i zamurowałaby mi gębę. A chała. Sama będę decydować komu powiem, a komu nie.

Przyznałam jej słuszność. W ten sposób obie miałyśmy Miziutka niejako w ręku i sama ta świadomość przysparzała pogody ducha. Mogłyśmy spokojnie patrzeć i słuchać, jak informacja rozprzestrzenia się bez nas.

Cała hopa z Miziutkiem ukoiła moje wszystkie skomplikowane doznania wewnętrzne. W pełni odzyskałam dobry humor i gotowa byłam przyrządzać Grzegorzowi obiady nawet codziennie, umiałam w końcu gotować i wymyślać potrawy niezbyt pracochłonne. Pchanie do pralki jego koszul i gaci zaczęło mi się wydawać, rozrywką szczytowej klasy. Jak w ogóle mogłam wpaść na taki głupi pomysł, żeby nie jechać…?!

Głowa Miziutka zrównoważyła moją. Szalały po mnie te głowy od wiosny, nareszcie ostatnia, po ciężkich zgryzotach z poprzednimi, dostarczyła mi kojącego szczęścia.

Parami chodziły, tam dwie głowy Heleny, tu też dwie, Miziutka i moja, ale ja włosy jeszcze miałam. Okropne bo okropne i męczące straszliwie, ale jednak moje własne i trzymają się nieźle, chociaż świetnie mogłyby zdobić stracha na wróble…

Nagle wyraźnie poczułam, że jeśli nie odczepię się definitywnie od tych upiornych głów, najzwyczajniej w świecie zwariuję i zamkną mnie w Tworkach. Niechże, na litość boską, zajmę się czymkolwiek innym…!

* * *

Po raz trzeci w tym roku jechałam na spotkanie z mężczyzną życia, ale było to zupełnie co innego niż poprzednimi razami, W bagażniku nie wiozłam żadnych śmieci, na każdym postoju sprawdzałam, czy ktoś mi czegoś nie podrzucił. Głowę miałam opanowaną, zrobiłam trwałą, która wyszła nieźle, uczesanie wytrzymywało pięć dni i nawet wilgoć nie szkodziła mu zbytnio. Zjawisko powinno potrwać całe dwa miesiące. Na nogę mogłam nie zwracać żadnej uwagi.

Gnębiły mnie za to problemy odmiennej natury.

– No i masz – oznajmił Grzegorz przez telefon drugiego września. – Wyskoczyły dwie kwestie, sam już nie wiem, od której zacząć.

– Najpierw gorsze – zaproponowałam

– Obie gorsze. Może w porządku chronologicznym. Jak ci już mówiłem, moja żona po wizycie bioterapeuty poczuła się lepiej i napisała nowy testament, sądzę, że podpuszczona przez kuzynkę. Otóż dziedziczę wszystko pod warunkiem, że w czasie jej choroby nie zwiążę się z żadną kobietą. Zważywszy wiek, warunek nie obudził sensacji i testament jest ważny.

– Będą cię śledzić?

– Zapewne tak, ale to robota tej harpii. Drobiazg. Między nami mówiąc, zaczynam ją kochać tak samo jak Miziutka i forsy jej nie oddam. Chętniej wrzucę do Sekwany.

– To co? Nie przyjeżdżać?

– Zwariowałaś? Przeciwnie. Czekaj, to nie koniec. Mam za sobą dwa wesołe dni.

Odwiozłem ją, odczekałem, zostawiłem w niezłym stanie i odleciałem. Trzeba trafu, że tego samego dnia mały samolot pasażerski rozbił się w górach, leciał chyba w pół godziny później, i wiadomość o tym podali w telewizji. Moja żona oglądała akurat telewizję i cześć. Kiedy zadzwoniłem z domu wieczorem, okazało się, że mam natychmiast tam wracać, bo nastąpił kolejny wylew. Nie poznała mnie, no, co ci będę opowiadał… Jedyną przyjemność sprawiło mi parę słów do kuzynki, tego sobie nie odmówiłem…

– Bardzo dobrze.

– Cieszę się, że mnie pochwalasz. Ale teraz już żadnej poprawy nie można się spodziewać, tyle że utrzymują ją przy życiu.