Sherva znów pochylił głowę na znak zgody. Cały ten cyrk nie robił na nim najmniejszego wrażenia. Nie obchodził go powrót Astera, nie obchodziło go zaprowadzenie na ziemi królestwa Thenaara.
— Musisz zdobyć chłopca, zrozumiałeś mnie? Przyprowadź go tu żywego. Jego ojca i matkę możesz spokojnie zabić.
— Tak, Wasza Ekscelencjo.
— Wybierz do tej misji, kogo tylko chcesz, ufam twojemu osądowi.
To słowo, „ufam”, z jakiegoś powodu sprawiło, że Sherva zadrżał.
— I wyrusz natychmiast.
Strażnik przytaknął, podniósł do piersi skrzyżowane pięści na znak pozdrowienia i ruszył w kierunku wyjścia.
— A nie, zaczekaj.
Sherva zadrżał niedostrzegalnie, zatrzymując się przed wyjściem. Potem odwrócił się, starając się kontrolować wyraz twarzy.
— Słucham.
— Wszyscy czujemy się winni z powodu ucieczki Dubhe, i to dobrze, że tak jest. Wydaje mi się jednak, że ty przesadzasz. Zwróciłem uwagę na twoje spojrzenie w ostatnich dniach. Nie zapominaj, że to ja chciałem wśród nas tej zdrajczyni, a nie ty. Ty ograniczyłeś się do wykonywania moich rozkazów. W każdym razie jestem pewien, że Thenaar już ci wybaczył.
Sherva znowu się skłonił, po czym wyszedł z pokoju.
Kiedy był już na zewnątrz, poczuł do siebie obrzydzenie. Ściany Domu stały się jedną wielką wilgotną pułapką, w każdej chwili gotową się za nim zamknąć. I wstydził się swojego strachu, słabości. To Dubhe jako pierwsza postawiła go wobec jego własnej nieudolności.
„A może myślisz, że dzień, w którym Yeshol znajdzie się w twoim zasięgu, nigdy nie nadejdzie?” — powiedziała mu.
W tamtym momencie prawda ukazała mu się jasno. Wstąpił do Gildii, aby stać się dobrym Zabójcą, największym ze wszystkich, bo temu poświęcone było całe jego życie. Pewnego dnia miał walczyć z Yesholem i zabić go, a wówczas będzie miał pewność, że jest najsilniejszy.
Jednak lata mijały i chociaż jego ciało dzień po dniu przekształcało się we wspaniałą maszynę do zabijania, jego duch chyba osłabł. Nigdy nie stał się silniejszy od Yeshola, w końcu prawie zaakceptował fakt, że jest mu podporządkowany, że jest tylko jednym spośród wielu Strażników, na pewno na wyższym poziomie niż przeciętny Zwycięski, ale nic poza tym. Aż do tamtego dnia z Dubhe.
Teraz przyprowadzi Yesholowi chłopczyka, oczywiście, ale potem? Co zrobi potem?
— Wreszcie, do kroćset!
Rekla długimi, zamaszystymi krokami podeszła do smoka, który właśnie wylądował wiele łokci przed nią. Zwierzę, jakich widziała sporo na polach bitewnych, które odwiedziła przy okazji jakiejś roboty, wydawało się w dość kiepskim stanie, o czym świadczyły żółte, lekko zamglone oczy i przygaszona zieleń jego łusek. Grzbiet jednak był czarny, podobnie jak rozłożyste błoniaste skrzydła. Była to krzyżówka z czarnym smokiem, bestią stworzoną przez Tyrana do celów wojennych, wiele lat temu. Krzyżowanie ich ze smokami pospolitymi było pomysłem Dohora.
Na grzbiecie siedział okrakiem gnom o prostackim wyglądzie.
— Sporo potrwało, zanim twój pan cię tu przysłał! — zaatakowała go Rekla.
Gnom zsiadł niespiesznie.
— Zajęło mi to tyle czasu, ile trzeba — powiedział lekceważąco, a Reklę owionął jego śmierdzący piwem oddech.
Poczuła, jak wszystko się w niej gotuje. Nienawidziła być uzależniona od tego rodzaju osób. Przegrani najniższego gatunku, stworzenia, których życie było absolutnie bezużyteczne. A jednak chwała Thenaara wstępowała i na takie drogi, i wykorzystywała dla siebie nawet najbardziej nieznaczące istoty. Dlatego powstrzymała się od położenia dłoni na sztylecie.
— No to przynajmniej teraz się pospieszmy — powiedziała zniecierpliwiona.
Widziała ich ślady w wyschniętej części koryta. Dubhe i Lonerin przeszli tamtędy przynajmniej dwa dni wcześniej, a okres ten wydawał się Rekli wiecznością. Miała wrażenie, że niemal czuje zapach Dubhe. Musiała ją znaleźć, to palące pragnienie pochłaniało ją.
— Będziemy we czwórkę, a mój Vhyl się zmęczy — odpowiedział nieporuszony gnom. — Nie będziemy mogli lecieć na wielkich wysokościach ani nawet bardzo szybko.
Rekla stłumiła gest zniecierpliwienia.
— I tak będziemy szybsi niż oni. — To Kerav, jeden z jej dwóch towarzyszy.
— Właśnie — przytaknęła, niezbyt przekonana. Bez względu na wszystko, przestrzeń oddzielająca ją od zdrajczyni wydawała jej się zawsze zbyt duża.
Trochę czasu zajęło, zanim smok wzbił się w powietrze, ze skrzydłami napiętymi w wysiłku, który wydawał się olbrzymi. Musiał uderzać nimi wielokrotnie, podnosząc chmury pyłu z wyschniętej części koryta.
Rekla pomyślała o Dohorze, przed którym Yeshol musiał ukorzyć się w świątyni, pod posągiem Thenaara. Przysługi, jakie wyświadczyła mu Gildia, były niezliczone — ona sama wykonała wiele spośród jego zleceń. A oto, jak im się teraz odwdzięczał: wpółmartwym smokiem i niewątpliwie pijanym jeźdźcem.
Dokładnie tak, jak zapowiedział gnom, lecieli kilka łokci nad powierzchnią wody. Smok poruszał się z trudem, a od czasu do czasu tracił wysokość. Pod nimi płynęła biała rzeka, a niebo nad ich głowami było szare i skwarne.
Mimo wszystko jednak udało im się dość szybko nadrobić dystans dzielący ich od Nieznanych Krain. Wystarczyło kilka godzin i zobaczyli przeciwny brzeg, gdzie miało zacząć się polowanie.
— Musimy wylądować — powiedziała Rekla.
Z grzbietu smoka było łatwiej wypatrzyć dwie osoby, ale potrzebowali znaleźć pierwsze ślady, aby wiedzieć, gdzie ich szukać. To jednak ona i jej ludzie mogli zrobić tylko na ziemi.
— Nie wydaje się to łatwe… — zauważył gnom.
Nakazał smokowi podnieść się trochę wyżej, aby szybko dokonać rozpoznania terenu, ale to, co zobaczyli, nie było wcale zachęcające. Brzeg, tak samo jak w Świecie Wynurzonym, zaczynał się wyschniętym korytem z ziemi i błota, które jednak prawie od razu znikało, pochłonięte przez gęstą linię drzew ustawionych jak żołnierze o kilka kroków od rzeki.
— Nie ma wystarczająco dużo miejsca, Vhyl nie da rady usiąść — powiedział gnom.
— No to leć dalej — zaordynowała Rekla, ale z tej wysokości nie mogli dostrzec nic poza identycznymi widokami jak ten, który mieli pod stopami.
— Wszędzie jest tak samo.
— Postaraj się znaleźć sposób, żeby mnie zsadzić, do licha — zaklęła przez zęby.
— To niemożliwe.
Bliskość tego niechlujnego jeźdźca, ton jego głosu oraz całkowite lekceważenie, z jakim na wszystko odpowiadał, sprawiły, że krew uderzyła jej do głowy. Instynktownie wyciągnęła sztylet i tylko dzięki Filii, drugiemu towarzyszowi podróży, który zatrzymał jej dłoń, jej ostrze nie sięgnęło celu pod gardłem gnoma.
— Puść mnie! — wrzasnęła wściekle.
— Nie teraz i nie w ten sposób — wyszeptał jej do ucha Filia.
— Cierpliwości, moja pani…
Rekla wyrwała się i schowała sztylet.
— To ja tu dowodzę — syknęła.
Przeszkadzała jej bliskość ciał, a jeszcze bardziej denerwowało ją, że jej podwładny ośmielił się ją dotknąć.
— Przybliż się do brzegu, a potem znajdziemy sposób, żeby zsiąść — rozkazała gnomowi.
— Ale smok jest wyczerpany. Musi odpocząć!
— Potem. No, dalej, zrób, co ci powiedziałam — nalegała szorstko Rekla.
Gnom głośno prychnął, ale pospiesznie usłuchał. Najwyraźniej groźba sztyletu zadziałała.