Jego smok trzepotał w powietrzu skrzydłami zawieszonymi o włos nad wodą. Kiedy musnęły ją na chwilę, jeździec ściągnął wodze.
Smok spróbował zebrać ostatnie siły, jakie mu zostały, i podniósł się trochę. Potem jednak znowu koniec skrzydła dotknął wody.
Nagle całe skrzydło zostało porwane w dół przy akompaniamencie rozpaczliwych ryków zwierzęcia. Tylko gnomowi udało się pozostać w siodle z lejcami ściągniętymi w palcach. Rekla znalazła się w wodzie. Wokół siebie widziała tylko pianę i coś zielonego, miotającego się. Potem wszystko stało się czerwone i poczuła w ustach smak, który dobrze znała, i który poruszył coś w jej wnętrznościach. Krew.
Wynurzyła się, na ile mogła, i zobaczyła, że otacza ją czerwona woda. Nieco dalej para czarnych skrzydeł szarpała się bezładnie, bryzgając krwią, przytrzymywana olbrzymimi białymi kłami. Rekla widziała, jak gnom co chwilę wynurza się z wody.
W dłoni miał miecz, którym rozpaczliwie starał się ocalić siebie i swojego smoka.
— Puść go, idioto! — krzyknęła instynktownie, ale w tej samej chwili z wody wynurzyła się gigantyczna głowa, kształtem przypominająca skrzyżowanie konia i węża. W szczękach, najeżonych długimi i ostrymi zębami, ściskała ciało smoka. Serce Rekli zamarło.
Zaczęła z całych sił płynąć do brzegu.
Nie teraz, nie zanim odzyskam łaskę Thenaara, nie zanim dostanę Dubhe w swoje ręce!
Ostatnie uderzenia ramion wydawały się jej wiecznością. Za sobą słyszała rozpaczliwe krzyki gnoma.
Uczepiła się wystającego korzenia, podciągnęła się na brzeg rzeki i była ocalona. Jej dwaj towarzysze dotarli tam chwilę później. Tymczasem ona patrzyła na olbrzymiego potwora, na trzęsącą się w powietrzu głowę pożerającą smoka. Gnoma, śmierdzącego i nieuprzejmego Jeźdźca Smoka, nie było widać i Rekla prawie się z tego ucieszyła. Zaraz jednak zaczęła przypatrywać się potworowi dokładniej. Widziała jakiś odblask pochodzący z jednego z jego oczu. Był daleko, a zarysy tak małego przedmiotu były trudne do rozróżnienia, ale tego blasku nie można było pomylić. Nie mogło być to nic innego, tylko sztylet: sztylet, który oślepił zwierzę. A przyglądając się uważniej, Rekla dostrzegła dwa fragmenty strzał wystające z szyi i czoła bestii. Tylko jedna osoba mogła zrobić coś takiego.
— Przeszli tędy.
Filia i Kerav odwrócili się z twarzami jeszcze zmienionymi zgrozą, zadyszani po pływaniu. Rekla jednak już zapomniała o strachu. Nienawiść dodała jej nowych sił.
— Dubhe tędy przechodziła.
4. Nieznane Krainy
Przez jakiś czas Dubhe i Lonerin, nie dowierzając własnym oczom, leżeli na brzegu Saaru.
Potwór jeszcze się miotał z bólu odniesionych ran, a wody rzeki powoli barwiły się na czerwono.
Żadne z nich nie miało odwagi nic powiedzieć wobec tego mrożącego krew w żyłach widowiska. Uniknęli śmierci o włos.
— Jesteśmy cali — wydyszała.
— Tak… Niezła praca zespołowa, nie sądzisz?
Dubhe odwróciła się i zobaczyła uśmiechniętą twarz Lonerina. Poczuła tak niezmierzoną ulgę, że mimo wyczerpania sama też pozwoliła sobie na zmęczony uśmiech; potem rzuciła się na ziemię, ściskając w dłoniach przybrzeżny piasek. Wreszcie byli na stałym lądzie. Dotarli do Nieznanych Krain.
Znajdowali się na skrawku ziemi szerokim na kilka łokci, niewiele większym niż potrzebuje człowiek, aby się położyć. Po części był to muł, po części trawa. Tam, gdzie kończył się właściwy brzeg, od razu zaczynała się puszcza, zawiła plątanina drzew o powykręcanych gałęziach i potężnych pniach. Kolory były niezwykle wyraziste: głęboki brąz mieszał się z oślepiającą zielenią szerokich i mięsistych liści. Wśród gałęzi długie włókniste liany splatały się z olbrzymimi paprociami i innymi, nieznanymi Dubhe i Lonerinowi roślinami. Nie było nawet jednego drzewa, jakie potrafiliby rozpoznać, żaden z gatunków tworzących tę puszczę nie istniał w Świecie Wynurzonym.
Zrobili kilka kroków, ale panująca wokół przytłaczająca cisza zniechęciła ich do postawienia dalszych. Żadnego świergotania ptaków, żadnego szmeru ukradkowych kroków w gęstwinie, nawet szelestu listowia. Było tak, jak gdyby cały las był czyhającym potworem, gotowym do śmiercionośnego skoku na ofiarę.
A poza tym było ciemno. Korony drzew posplatały się tak gęsto, że na ziemi tylko gdzieniegdzie pojawiały się rzadkie plamki światła pogrążone w półcieniu. Ich oczy mogły przebić się jedynie na kilka łokci w głąb lasu, dalej zaś wydawało się, że drzewa pochłonęła noc.
Było to zatem nieznane w najczystszym znaczeniu, to samo, którego bali się wszyscy mieszkańcy Świata Wynurzonego i które trzymało ich z dala od tego miejsca przez całe wieki. W obliczu tego krajobrazu poczuli się niespokojnie i postanowili wyruszyć dopiero nazajutrz. Lonerina wyczerpały czary, jakich dokonał, a i Dubhe nie była bardziej wypoczęta. Lepiej było poczekać do następnego dnia, a przez ten czas dobrze przeanalizować sytuację.
Siedząc na brzegu ze skrzyżowanymi nogami, Lonerin wyciągnął ze swojego worka to, co zostało z zapasów. Uratowali je niedługo po tym, jak dotarli na brzeg. Jakimś cudem kilka buteleczek i jakieś zawiniątko z jedzeniem utknęło w korzeniach, które od skraju puszczy sięgały aż do brzegu rzeki, gdzie zanurzały się w wodzie na kilka piędzi.
Również Dubhe, kiedy łódka tonęła, udało się przytrzymać część arsenału: łuk, strzały, sztylet i noże do rzucania.
Lonerin zajął się sporządzaniem czegoś w rodzaju inwentarza, a ona patrzyła na niego z sercem w gardle.
— Straciliśmy w rzece jedną trzecią jedzenia, jakie nam dał Torio — zawyrokował młodzieniec. — To jednak nie jest problem. Możemy polować i zbierać owoce.
Podniósł wzrok, szukając potwierdzenia w oczach towarzyszki, ale dostrzegł w nich tylko zmartwienie. Natychmiast wyczuł jej myśli.
— Eliksiru mamy dosyć — powiedział.
Oczy Dubhe nie rozpogodziły się.
— Uratowaliśmy zaledwie połowę — zauważyła zimno.
— Ale przecież jesteśmy w lesie, mogę przygotować go więcej.
— Jak możesz być pewien, że znajdziesz składniki?
— No wiesz, ja…
Dubhe wskazała na las.
— Czy zauważyłeś chociaż jedną znaną roślinę? Taką, którą widziałeś już w Świecie Wynurzonym?
— Jakie to ma znaczenie, jesteśmy dopiero na początku, trzeba wejść w gęstwinę, są rośliny żyjące w podszyciu…
Popatrzyła na niego ironicznie.
— Wystarczy go oszczędzać — dodał Lonerin. — Jest inny niż tamten, który dawała ci Rekla, już ci mówiłem: wystarczy mniejsza doza, aby utrzymać pieczęć pod kontrolą. Jeżeli na przykład będziesz brała jeden łyk co cztery dni, powinno nam się udać. Oczywiście ty też będziesz musiała się nieco wykazać dobrą wolą.
Dubhe nie zwróciła uwagi na jego słowa i zaczęła składać do swojej sakwy część rozrzuconych na ziemi zapasów.
— Musisz mi zaufać — powiedział Lonerin głośniej.
Zaufać. To wcale nie było łatwe, a Dubhe nie była nawet pewna, czy tego chce. Ostatnią osobą, której zaufała, był Mistrz, a jego utrata była nie do zniesienia.
Nawet teraz, prawie trzy lata po jego śmierci, nie potrafiła uwolnić się od jego nieobecności. W każdym razie, jak zawsze, nie miała wyboru.
— Słuchaj, tu nie chodzi o ciebie. Po prostu od zawsze napotykam na swojej drodze tylko przeszkody — powiedziała, nie odwracając się.
— Rozumiem. — Głos Lonerina posmutniał. — Ale przeszkody są po to, aby je przezwyciężać, a poza tym nie jesteś sama. Zrobię wszystko, nawet to, co niemożliwe, żeby cię uratować. Jesteśmy tutaj też i w tym celu.