Выбрать главу

Dubhe uśmiechnęła się do siebie.

Nikomu nigdy nie udało się jej uratować, być może ratunek dla niej w ogóle nie był możliwy, nawet gdyby znikła klątwa. Kiwnęła jednak głową, tylko po to, aby go zadowolić. Zresztą wątpiła, żeby naprawdę był w stanie zrozumieć, jak się czuła.

Słońce zaczęło obniżać się nad rzeką i przed posiłkiem Lonerin postanowił przestudiować porządnie drogę, jaką mieli przebyć następnego dnia. Już brał się do rozpalania ogniska, ale Dubhe go powstrzymała.

— Lepiej nie. Gildia depcze nam po piętach.

— Sądzisz, że wiedzą, gdzie jesteśmy? Według mnie to niemożliwe, żeby odważyli się pójść za nami aż tutaj.

— Rekla przyjdzie — stwierdziła dziewczyna z pewnością w głosie. — Ona mnie nienawidzi. Nic jej nie zatrzyma.

Lonerin zrobił zdumioną minę, po czym wyciągnął pergamin, który trzymał w sakwie. Był suchy, bo ochronił go zaklęciem. Teraz z zadowoleniem rozłożył go na ziemi.

Był to rodzaj mapki naniesionej sangwiną. Wyraźnie było widać, że nie jest to dzieło kartografa, wydawała się zaledwie szkicem. Góry zaznaczono zaokrąglonymi znaczkami, rzeki prostymi, cieńszymi lub grubszymi kreskami, a tu i ówdzie zanotowano jakieś nazwy.

— Zrobił ją Ido, zbierając wszystkie informacje, jakie udało mu się wyłuskać z listów Sennara — wyjaśnił Lonerin. — Soana nauczyła go, jak dzięki magii otrzymywać wiadomości od oddalonych osób. To są podstawowe zaklęcia, które każdy może wykonać i które pozwalają przenieść na papier słowa napisane za pomocą czarów przez osoby znajdujące się nawet bardzo daleko. Nie trzeba być czarodziejem. W ten sposób Ido przez te wszystkie lata pozostawał z Sennarem w kontakcie. Ale to jeszcze nie wszystko. Zgromadził dla mnie też te notatki.

Odwrócił pergamin. Cała przestrzeń po drugiej stronie była gęsto pokryta zapiskami, skreślonymi tym samym ołówkiem, który naszkicował mapę. Było to bardzo drobne, nieuporządkowane pismo. Notatki były wszędzie, pozornie bez żadnego związku, pisane w najprzeróżniejszych kierunkach.

Dubhe poczuła dziwny dreszcz na myśl, że to właśnie Ido sporządził te notatki. Widziała go podczas Rady Wód, która debatowała nad ich misją, a nawet rozmawiała z nim przez kilka minut na bastionach Laodamei. Dla niej jednak wciąż pozostawał on kimś w rodzaju mitycznej istoty, był mistrzem Nihal, bohaterem, który walczył z Tyranem.

Lonerin zaczął opowiadać, co się wydarzyło, czytając zapiski i popatrując na mapkę.

— Przez pierwsze sześć lat Nihal i Sennar odkrywali ten rejon świata. Dużo podróżowali, ale Sennar nigdy nie był zbyt dokładny w określaniu położenia tych miejsc. W każdym razie byli w tej puszczy. Mamy tu relacje o dziwnych zwierzętach, coś o roślinach, ale wszystko dość ogólnikowe. Szli dalej, bez żadnej ściśle wytyczonej trasy, aż dotarli do wybrzeża. — Wskazał palcem na morze. — Tu żyją Elfy.

— Te Elfy? — powtórzyła Dubhe, nieco zdumiona.

Od niepamiętnych czasów nic o tym ludzie nie słyszała. Nazwa ta kojarzyła jej się z opowieściami wokół ogniska, historiami przekazywanymi sobie szeptem przez dzieci, ze słowami, jakich przed zaśnięciem słuchała z ust ojca.

Lonerin przytaknął.

— Właśnie one. Nihal i Sennar zatrzymali się tam, a potem wynikły jakieś problemy, Sennar nigdy nie mówił o tym jasno. Poza tym kilka listów z tego okresu mogło się zgubić. Ido przyznał mi się, że nie jest zbyt biegły w magii.

— A dom Sennara?

— Po zakończeniu wędrówek Sennar i Nihal osiedli na skraju terytorium Elfów, w tych okolicach.

Dubhe patrzyła uważnie. Prawie na wybrzeżu. Nie było jednak jasne, jak daleko stąd.

— Potem, kiedy Nihal umarła, Sennar postanowił zerwać wszelkie kontakty z Elfami. W jednym z ostatnich listów mówił o jakimś miejscu wśród gór.

Znowu obrócił mapę i zaczął czytać.

Odszedłem do stóp gór. Morze nie jest tak znów daleko i czasami udaje mi się poczuć jego zapach, tak jak w mojej ojczyźnie, — Krainie Morza. Wokół tylko lasy, nic poza tym. Dalej znajduje się zatoka, gdzie Marhatmat, jak nazywają ją Elfy, wpada do Oceanu.

Pomiędzy Dubhe a Lonerinem zapadło milczenie.

— To wszystko — powiedział po chwili.

Dubhe znalazła na mapie opisywaną rzekę.

— Czyli to tutaj.

— Właśnie.

— Na południowy zachód w stosunku do naszej pozycji. I z górami pośrodku.

Lonerin milczał, a Dubhe uśmiechnęła się krzywo. W zasadzie czekało ich szukanie prawie po omacku.

Chłopak, obserwując ją, uśmiechnął się ironicznie.

— Tylko nie przesadzaj z nadmiarem entuzjazmu.

— Po prostu ta mapka wydaje mi się nieco niedokładna.

— Wiem. Ale to wszystko, co mamy, prawda?

Dubhe przytaknęła. Niespodziewanie ogarnął ją wstyd za brak zaufania, z jakim podchodziła do tej ich podróży.

Lonerin zwinął mapę i schował ją do sakwy.

— Misja jest skomplikowana, nie zaprzeczam. Ale właśnie dlatego trzeba naprawdę wierzyć w jej powodzenie, a przede wszystkim ufać sobie nawzajem. Tam, na rzece, udało nam się tylko dlatego, że byliśmy razem.

W tej przemowie było coś, co krępowało Dubhe. To nie tak żyła, to nie tak została wyszkolona.

— Wierzysz w to, Dubhe? Naprawdę chcesz dotrzeć do Sennara? Chcesz tego tak bardzo jak ja?

Uznała za dziwne, że to pytanie, które sama postawiła sobie jeszcze przed odjazdem, wypływa teraz od niego.

— Tak — przytaknęła bez większego przekonania.

— No to teraz pomyślmy o odpoczynku. Jutro poradzimy sobie z lasem.

Lonerin uśmiechnął się, po czym wyciągnął się na brzegu.

Dubhe też się położyła i zamknęła oczy.

Las dalej milczał za ich plecami.

Następnego ranka zawahali się przed opuszczeniem tego cienkiego skrawka otwartej ziemi. Las stał tam, przed nimi, złowrogi, a jego ciemność wydawała się czymś niemal żywym, namacalnym.

To Lonerin zdecydował się przerwać ociąganie. Poprawił sobie przewieszoną przez ramię sakwę i poszedł naprzód. Olbrzymie liście, które odsunął, żeby utorować sobie przejście, zamknęły się za nim gwałtownie, całkiem go zasłaniając. Dubhe instynktownie położyła dłoń na rękojeści sztyletu i ścisnęła ją mocno. Nagle zrozumiała, co znaczy zostać samemu w tego rodzaju miejscu; słowa Lonerina z poprzedniego wieczoru nabierały teraz innego znaczenia. Westchnęła głęboko, po czym zdecydowała się. Zrobili pierwszy krok.

Oczy szybko przyzwyczaiły się do skąpego światła. Pod pewnymi względami było to tak, jak gdyby powrócili do wilgotnych czeluści Domu, a to nie spodobało się żadnemu z nich. Dom był labiryntem wydrążonych w skale korytarzy, ledwo oświetlonych regularnie rozmieszczonymi wzdłuż ścian pochodniami. Las był nie mniej wilgotny, a wysokie ściany, które zaciskały się wokół nich, utworzone były przez powykrzywiane, jakby nabrzmiałe pnie, uniemożliwiające przejście. To też był mroczny labirynt.

Monotonię przeplatania się zieleni i brązu przerywały co jakiś czas kwiaty, wychylające się w ich stronę niczym usta. Mgliście przypominały owe fosforyzujące kwiaty rosnące w Krainie Nocy. Dubhe pamiętała, jak wspinały się po fasadzie świątyni: była to pierwsza rzecz, jaką zauważyła, kiedy się tam znalazła.

Jednak o ile tamte były fosforyzujące i blade, kolory tych wydawały się aż nazbyt jaskrawe. Czerwień raniła oczy, a żółć i błękit były niewiarygodnie głębokie.