— Nie wiedziałem, gdzie się podziałaś.
Dubhe była zaskoczona.
— Muszę trochę trenować, utrzymywanie ciała w ruchu dobrze mi robi. To dawne przyzwyczajenie — powiedziała i rzuciła sztyletem do drzewa oddalonego od niego o kilka łokci. — Nie sądziłam, że jesteś takim rannym ptaszkiem.
Podeszła, aby wyciągnąć sztylet z pnia. Jej dłoń lekko drżała.
To efekt klątwy — pomyślał od razu Lonerin.
— To nie jest trening złodziejki. Wciąż jeszcze ćwiczysz się w praktykach Zabójców?
Była zdumiona.
— Tak, już ci mówiłam, to mnie odpręża. Mój Mistrz mnie tego nauczył.
— Właśnie. On był w Gildii, prawda?
Dubhe potaknęła. Lonerin chciał jeszcze coś dodać, ale tego nie zrobił. Przez krótką, dziwną chwilę mierzyli się wzrokiem.
Następnie razem wrócili do miejsca noclegu, żeby zjeść i zebrać wszystko, co tam zostało.
— Nienawidzisz Gildii, a jednak trenujesz tak jak oni…
Lonerin natychmiast pożałował tego zdania, ale czul się rozdrażniony i sam nie wiedział, dlaczego.
Dubhe spokojnie przyjęła cios i udała, że nic się nie stało.
Usiadła na ziemi, pijąc z bukłaka. Potem spojrzała na niego.
— To trening mojego Mistrza.
— Zwycięskiego.
— Odszedł z Gildii.
— Zawsze pozostaje Zwycięskim. Trochę tak jak ty.
Tym razem Dubhe znieruchomiała, biorąc z worka z prowiantem kawałek chleba. Kiedy Lonerin zobaczył, jak jej ręka lekko drży, poczuł cień satysfakcji.
Zraniłem ją, dotknąłem ją, wreszcie.
Potem jednak przestraszył się sam siebie.
— Przepraszam — powiedział nagłe. — Ja… jestem trochę zagubiony. Zdenerwowałem się, że nie zastałem cię po przebudzeniu, no i w ogóle to miejsce przyprawia mnie o dreszcze, wciąż jeszcze myślę o duchach z poprzedniej nocy.
— Ja nie jestem Zwycięską.
— Nie, oczywiście — odpowiedział ze spuszczonym wzrokiem.
Dubhe zbliżyła się, jej twarz była teraz o włos od jego.
— Nigdy nie byłam Zwycięską i nigdy nią nie będę. Kiedy uciekliśmy z Domu i zamknęłam za sobą tamte wrota, zrobiłam to na zawsze.
Pod siłą jej spojrzenia Lonerin poczuł, że jego gniew gdzieś się ulotnił.
Nagle nie wiedział, jak ma ją traktować. Do tej pory było to łatwe: była jego towarzyszką podróży, dodawali sobie wzajemnie odwagi, ale teraz… Teraz odkrył, że niepokoi go właśnie jej rola zabójczyni, która czyni z niej jednocześnie ofiarę i oprawcę, a to pociągało go i zarazem odpychało.
— Przepraszam — powiedział szczerze. — Rozumiem twoją sytuację. Tylko że nagle zobaczyłem cię tam w innym świetle i wydałaś mi się kimś, kim nie jesteś, przypomniałaś mi Zabójców, z którymi zetknąłem się w Gildii, a ja Gildii nienawidzę, rozumiesz? Należy do tych rzeczy na tym świecie, które chciałbym zniszczyć własnymi rękami.
Dubhe opuściła wzrok.
— W sumie pewnie niewiele się pomyliłeś. W końcu jestem Dzieckiem Śmierci.
Jej głos był gorzki, a jej zimne i rozpaczliwe spojrzenie przeszyło Lonerina na wylot. Teraz to on poczuł się zakłopotany.
— Głupie przesądy — odpowiedział żywo.
— Jasne — powiedziała Dubhe ze sztucznym uśmiechem. — Ale ty wcześniej widziałeś morderczynię, prawda?
— Nie ma to dla mnie znaczenia!
— Ale dla mnie ma — odparła gwałtownie.
— Tacy jak ty, jak ja, normalne osoby, mogą być tylko ofiarami Gildii, a nigdy wspólnikami. A ja wiem o tym bardzo dobrze — dodał Lonerin. Patrzył na nią intensywnie przez kilka chwil, po czym odwrócił spojrzenie, zanim mogła wyczytać w jego oczach jego tragiczną przeszłość.
Były inne prawdy, prawdy, których on nie potrafił jej teraz wyznać.
Podjęli wędrówkę, przerywając gwałtownie dyskusję. Paprocie trzeszczały pod ich krokami. Wydawało się, że las nadal ich obserwuje.
Potem usłyszeli szelest. Natychmiast przyjęli czujną postawę. Zatrzymali się, a Dubhe sięgnęła ręką po łuk.
Powróciła cisza, nabrzmiała i ciężka. Promienie słoneczne tworzyły pomiędzy listowiem poszycia plamy światła.
Okrzyk ptaka nad ich głowami sprawił, że podskoczyli. Potem cień o nieokreślonym kolorze, tylko jeden cios, szybki i dokładny.
Zwierzę!
Dubhe upadła na ziemię, czując bolesne ukłucie w brzuch. Łuk poszybował kilka kroków od niej.
Poczuła absurdalny odgłos, jak gdyby płacz dziecka, i krzyczącego nieskładnie Lonerina.
Poderwała się gwałtownie, mocno ściskając w dłoni sztylet.
Nigdy go nie gubiła, to była pierwsza rzecz, jakiej nauczył ją Mistrz.
Nie zważając na ból, przeturlała się i podniosła na kolana. Dobrze wyliczyła, bo znalazła się teraz z boku zwierzęcia. Przez moment nie była pewna, co ma robić. Przed nią stała najdziwniejsza kreatura, jaką kiedykolwiek widziała. Jej ciało przypominało bardzo dużą kozę, ale łapy niewątpliwie należały do kota i uzbrojone były w ostre pazury. Oczy były kozie, o takich samych wodnistych i poprzecznych źrenicach, ale zęby były wielkie i szerokie, o wymiarach jakby zbyt dużych na tak wąski pysk. Zgięte w kierunku pyska rogi z bliska groziły Lonerinowi.
Dubhe pomyślała, że to one musiały uderzyć ją w brzuch.
Zanim zdążyła zareagować, zwierzę rzuciło się do ataku rogami, które szybko obracały się wokół własnej osi.
Scena, jaką Dubhe miała przed oczami, była zbyt niedorzeczna, zbyt nierzeczywista, żeby mogła być prawdziwa.
Potem Lonerin krzyknął. Zwierzę ubodło go.
— Dubhe, do diabła!
Oprzytomniała. Zacisnęła uścisk na rękojeści szkieletu i skoczyła. Niewiele czasu potrzebowała, żeby znowu być sobą, zabójczynią, myśliwym. Bestia, z oddali, dodawała jej energii przy każdym ruchu.
Spróbowała zaskoczyć zwierzę od tyłu, ale obróciło się nagle ze zwinnością, o jaką go nie podejrzewała.
Przyjęła pozycję obronną i odparła kontratak, ale jeden z rogów musnął jej kostkę, rysując jej na skórze czerwone rozcięcie.
Spróbowała zadać kilka ciosów, ale żaden nie przyniósł oczekiwanego rezultatu. Wówczas zwierzę ponownie przystąpiło do ataku, tym razem machając w jej kierunku przednimi łapami, z połyskującymi w półcieniu pazurami. Dubhe nie wiedziała, co robić. Rogi i łapy poruszały się bez żadnej koordynacji, a ciosy były kompletnie nieprzewidywalne.
Kilkoma skokami udało jej się uniknąć kilku z nich, ale w końcu potknęła się o korzeń. Upadła, opierając się dłońmi o ziemię, i zobaczyła, jak stworzenie zbliża się, całkiem wysuwając pazury.
W tym momencie spojrzała na kozi pysk i szalony kontrast pomiędzy śmiercionośnymi szponami a łagodnym pyskiem wywołał w niej nieopanowany lęk. Instynktownie zamknęła oczy.
Głos Lonerina wykrzykującego pojedyncze słowo sprawił, że znowu je otworzyła.
Kreatura stała nad nią nieruchomo, z prawą łapą zawieszoną w powietrzu, z rogami zablokowanymi w połowie obrotu. Dubhe tylko przez chwilę zastanawiała się nad powodem tego cudu, po czym instynkt przeważył. Jej ciało zadziałało, ostrze zanurzyło się w piersi zwierzęcia. Bez najmniejszego lamentu upadło martwe na ziemię.
Za nim Dubhe zobaczyła zadyszanego Lonerina z wyciągniętą przed siebie dłonią.
— Tej sztuczki uczą się już dzieci: to zaklęcie nazywa się lithos, paraliżuje nieprzyjaciela.