Dubhe spróbowała się podnieść, brakowało jej tchu. A więc to on.
Znalazła łuk i odwróciła się do zwierzęcia. Miało otwarte oczy i wciąż patrzyło na nią wrogo.
— Dlaczego u diabła nas zaatakowało? — zamruczała.
Lonerin wzruszył ramionami.
— To kolejny dowód, że to miejsce nie ma żadnego sensu ani żadnych reguł. Słyszysz?
Podniósł palec, nakazując, żeby posłuchała. Las milczał.
— Przez cały czas na nas patrzyli. Badają nas, Dubhe, jest tak, jak ci mówiłem. — Wskazał ręką na jej nogę. — Ale ty się dobrze czujesz?
Dubhe szybko spojrzała na kostkę. To było tylko zadrapanie, cios w brzuch też nie był niczym więcej niż tylko uderzeniem.
Kiwnęła głową i chwyciła dłoń Lonerina, żeby się podnieść.
— A ty?
— W końcu byłaś dość szybka, więc nie zdążyłem zrobić sobie krzywdy.
Uśmiechnął się żartobliwie. Dubhe też pozwoliła sobie na uśmiech dla rozładowania napięcia.
— No cóż, przynajmniej nie będziemy cierpieli głodu. Właśnie potrzebowaliśmy uzupełnić nasze zapasy, nie? — dodał Lonerin.
Razem zabrali się do sprawiania zwierzęcia.
Po chwili Lonerin nagle znowu się uśmiechnął:
— Kozorożec, co ty na to?
Dubhe drgnęła.
— Co?
— Nazwa tego nowego gatunku.
— Hipokoza? — zaproponowała nieśmiało.
— No tak, ale tu najważniejsze są rogi, nie? A poza tym zapomnieliśmy o pazurach.
— Hipokozorożec kotowaty.
Lonerin wybuchnął śmiechem, ale Dubhe ograniczyła się tylko do kolejnego krótkiego uśmiechu i nie wyglądało na to, że naprawdę uczestniczy w tej zabawie. Wydawała się całkiem pogrążona w swojej pracy.
— Znasz się na tym — zauważył chłopak.
Dubhe nie oderwała oczu od mięsa.
— Kolejna z nieskończonej ilości nauk mojego Mistrza.
Lonerin zamilkł. Potem dodał z zaskoczenia.
— Był dla ciebie bardzo ważny, prawda?
Dubhe zesztywniała na moment.
— Uratował mi życie. Błąkałam się bez celu po tym, jak moja wioska wygnała mnie z powodu śmierci mojego towarzysza zabaw. Tułając się, dotarłam do wsi, przez którą przeszli żołnierze. Jeden z nich chciał mi zrobić krzywdę. Mistrz go zabił i uratował mnie.
Do jej oczu powrócił zwykły cień, który tak rzadko się rozwiewał.
Pewnego dnia zdejmę jej tę zasłonę na zawsze. — Lonerin sam zdziwił się tą myślą.
— Żyłam razem z nim przez siedem lat, w tym czasie był dla mnie wszystkim. Na początku nie chciał, żebym z nim została, bał się, że będę dla niego ciężarem. Dlatego zaproponowałam, że będę jego uczennicą. Skoro musiał mnie uczyć, nie mógł mnie odesłać. Miał pewne opory, kiedy zaczął mnie szkolić. Nie uczył mnie tylko zabijania: objaśniał mi życie, zawdzięczam mu wszystko. To on sam w którymś momencie powiedział mi, żebym już nigdy nie zabijała.
Lonerin słuchał jej z zainteresowaniem, ale zauważył, że była bardzo odległa, jak gdyby zdystansowana do tego, co mówiła.
— Powiedziałaś mi, że go zabiłaś.
Dubhe nie zareagowała. Były chwile, kiedy całkiem się odsłaniała.
— Gildia szuka mnie od zawsze. Dwa lata temu znalazła mnie, a Mistrz zabił mężczyznę, który był na moim tropie. Zrobił to dla mnie. — Przełknęła ślinę, po czym podjęła opowieść. — Został ranny. Uciekliśmy.
Nagle słowa zdawały się ciążyć jej jak głazy.
— Leczyłam go. Dobrze znam zioła. Pewnego dnia on nałożył truciznę na okład leczniczy.
Lonerin poczuł, jak przepełnia go fala smutku.
— Dubhe, ja nie…
— Napisał mi, że jest zmęczony życiem i że zrobił to, aby mnie uratować — ciągnęła, wcale go nie słuchając. — Chciał wpoić mi zgrozę zabójstwa i odebrać mnie Gildii. Prawda jest taka, że jego śmierć nastąpiła z mojej winy. To ja nałożyłam okład na jego ranę. To ja go zabiłam.
Lonerin instynktownie objął ją ramionami, przyciskając jej twarz do swojej piersi. Ona pozostała nieruchoma, jakby nieświadomie poddając się temu gestowi.
— Nic nie mów — szepnął do niej.
Czuł, że ją rozumie. Litość, z jaką się do niej odnosił, kiedy byli na pustyni, i głuchy żal do Gildii zdawały się ich łączyć. Ale jednocześnie poczuł się zagubiony w tej chwili, która niespodziewanie ich zjednoczyła.
To Dubhe oderwała się pierwsza.
Z opuszczonym wzrokiem podjęła przerwaną pracę.
Lonerin wrócił do rzeczywistości.
— Przy… przykro mi.
Dubhe znowu była odległa. Szybkimi, precyzyjnymi ruchami kontynuowała sprawianie zwierzęcia.
— To życie. Historia mojego życia.
Grzmot oderwał ich uwagę od tego momentu jedności. Kiedy podnieśli oczy, zorientowali się, że światło szybko ciemnieje. Pomiędzy szczytami drzew dostrzegli szare, nabrzmiałe od deszczu chmury.
— Pogoda się zmienia — zauważył Lonerin. — Musimy znaleźć schronienie, inaczej mięso się zmarnuje.
Załadowali wszystko i najszybciej jak mogli, zaczęli szukać jakiejś kryjówki.
Jeszcze parę grzmotów, potem lunął deszcz i obydwoje rzucili się biegiem.
W końcu znaleźli coś w rodzaju groty, może nory jakiegoś innego dziwacznego zwierzęcia. Lonerin poszedł przodem, przemoczony od stóp do głów.
Światło jego zaklęcia rozjaśniło kamienne ściany, z których zwisały wielkie korzenie, wbijające się w ziemię. Najwyraźniej nad jamą rosło drzewo.
— Droga wolna — powiedział. I weszli.
Rozpalili magiczny ogień i zjedli trochę mięsa. Było całkiem niezłe, a obydwoje byli głodni.
Wydawało się, że światło na zewnątrz znikło. Siekący deszcz jakby spuścił wokół niewyraźną zasłonę i widać było tylko najbliższe liście. Poza nimi — nieprzenikniony welon głębokiej szarości.
A jednak atmosfera była spokojniejsza. Może po prostu dlatego, że byli sami tam, w tym zacisznym miejscu, jedząc i odpoczywając, może dlatego, że puszcza i jej osobliwości zdawały się pozostawione na zewnątrz. Tak czy inaczej Dubhe poczuła, jak napięcie słabnie, i pozwoliła sobie na śmiech z przedstawienia Lonerina, który mówił z pełnymi ustami, plując wokół kawałkami jedzenia. Zapomniała też o niedawnym epizodzie, o tamtym porywczym uścisku, który przestraszył ją i ogrzał jednocześnie.
Deszcz nie przestał padać przez całe popołudnie. Dubhe i Lonerin siedzieli przy ogniu, próbując się wysuszyć. Lonerin skorzystał z tego, aby zorientować się na mapie Ida. Byli w drodze od ponad dziesięciu dni i w sumie dość szybko posuwali się w kierunku, gdzie prawdopodobnie powinien znajdować się dom Sennara.
Dubhe patrzyła, jak rysuje znaki ołówkiem i odczytuje z drugiej strony pergaminu notatki gnoma. Przypominał jej Mistrza: dbałość, z jaką ostrzył broń, koncentracja, z jaką oddawał się swojej pracy. Poczuła szelest papieru pod koszulą, tam, gdzie przy ciele trzymała list, który napisał do niej Mistrz, zanim pozwolił się zabić. Zaczęła się zastanawiać, czy nie zniszczyła go woda, i poczuła pokusę, żeby go wyciągnąć.
Powstrzymała się. Wstydziła się zrobić to przy Lonerinie: musiałaby mu się tłumaczyć, a i tak już za dużo mu powiedziała.
Wreszcie zapadła noc. Odgłos deszczu stał się bardziej intensywny.
— W każdym razie jutro musimy wyruszyć w drogę — zauważyła Dubhe, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w gęsty mrok panujący na zewnątrz groty.
— Trudno podróżować w takim deszczu.
— Niedobrze byłoby zostać tu dłużej, niż to konieczne. Jestem pewna, że Zabójcy nas gonią.