— Słyszałaś ich?
Potrząsnęła głową.
— Nie muszę ich słyszeć. Już ci mówiłam, zaufaj mi. Są za nami.
Tym razem Lonerin nie zgłosił sprzeciwu.
— Napotkają te same przeszkody, co my; zobaczysz, przy odrobinie szczęścia uda nam się ich uniknąć.
Dubhe chciałaby być taką optymistką jak on. Obejrzała sobie symbol pieczęci na ramieniu, znak jej więzi z Gildią, który teraz lekko pulsował.
— Wszystko dobrze? Czy mój eliksir jest lepszy niż ten Rekli?
Instynktownie zakryła znak dłonią. Nie lubiła, kiedy wypytywał ją o te sprawy.
— Tak, powiedziałabym, że jest doskonały.
— Może lepiej, żebym rzucił okiem.
Lonerin już miał się podnieść, ale Dubhe zatrzymała go.
— Czuję się dobrze. Sprawdzanie stanu pieczęci to tylko mój odruch.
— Pozwól, że ja o tym zadecyduję.
Siłą odkrył jej ramię i badawczo przyjrzał się symbolowi. Dubhe nie cierpiała czuć się indagowana. Odkąd Bestia mieszkała w otchłaniach jej duszy, zawsze tak było. W którymś momencie przychodził czarodziej albo kapłan i jej ciało przestawało należeć do niej, stawało się czymś w rodzaju książki, z której każdy odczytywał inne słowa.
— Wygląda na to, że wszystko w porządku, ale jeżeli nie czujesz się najlepiej, możesz wypić jeszcze jeden łyk.
Dubhe wysunęła ramię z jego uścisku.
— Buteleczek eliksiru jest niewiele i powiedziałam ci, że czuję się dobrze.
— Chciałem ci tylko pomóc.
Chociaż wyglądało na to, że jest mu przykro, Dubhe nie potrafiła zaakceptować jego współczucia.
— Posłuchaj, prosiłeś mnie, żebym postarała się uwierzyć w tę misję, i zrobię to. Teraz jednak to ja proszę cię o przysługę: zostaw to pełne litości spojrzenie, którym mnie obrzucasz za każdym razem, kiedy rozmawiamy o moim stanie. Nie potrzebuję go.
Miała twardy wyraz twarzy, może nawet za bardzo.
— Ja się wcale nie lituję, a poza tym staram się tylko być ci bliski.
— Zrób to, o co cię proszę — ucięła krótko.
Nie znosiła, kiedy ciągle rzucano jej w twarz jej słabość, jej, która za cenę wielkich cierpień wreszcie nauczyła się być silna, niewrażliwa.
— Nie ma nic złego w byciu od czasu do czasu słabym, a już zwłaszcza w zawierzaniu innym.
Dubhe poczuła się dotknięta do żywego. Czy naprawdę to właśnie to jej przeszkadzało? Znowu, po tak długim czasie, komuś zaufać?
Nie odpowiedziała i oparła twarz na skrzyżowanych ramionach. Zaczęła wpatrywać się w ogień. Dla niej rozmowa była zakończona.
— Twoja duma nie przeszkodzi mi w pomaganiu tobie — zapowiedział Lonerin.
Wioska, Selva. Jej matka i ojciec oraz Mathon — chłopiec, który jej się podobał, są daleko. Ich głosy tak odległe, że nawet nie może ich wyczuć. Jest też Gornar, jej towarzysz zabaw.
Dubhe patrzy, jak żyją bez niej, jak gdyby nigdy się nie urodziła. Mistrz jest razem z nimi i wydaje się czuć swobodnie. Nie powinno go tam być. On nigdy nie był w Selvie, on należał do innego życia.
Rozmawia z jej matką, śmieje się razem z nią.
Ile razy widziałam, jak Mistrz się śmieje? Prawie nigdy.
A jednak się śmieje, a wyraz jego twarzy jest szczęśliwy. Zaleca się do jej matki, to widać. Wywołuje to jej wściekłość; chciałaby stanąć między nimi, przerwać im, zazdrość całkowicie ją opętała. Ale nie jest w stanie. Jej ciało jest ciężkie niczym marmur i nawet mimo wielkiego wysiłku nie może poruszyć ani jednym mięśniem. Stoi więc nieruchomo, przyglądając się scenie. Mistrz kołysze w ramionach syna jej matki, tego, którego urodziła, kiedy po wygnaniu dziewczynki z wioski umarł jej ojciec i kiedy matka zaczęła życie od nowa z innym mężczyzną, w Makracie. Mistrz całuje ją w policzek, śmiejąc się znacząco, a Dubhe czuje się, jak gdyby ją rozszarpywano.
Próbuje krzyczeć, ale nie potrafi wydać z siebie żadnego dźwięku.
Lonerin zbliża się do Mistrza, rozmawia z nim. Jego dłonie są świetliste, jakby były pod wpływem magii.
Jest coś niewłaściwego w tej scenie, w tym niestosownym zgromadzeniu osób zmarłych i żyjących, które nie mają ze sobą nic wspólnego. Dubhe chciałaby samą swoją obecnością zniszczyć tę nierzeczywistość sytuacji.
Nagle opada na nich gigantyczny, czarny cień. To Bestia. Dubhe wie, że to ona i że zabije ich wszystkich, że na zawsze pochłonie ich ciemność. Nie pozostanie po nich nawet wspomnienie. Strach sprawia, że drży. Nikt nie zauważył niebezpieczeństwa, wszystko zależy od niej. Tylko ona może położyć kres temu koszmarowi i ocalić ich od śmierci.
Próbuje poruszyć nogami, ale jest jakby spętana. Próbuje krzyczeć, lecz jej gardło jest puste i nieme. Czuje, jak łzy podchodzą jej do oczu, ale naprawdę ich nie ma, nawet nie ma czym płakać.
Nie ma żadnego ciała, tylko jej dusza, niewyraźna i nienamacalna, podróżuje gdzieś w przestrzeni. Opanowuje ją przerażenie. Tylko daleki głos coś krzyczy.
— Dubhe! Dubhe!
Lonerin gwałtownie potrząsał Dubhe, starając się ją obudzić, ale bezskutecznie.
To wszystko wydarzyło się tak nagle.
Ułożyła się do snu, a on został, aby czuwać, pogrążony w myślach. Jej słowa zraniły go, ale też skłoniły do refleksji. Czy to, co od kilku dni czuł w głębi serca, było współczuciem? Czy było nim palące pragnienie ocalenia jej?
Patrząc w ogień, bawił się małym aksamitnym woreczkiem zawierającym włosy Theany. Była to jego koleżanka w zgłębianiu nauk magicznych, podobnie jak on uczennica członka Rady Folwara. Przed wyruszeniem z misją do siedziby Gildii pocałował ją i uwierzył, że coś między nimi jest. To wtedy dała mu ten kosmyk.
Potem jednak pojawiła się Dubhe i wszystko się zmieniło. Teraz Theana była tylko odległym wspomnieniem.
Odwrócił głowę ku Dubhe i patrzył, jak śpi. Szybko zorientował się, że coś jest nie tak. Dubhe nie oddychała normalnie, rytm był złamany i przerywany, nieregularny.
Błyskawicznie podniósł się, aby do niej podejść. Natychmiast owionął go dziwny, odurzający zapach, który zaatakował go nagłym poczuciem odrętwienia. Oczy zaszły mu mgłą, a powieki opadły.
Oderwał się od Dubhe, jednocześnie podnosząc dłoń do ust. Wokół dziewczyny unosił się lekki fioletowy dymek, który zdawał się pochodzić z korzeni, o które się oparła.
Nie był ekspertem w dziedzinie botaniki, ale natychmiast się domyślił, że źródłem owego dziwnego zapachu musiały być właśnie te korzenie.
Oderwał połę koszuli i owiązał ją wokół ust, czując, jak mięśnie drętwieją mu coraz bardziej.
Drzewo z pewnością wydzielało jakąś dziwną substancję trującą, a Dubhe musiała paść jej ofiarą.
Pociągnął ją za nogi, nie dotykając korzeni. Jej włosy były przemoczone dziwną żywicą i Lonerin bardzo uważał, aby nie musnąć ich nawet ubraniem.
Wyciągnął ją na zewnątrz, gdzie nadal padał gwałtowny deszcz, i na wszystkie sposoby starał się ją obudzić.
— Dubhe! Dubhe!
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Spróbował jeszcze raz, tym razem klepiąc ją po policzkach, ale bezskutecznie. Serce waliło mu jak oszalałe. I co teraz?
Znowu potrząsnął nią rozpaczliwie i zauważył jedynie, że jej oddech stał się bardziej regularny. Pierś podnosiła się i opuszczała nieznacznie, ale rytmicznie. To mu nie wystarczyło. Wciąż jeszcze nie odzyskała przytomności.
Przejrzał w myślach wszystkie zaklęcia, jakie przychodziły mu do głowy, ale zupełnie nic nie wiedział o roślinach. Przeklął się po tysiąckroć, ale starał się zachować spokój.