Trudności w kontroli nad kończynami i mową. Zamglony wzrok — Dezorientacja.
Symptomy przesuwały się przed nią jeden po drugim, ale były takie same, jak skutki wielu innych trucizn ze Świata Wynurzonego. To komplikowało sprawę. Musiała bardziej się wysilić, musiała spróbować sobie przypomnieć.
— Nie bój się, ja wiem, czego ci trzeba.
Otworzyła oczy i zobaczyła niewyraźnie Lonerina, który wyciągał sztylet i wbijał go w drewno za nią.
Poczuła, jak przez pień przebiega drżenie, jakby bolesny skurcz, a chwilę potem Lonerin pochylił się z dłońmi złożonymi w czarkę.
— Pij.
Nie protestowała. Łapczywie piła z jego dłoni mleczny płyn. Świeży i zdrowy, spływał jej po gardle. Ambrozja. Panaceum na wszelkie zło. Nigdy jej nie zażywała, bo rzadko można było ją znaleźć. Ojcowie Puszczy byli święci i nie wolno było ich niepokoić, z wyjątkiem najcięższych przypadków, a poza tym ambrozja była wyłącznym dziedzictwem duszków i tylko one decydowały, kogo nią obdarować. Tutaj najwyraźniej tak nie było.
Oparła głowę o pień, czując się już lepiej. Lonerin przykrył ją suchą częścią płaszcza i usiadł koło niej. Była to ostatnia rzecz, jaką Dubhe zobaczyła, zanim otulił ją mrok nieświadomości.
Nie wiedziała, ile czasu spała, ale kiedy się obudziła, była obolała i czuła niesmak w ustach.
Lonerin uśmiechnął się do niej.
— Dzień dobry — powiedział, po czym zaraz kichnął.
Dubhe spochmurniała.
— Jesteś chory? — spytała go chrapliwym głosem, który wydawał się do niej nie należeć.
Potrząsnął głową, ale pociągał nosem. Nic nie mówiąc, podał jej nową czarkę ambrozji.
Dubhe popatrzyła na niego. Nie czuła się jeszcze dobrze, mdłości ściskały jej żołądek, zawroty głowy uniemożliwiały chodzenie, a w dodatku nie była przyzwyczajona, żeby ktoś ją w ten sposób pielęgnował. Nie nawykła, żeby ktoś przedkładał jej osobę nad własne zdrowie. Ile czasu już minęło? Przyszła jej na myśl matka, kiedy przynosiła jej do łóżka gorący rosół i sprawdzała jej czoło dłonią; albo Mistrz, który leczył ją, rozsmarowując jej na ranie okład, który kilka lat później miał go zabić. Pomyślała o Jennie, drogim przyjacielu z Makratu, o jego czystej pościeli i o sposobie, w jaki dotykał jej pleców, kiedy ją opatrywał.
— Sam ją weź, przecież widać, że zaczyna ci się przeziębienie — powiedziała.
Lonerin machnął niedbale ręką, po czym surowo utkwił w niej wzrok.
— Jeżeli jej nie wypijesz, wyleję ją na ziemię.
Dubhe trochę poburczała, ale potem poddała się i wzięła łyk.
— Teraz jednak twoja kolej, a potem wszystko mi opowiedz.
Lonerin dotrzymał słowa, napił się ambrozji i opowiedział jej o Rekli, o truciźnie, o grocie i o ucieczce aż do polany.
Dubhe wysłuchała go z uwagą, nie roniąc ani słowa.
— Rekla i jej ludzie wrócą — orzekła na koniec.
— Nie byłbym tego taki pewien, popatrz, w jakim jesteś stanie.
— Rekla jest Strażniczką Trucizn Gildii, nie ma rośliny, której by nie znała.
— Ale to nie jest roślina ze Świata Wynurzonego.
Dubhe pozwoliła sobie na ironiczny uśmieszek.
— Trucizna powoduje halucynacje i zaburzenia systemu nerwowego, czasami nawet, w połączeniu z paraliżem, oddechu. Gatunek rośliny nie ma tu wielkiego znaczenia, po prostu istnieje pewna grupa substancji wywołująca tego rodzaju objawy. I mogę ci już powiedzieć, że ich efekty kuruje się naparem z niebieskiego liścia i okładami z trybuli.
Lonerin wyglądał na zdumionego.
— Znasz się na botanice!
Zarumieniła się.
— No tak. Kiedy pomagałam Mistrzowi, czasami dawał mi pieniądze i za nie, jeśli nie potrzebowałam nic innego, kupowałam książki o zielarstwie.
Natychmiast pożałowała tego swojego wyznania. Domyślała się, że trudno było mu pogodzić się z tamtą częścią jej życia. Szczerze mówiąc, jej też się to nigdy nie udało, chociaż minęło już prawie dziesięć lat.
— Ty nie jesteś stworzona, żeby być złodziejką czy zabójczynią, mówię to poważnie.
W oczach Lonerina była taka pewność, że Dubhe odwróciła wzrok. Były to te same słowa, które dawno temu wypowiedział do niej Mistrz, i ta myśl ją zasmuciła. Chciała coś odpowiedzieć, ale Lonerina już nie było.
Nieopodal paprocie jeszcze lekko się chwiały: najwyraźniej chłopak zagłębił się w gęstwinę lasu, aby szukać roślin do sporządzenia odtrutki.
Chciała za nim pójść, ale była zbyt słaba nawet żeby się podnieść, więc została skulona pod drzewem.
Wrócił chwilę później. Znalazł trybulę i zrobił jej okład.
— Nie musiałeś.
— Nie wyzdrowiejesz, jeśli tego nie będę robił, a jeżeli nie wyzdrowiejesz, moja misja nie posunie się naprzód. Robię to dla siebie, jak ty sama lubisz zawsze powtarzać.
— Mógłbyś zostawić mnie tutaj.
— A ty byś tak zrobiła?
Dubhe nie odpowiedziała. Naprawdę dziwnie się czuła, będąc od kogoś zależna, ale co złego było w tym, jeśli przez chwilę będzie udawać, że nie jest sama? Bestia, Gildia, Rekla, te wszystkie myśli chciała zostawić na granicy tej polany. Przynajmniej na trochę.
Właśnie, Rekla… Teraz, kiedy Lonerin ją zaszachował, na pewno nie odpuści. Ale czy ona, Dubhe, była w stanie stawić jej czoła? Byli we trójkę, przynajmniej tak powiedział Lonerin. Może z dwójką Zabójców mogłaby jeszcze sobie poradzić, ale z Reklą? Z nią nie, była zdecydowanie poza jej zasięgiem.
Ścisnęła pochwę sztyletu. Serce zabiło jej mocno.
Musiała szybko dojść do siebie; nawet tutaj nie byli bezpieczni.
Pogrzeb odbył się bez większych ceremonii. Rekla i Filia wykopali dół na tyle głęboki, ile było trzeba, i wrzucili do środka pozbawione życia ciało ich towarzysza, Kerava.
Było już z nimi naprawdę źle, tam, na dole, groziła im wszystkim śmierć przez uduszenie. Ten przeklęty czarodziej był sprytny i szybki. Grota była jeszcze wypełniona gazem, a ten idiota Kerav w ataku kaszlu oparł się o korzenie.
Rekla od razu zrozumiała, co trzeba zrobić, ale zaczęło kręcić jej się w głowie i nie była w stanie jasno myśleć. Ona też odczuła działanie trucizny. Tylko siła desperacji i świadomość jej misji pomogły jej kopać gołymi rękami ziemię, aby dostać się do wyjścia. Z ciałem zgiętym w konwulsjach wyszła na deszcz szukać składników na odtrutkę, które następnie wymieszała z tymi, które miała ze sobą w chlebaku. W końcu jej wysiłki zostały nagrodzone. Uratowała siebie samą i Filię. Jednak dla Kerava było już za późno.
Przynajmniej jego koniec był szybki i bezbolesny. Zajęła się tym osobiście: wiedziała, jak zabić, nie sprawiając cierpienia. Zebrała też trochę jego krwi do ampułki, aby zanieść ją do Domu.
Mężczyzna ten był Rekli całkowicie obojętny. Wszystko, co wobec niego czuła, zaczynało się i kończyło na fakcie, że był Zwycięskim. Szanowała go jako kolegę, ale opłakiwała śmierć Zwycięskiego. Tego ją nauczono.
Szanuje się towarzyszy broni, ale kocha się tylko Thenaara.
Zresztą miłość nie istnieje, a seks służy tylko po to, aby rodzili się kolejni Zwycięscy. Przyjaźń jest iluzją, a jedyną wartością — koleżeństwo.