Kim był Kerav? Czy ktoś w Domu będzie czekał na niego nadaremnie?
Nic nie znaczył. Tylko jednej rzeczy zazdrościła mu Rekla. Teraz znajdował się pod ziemią, w krwawym królestwie Thenaara, i mógł kontemplować jego obecność.
Przemów do mnie, mój Panie…
Odpowiedziało jej jedynie echo własnych myśli.
Wspomnienie czarodzieja wdarło się w nie i sprawiło, że zapłonęła gniewem. Miała zabić Dubhe ze spokojem, sprawić, by umarła z upływu krwi w basenie, ale ten chłopak — on będzie rozrywką, na którą pozwoli sobie tutaj, w Nieznanych Krainach. Zacisnęła pięści, a paznokcie wbiły jej się w ciało.
Lonerin i Dubhe zatrzymali się na noc w pobliżu niewielkiego oczka wodnego. Było to cudowne jeziorko wypełnione krystaliczną wodą, z kaskadą po jednej stronie. Od wielu dni wędrowali praktycznie bez postoju, aby jak najdalej odsunąć się od Gildii, ale tego wieczoru, wyczerpani i spragnieni, postanowili się zatrzymać.
To Lonerin rzucił się do wody jako pierwszy, z zaskoczenia ciągnąc za sobą i Dubhe.
Po tym wszystkim, co się stało, zabawa była czymś tak nieoczekiwanym i naturalnym, że tym razem i ona miała na ustach szczery uśmiech.
Lonerin patrzył, jak dziewczyna wynurza się i unosi na wodzie z brodą tuż nad powierzchnią. Chciałby częściej oglądać ten uśmiech i poczuł w sobie wszechogarniające pragnienie uratowania jej, za wszelką cenę.
Po wyjściu z wody Dubhe zasnęła prawie od razu. Może to zasługa kąpieli, a może zmęczenia, ale Lonerinowi wydawało się, że dziewczyna wreszcie śpi spokojnie.
On natomiast siedział, czuwając przy ognisku, z mapą otwartą na ziemi. Obok notatek pisanych drobną kaligrafią Ida znajdowały się teraz i jego, bardziej pospolite. Nie rezygnował z roli odkrywcy. W głębi duszy marzył, że powróci z piękną nową mapą, którą da kartografom.
Dopiero kiedy poczuł się naprawdę wykończony, postanowił się położyć. Przeciągnął się i odwrócił w stronę jeziorka. Było to czarujące miejsce. Księżyc odbijał się doskonałym kołem na nieruchomej powierzchni wody, kilka metrów za kaskadą. Lonerin był spragniony i przyszło mu do głowy, żeby napić się ze źródła. Ich bukłaki leżały co prawda pełne, ale od jak dawna już nie pochylał się nad strumykiem czy czymś podobnym?
Pożądliwie obserwował gładką taflę wody. Wydawało się niemal grzechem naruszać ją, aby się napić.
Stał w miejscu, dziwnie nie będąc pewnym, co ma zrobić, kiedy coś zaczęło wynurzać się z wody.
Może zasnąłem, nie wiedząc o tym, pomyślał. I rzeczywiście, poczucie nierealności było bardzo silne. Był jednak przytomny, wiedział to.
Jakaś istota o ciemnym profilu otoczonym wąską, jaśniejącą obwódką, wynurzała się powoli z wody. Najpierw pojawiła się płaska głowa, a potem cienka szyja opierająca się na wątłych, dziecięcych ramionach.
Cisza była całkowita, nawet wodospad milczał.
Lonerin stał jak zahipnotyzowany. Słyszał tylko oddech tego tajemniczego stworzenia, które patrzyło na niego ze środka jeziora. Chciał go dotknąć, zbliżyć się. Wiedział, że musi to zrobić.
Podniósł się, a kiedy jego stopy ostrożnie poruszały się po trawie, owo dziwne stworzenie milcząco przysunęło się do brzegu, nie wzbudzając nawet jednej fali. Woda pozostawała całkowicie nieruchoma, do tego stopnia, że księżyc dalej jawił się jako nienaruszony, świetlisty dysk.
Podchodząc coraz bliżej, Lonerin mógł dostrzec nowe szczegóły wyglądu stworzenia. Jego pysk był w rzeczywistości raczej krępym i zakrzywionym dziobem, a oczy małe i świetliste, podobne do oczu gada. Wydawało się niegroźne z tą śmieszną, płaską głową otoczoną po bokach koroną prostych, sterczących włosów.
Był na tyle blisko, że mógł go dotknąć, ale tego nie zrobił. Nie przestawał wpatrywać się w jego oczy. Potem nagle wszystko znikło: noc, las, jezioro. Była tylko nicość, on i ta dziwna kreatura.
Lonerin w niczym się nie zorientował. Kiedy kłujące zimno i dotyk czterech kończyn na ciele przywróciły go rzeczywistości, było już za późno. Próbował krzyczeć, ale jego usta wypełniły się wodą. Na odległość dłoni od własnej twarzy widział rechoczący pysk stworzenia. Jego niewinny wygląd ustąpił parze niegodziwych oczu i koronie gęstych, ostrych zębów.
Kompletny idiota, oto, kim był. Potwór prowadził go teraz na dno, oszukał go; a przecież przeczytał tyle książek ostrzegających przed pułapkami wodnych stworzeń.
Uczucie duszności i pewność, że nie ma już ucieczki, sprawiły, że wpadł w panikę. Spróbował się wyrywać, ale wszystko na próżno. Bestia wysunęła głowę naprzód, aby go ugryźć. Lonerin poczuł, jak przerażenie rozpuszcza mu żołądek.
Potem dziwne bulgotanie, lament i ręka wyciągająca go z jeziora.
Upadł na brzuch na brzegu, wypluwając wodę i napełniając płuca powietrzem.
— Wszystko w porządku?
Głos Dubhe był zafrasowany, ale Lonerinowi wydawał się najpiękniejszym odgłosem świata.
Odwrócił się brzuchem do góry, oddychając z wysiłkiem. Kiwnął głową. Dubhe ściskała w dłoni łuk. Pozwolił się oszukać jak nowicjusz i nie mógł znieść myśli, że będzie nim w jej oczach.
— Nie wiem, co to było, ale masz naprawdę dobry cel — powiedział.
Dubhe uśmiechnęła się z ulgą.
— Ratujemy sobie nawzajem życie, każdy po razie — zażartowała.
Wyciągnęła do niego wolną dłoń, żeby pomóc mu wstać.
Lonerin popatrzył na nią przeciągle i przez chwilę poczuł, jak jego serce się rozgrzewa.
8. Starcie w świetle księżyca
Był już wieczór, kiedy Sherva postanowił się zatrzymać. Zsiadł z konia i pełnymi płucami odetchnął świeżym powietrzem zapowiadającym bezksiężycową noc. W jego żyłach płynęła krew nimfy, a w związku z pobytem w Domu jego pragnienie przebywania wśród natury musiało zostać całkiem stłumione. Długo przyglądał się temu suchemu i opustoszałemu krajobrazowi. Powalone drzewa, wypalone ogniem wzgórza i martwe rośliny. To wszystko, co pozostało z puszczy po Wielkiej Wojnie i szaleństwie Dohora. Naprawdę niewiele było potrzeba, aby zniszczyć życie liczące sobie setki lat…
Odwrócił się do Leuki, swojego towarzysza broni, jeszcze siedzącego w siodle z zakneblowanym dzieciakiem. Dał mu znak, żeby zsiadł, ale ten zaprotestował:
— Jesteśmy na odkrytej przestrzeni, każdy może nas znaleźć.
— To bezpieczne miejsce, a to, co powiedziałem, było rozkazem.
Leuca nie zadawał dodatkowych pytań i trzymając dziecko, zeskoczył z konia. Zresztą Sherva był Strażnikiem, jednym z najwyższych stopniem w Gildii, a on tylko prostym Zwycięskim. Winien mu był posłuszeństwo.
Sherva odwrócił się w stronę stojącego obok czarnego, potężnego pnia. Jego kora była pomarszczona, a suche gałęzie skręcały się w pustce w ostatnim spazmie. Dywan śmierdzących liści skrzypiał pod jego stopami. Oto on zatem, Ojciec Puszczy Nihal, potężne drzewo opiewane w Kronikach Świata Wynurzonego. W połowie pnia znajdowało się wgłębienie, to samo, w które Nihal zanurzyła dłonie, aby ukraść Serce, mające ocalić ziemię przed Tyranem.
Sherva musnął go i ukląkł. Chroń moje ścieżki, czuwaj nad moją nocą, otocz ciemnością moje posłanie.
Jego matka i kultura nimf nauczyły go okazywania szacunku dla wielkich mędrców, dlatego wyrecytował tę modlitwę. W jego zaprzysiężonym sztuce śmierci życiu nie było miejsca dla Thenaara ani dla innych głupich bóstw. Istniały tylko najwyższe i czyste duchy, jakie czcił jego lud.
Kiedy Leuca przywiązywał do pobliskiego pnia sznur krępujący więźnia, Sherva przyjrzał się dziecku z ciekawością. Miało opaskę na ustach, czerwone i spuchnięte oczy, policzki brudne od potu i pokreślone łzami. Teraz chłopiec wpatrywał się w niego, a Strażnik rozpoznał w tym spojrzeniu uczucie głębokiej nienawiści, które bardzo mu się spodobało. Wyczuwał, ile krwi elfickiej płynęło w jego żyłach: włosy miały kolor będący mieszaniną czerni i granatu, a uszy kończyły się wysoko dziwnym szpicem. Zupełnie nie jak ojciec, półczłowiek bez krzty iskry, którego zabił własnoręcznie. Być może to dziecko naprawdę było potrzebne do wypełnienia planów Yeshola, ale dla niego nie miało to znaczenia, nie obchodziło go.