Sytuacja wydawała się nie zmieniać w stosunku do początku walki. Znów byli jeden przy drugim: mężczyzna pochylony ze sztyletem w dłoni, on z mieczem w garści. Ido rzucił błyskawicznie okiem na przebiegający przez pierś nieprzyjaciela pas, zawierający noże do rzucania. Były tam jeszcze cztery i musiał uniemożliwić mu ich użycie. Tym razem on zaatakował pierwszy, tnąc z góry. Mężczyzna odskoczył w bok, znów podnosząc dłonie do piersi, ale Ido błyskawicznie zmienił trajektorię ciosu. Pas z nożami spadł na ziemię, a Zabójca zaklął przez zęby.
Następnie wolną dłonią wyciągnął drugi sztylet i błyskawicznie rzucił się na Ida, uderzając obiema rękami na przemian. Gnom jednak nie dał się zaskoczyć. Przyjemność z walki stała się żywa i intensywna, podniecenie przebiegało przez każde włókno jego ciała.
Percepcja poszerzyła się, czas stał się wiecznością. Ido mógł zrobić to, co chciał; czuł to, miał przeciwnika w garści.
Wreszcie mężczyzna wykonał najoczywistszy ruch. Posunięcie boczne, od strony ślepego oka. Ido opuścił miecz i zranił go w rękę.
Nieprzyjaciel krzyknął z bólu, a gnom wykorzystał jego nieuwagę, aby przygnieść go do ziemi i przystawić mu ostrze do gardła. Zauważył, że jest młody, jeszcze młodszy niż Tarik. Może to on go zabił… Poczuł, jak wypełnia go nienawiść.
Powstrzymaj się, stary idioto — narzucił sobie spokój.
— Jaką drogą mieliście jechać? — krzyknął.
Mężczyzna zamknął się w upartym milczeniu. Było to oczywiste. Miał do czynienia z fanatykiem, a dobrze wiedział, że idee potrafią przemienić w bohatera nawet najbardziej tchórzliwego człowieka świata.
— Wiem o was wszystko — powiedział groźnie.
— Ido… — mruknął tamten z uśmiechem, który w złowrogim świetle zachodzącego księżyca wydawał się szyderczy.
— Właśnie.
— Tamten nie jest taki jak ja — powiedział Zabójca słabym głosem. — Nawet jeśli go dogonisz, nigdy go nie pokonasz.
— Zobaczymy.
Ido całym swoim ciężarem zatopił miecz w piersi mężczyzny.
Nie będzie miał już litości dla nikogo.
CZĘŚĆ DRUGA
3 grudnia
Znalazłem dziewczynkę, której szukałem. Była sama w lesie i bliska wycieńczenia. Jest pełna wdzięku i drobna, ale już wykazuje nadzwyczajny talent do polowania. Przede wszystkim jednak zachłannie słucha moich słów. Kiedy opowiedziałem jej o Thenaarze i o jej przeznaczeniu, oczy jej rozbłysły. Czuję w niej coś, jakąś siłę i nadzwyczajną determinację. Jestem pewien, że zostanie żarliwą Zwycięską — Na imię ma Rekla.
9. Koniec misji
„Nigdy nie ufać nawet oczywistemu. Nigdy nie tracić czujności. Tak czy inaczej, zawsze nadejdzie taki dzień, kiedy popełnisz jakieś głupstwo — to nieuniknione”.
Dubhe przytaczała Lonerinowi nauki Mistrza, ale jego dalej dręczyła wściekłość, że dał się oszukać jak jakiś żółtodziób.
Siedział na brzegu jeziora z policzkami czerwonymi od wstydu, udając, że wpatruje się w coś przed sobą.
Dubhe natomiast była niespokojna. Powietrze wokół wibrowało w dziwny sposób. Widziała, że Bestia niepokoi się w jej wnętrzu, i miała złe przeczucia.
Nie mogli pozwolić sobie na dłuższy postój. Musieli się ruszyć i podjąć wędrówkę.
Wkrótce teren stał się bardziej stromy — znak, że zbliżali się do gór. Szli w dobrym kierunku i Dubhe zaczęła czuć prawdziwe podekscytowanie. Straciła nadzieję tak dawno temu, że już nie pamiętała, co ona oznacza.
Lonerin przykucnął na ziemi i po raz kolejny wyciągnął mapę. Ona usiadła obok niego, śledząc jego dociekliwy wyraz twarzy, minę kogoś, kto ma do osiągnięcia określony cel. Zobaczyła, jak zaznacza ołówkiem całą trasę, jaką do tej chwili przebyli.
Lonerin przyjrzał się cienkiej kresce, którą właśnie narysował.
— To naprawdę kawał drogi, nie sądzisz?
Dubhe przytaknęła. Naprawdę tak było, a jednak czuła się tak, jak gdyby stała w miejscu, jak gdyby podróż miała się dopiero rozpocząć. Teraz trzeba było odnaleźć kanion i wejście do pieczar, a ona nie miała najmniejszej ochoty wracać pod ziemię. Pobyt w Gildii w zupełności jej wystarczał. Zadowolenie sprzed chwili powoli opadło, a wyraz jej twarzy stał się poważny.
Szli dalej pod palącym słońcem, aż pod koniec poranka dotarli na otwartą przestrzeń, pozbawioną drzew i owiewaną lekkim wietrzykiem. Od prawie miesiąca, od początku podróży, po raz pierwszy ich spojrzenie było wolne i mogło sięgnąć dalej niż zwykłe dwa czy trzy łokcie. Rosła tu też trawa. Łąka pełna wspaniałych kwiatów.
Dubhe zapuściła się w nie powolnym krokiem, oczarowana tym pięknem. Pochyliła się, podczas gdy Lonerin badał okolice.
— Zdaje się, że tam kończy się niczym — powiedział, wskazując nieokreślony punkt w prawo. — Widać urwisko, obawiam się, że musimy poszukać innej drogi…
Dubhe nie słuchała go. Zapach tych kwiatów przypominał jej Selvę, jej rodzinną wioskę. Myśl o miejscu, w którym przeżyła dzieciństwo, otworzyła drogę innym wspomnieniom. Wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, a przede wszystkim jej życie. Po raz pierwszy podawała w wątpliwość swoje przeznaczenie. Zawsze wierzyła, że musiało być właśnie takie: niezmienne i okrutne. Może to wpływ Lonerina, jego zapał oraz otwarty i żywy duch sprawiły, że zmieniła zdanie.
Pogrążona w tych rozmyślaniach, na chwilę osłabiła czujność.
Kiedy poczuła na ustach stalowy uścisk, było już za późno. Spróbowała krzyknąć, ale przez palce dłoni zamkniętej na jej twarzy przedostał się zaledwie zduszony odgłos, niewystarczający, aby dosięgnąć Lonerina.
Pamiętając nauki Shervy, wykręciła szyję do granic swoich możliwości, dzięki czemu udało jej się przynajmniej na chwilę uwolnić usta.
— Lonerin!
Zobaczyła, jak się odwraca, potem błysk wyrzucanego w świetle skwarnego słońca noża i chłopak osunął się na ziemię.
— Nie!
Bestia zaryczała wewnątrz niej, a świadomość sytuacji zmroziła jej krew w żyłach: nadeszli ludzie Gildii, a z nimi Rekla. Musi ją pokonać, bo w przeciwnym razie nie będzie dla niej ratunku. Udało jej się wyplątać z uścisku i już miała biec do Lonerina, kiedy kopnięcie w sam środek twarzy rzuciło ją na ziemię, oślepioną z bólu. Na kilka chwil pokonały ją mdłości, zaciemniając wszystko.
Kiedy udało jej się dojść do siebie, stała nad nią Rekla. Wszystko było dokładnie tak jak wtedy, kiedy ona odmawiała przyjęcia eliksiru, a Strażniczka Trucizn zostawiała ją, aby dziewczyna szarpała się w konwulsjach na ziemi w Domu, rozdzierana szponami Bestii. Nienawidziła jej, teraz bardziej niż kiedykolwiek. Jej loki, blade piegi, dziewczęcy uśmiech, wszystko w niej było dla Dubhe nieznośne. Spróbowała podnieść dłoń do sztyletów, ale Rekla przycisnęła but do jej piersi, uniemożliwiając dziewczynie oddychanie.
— Żadnych numerów!
Dubhe nie krzyknęła. Nie chciała dać się owładnąć panice i sprawić Rekli tej satysfakcji.
Zapierając się, próbowała ją pociągnąć i rzucić na ziemię, ale Strażniczka uderzyła ją w ramię sztyletem. Ukłucie bólu było oślepiające.
— Chcesz się bawić, Dubhe? Zgoda, wobec tego osobiście zadbam o twoją rozrywkę.
Siłą postawiła ją na nogi, ciągnąc za gorsecik, po czym szybkim i płynnym ruchem udało jej się związać sznurem jej nadgarstki i kostki.