— Ciesz się przedstawieniem. Ty jesteś nam potrzebna żywa, ale on nie.
Dubhe zadrżała. Lonerin tak jak ona był na kolanach, miał ranę w prawym boku, a towarzysz Rekli stał nad nim, blokując wszelkie próby ucieczki. Nie wyglądał na bardzo cierpiącego, ale dziewczyna nie mogła go rozpoznać. Był całkiem odmieniony, a jego oczy pałały taką nienawiścią, jakiej nigdy w nim nie widziała.
Dubhe spróbowała się uwolnić, ale tylko upadła na ziemię.
Rekla była zdolna do wszystkiego, żeby tylko móc widzieć czyjeś cierpienie. Zrobiła tak z nią, a teraz nie oszczędzi sobie niczego z Lonerinem. Dubhe jednak nie chciała tego, nie on, nie jej towarzysz podróży, jedyna osoba, która do tego momentu chroniła ją i pielęgnowała, nawet ryzykując życie, aby ją ocalić.
Czołgała się po ziemi, mimo że jej wzrok był zamglony z bólu. Chciała się zbliżyć, zrobić coś. Rekla stała o krok od Lonerina i chociaż była odwrócona plecami, Dubhe mogła wyobrazić sobie zły uśmiech wymalowany na jej twarzy. Wiedziała, jak długo szykowała się na tę chwilę, a teraz nie powstrzyma się przed niczym.
Nagle skwarne powietrze nad polaną przeszył krzyk. Lithos.
Dubhe natychmiast rozpoznała wypowiedziane przez Lonerina zaklęcie i zobaczyła, jak stojący za nim Zabójca w jednej chwili nieruchomieje. Czarodziej wykorzystał to, aby skoczyć na nogi, uwalniając się z jego uścisku. Może była jeszcze jakaś nadzieja: był co prawda nieuzbrojony, ale mogło mu się udać. Już miał wypowiedzieć kolejne zaklęcie, kiedy Rekla rzuciła się na niego, wymierzając mu potężny cios w szczękę. Lonerin upadł na ziemię ze słabym jękiem. Dubhe drgnęła.
— Głupcze! Naprawdę myślisz, że będziesz się bawił ze mną w te durne gierki? — powiedziała rozbawiona Rekla, patrząc na niego z góry. — Ja poznałam wielkiego Astera, a Yeshol był moim mistrzem, ty w porównaniu z nimi jesteś nikim.
Lonerin odwrócił się nagle i podciął ją tak, że upadła. Podniósł się, próbując biec ku gęstwinie lasu z lewej strony przepaści, ale kulał przy każdym kroku. Potem w powietrzu syknęło ostrze i chłopak runął na ziemię, dokładnie kilka centymetrów od urwiska.
Rekla odwróciła się do Dubhe, układając wargi w zadowolony uśmieszek. Dubhe szarpała się, ale sznury jeszcze mocniej zacisnęły się na jej nadgarstkach, zatapiając się w ciało. Chciała Bestii. Potrzebowała teraz jej niszczycielskiej siły i jej żądzy krwi, chciała, aby wyszła na powierzchnię, ale eliksir jeszcze ją przytrzymywał. Wszystko na nic, znowu zawiodła.
— Długa jest droga do grobu dla tego, kto próbował mnie zabić — powiedziała Rekla do Lonerina.
Chłopak ciężko dyszał, znękany ranami, ale w jego oczach nadal były iskry gniewu.
— Nie dostaniesz jeszcze i mnie — powiedział przez zęby głosem pełnym nienawiści.
Następnie złapał ją za kostkę, wczepiony w nią obrócił się wokół własnej osi i zsunął w pustkę.
— Nieeee! — Dubhe krzyknęła ze wszystkich sił, jakie pozostały jej w płucach.
Nie mogła uwierzyć, że tak się to kończy. Lonerin, przepaść…
Minął miesiąc, odkąd razem wędrowali. Przez miesiąc dzielili ze sobą chleb i posłanie, przez miesiąc stawiali czoła niebezpieczeństwom i przemierzali nieznane miejsca. Ileż to razy żałowała swojej niegdysiejszej samotności? Ta myśl sprawiła, że ogarnął ją gniew na siebie samą, a kiedy ujrzała dłoń chwytającą krawędź urwiska, poczuła, jak jej serce napełnia się nadzieją.
Och, Lonerinie…
Po chwili zobaczyła wyłaniającą się zza skały burzę jasnych włosów i wszystko straciło znaczenie. Filia natychmiast rzucił się pomagać Rekli, najwyraźniej działanie zaklęcia już się wyczerpało. Podciągnął ją za ramię. Po Lonerinie nie było śladu.
Sama.
Dubhe znowu była sama. Otworzyła się w niej otchłań bez dna. Zamknęła oczy.
Pięści, kopniaki, ciosy.
Jeszcze, jeszcze i jeszcze.
Uderzyć dziewczynę, unicestwić ją, wymazać swoje upokorzenie.
— Dość!
To bardziej głos Filii niż oparta na jej ramieniu dłoń sprawił, że się zatrzymała. Nikt, z wyjątkiem Yeshola, nigdy na nią nie krzyknął, a już na pewno nie Filia, zwykły podwładny. Rekla odwróciła się gwałtownie, pełna wściekłości.
— Jego Ekscelencja powiedział, żeby przyprowadzić mu ją żywą — powiedział, opuszczając nagle wzrok.
Dubhe leżała na ziemi nieruchomo, z opuchniętą twarzą i dłońmi opartymi na brzuchu. Kierowana żądzą krwi i zemsty Rekla prawie złamała rozkazy Yeshola, czy też, co jeszcze gorsze, nakazy swojego boga. Padła na kolana.
Przebacz, mój Panie, przebacz!
Nawet wtedy jednak nie spłynęło na nią to uczucie błogostanu, jakie do tej pory wywoływała w niej modlitwa, nie usłyszała dobrotliwie przemawiającego głosu swojego boga, który ją uspokajał.
— Wszystko dobrze, jestem pewien, że Thenaar rozumie.
Filia pochylił się przy niej i patrzył na nią dobrotliwie, prawie z litością. To spojrzenie sprawiło, że odczuła wstręt do siebie samej.
Rekla skoczyła na równe nogi, odpychając go.
— To nie ty o tym decydujesz!
Starała się odzyskać spokój. Musiała być trzeźwa. Nigdy, przenigdy nie wolno pokazywać podwładnemu swej słabości.
— Musimy jak najszybciej podjąć marsz.
— Najpierw trzeba opatrzyć dziewczynę, inaczej nie dotrze do Domu żywa — zaoponował Filia.
— Zrobimy to dziś wieczorem! — wybuchnęła Rekla. — Teraz musimy się pospieszyć. Już raz nam uciekła, nie możemy ryzykować, że to się powtórzy.
Od razu wyruszyli w drogę. Zatrzymali się dopiero o zachodzie słońca, po długim marszu prawie bez postojów.
Filia dalej się upierał:
— Rana może się zainfekować, a wtedy mielibyśmy wielki problem.
Rekla ze złością przyznała mu rację. W głębi serca wiedziała, że chce śmierci tej dziewczyny. Było to pragnienie, do którego przyznawała się ze wstydem. Jej bóg wymagał od niej przejścia próby, aby znów mogła stać się dobrą wierną i odkupić swoje grzechy, a ona nie była w stanie tego dla niego zrobić.
Usiedli w bladym świetle księżyca. Las był cichy.
Rekla wyciągnęła jedzenie. Filia popatrzył na nią z wahaniem.
— Najpierw my, a potem ona. Masz pojęcie, co przez nią przeszliśmy? Przez nią Kerav nie żyje; uciekła z Domu, aby przygotować nasze zniszczenie, pamiętaj o tym! Dobrze, żeby jeszcze trochę pocierpiała.
Dopiero kiedy obydwoje skończyli jeść, Rekla zajęła się lekarstwami dla Dubhe.
Wyciągnęła z chlebaka wszystko, co niezbędne. Nie wzięła ze sobą nic gotowego, tylko serię buteleczek zawierających najprzydatniejsze substancje i podstawowe przyrządy, jakich używała do sporządzania swoich mieszanek.
Wystarczyło jej kilka ruchów. Po raz pierwszy przygotowywała lekarstwo dla nieprzyjaciela i to zrobiło na niej dziwne wrażenie. Wystarczyłaby jedna kropla mandragory więcej, a Dubhe umarłaby w okrutnych bólach. Jej dłoń zadrżała przy dozowaniu, ale Strażniczka nie pomyliła się.
Filia patrzył na nią zaniepokojony. Może się jej bał, a może po prostu nie potrafił jej zrozumieć. Nikt jej nie rozumiał, z wyjątkiem Yeshola i Thenaara. Była istotą szczególną, a to skazywało ją na samotność.
Szorstko podała lekarstwo Filii.
— Ty to zrób.
Wziął je z wahaniem.
Rekla nie czekała, żeby się temu przyglądać. Zagłębiła się w zaroślach puszczy, znalazła odludne miejsce, gdzie nie dobiegał żaden hałas, i uklękła.
— Wiem, mój Panie, zbłądziłam. Ale szłam twoimi drogami przez wiele lat i zawsze byłam ci wierna. Nie milcz już dłużej. Twoje milczenie mnie zabija. Zapłacę za to, co zrobiłam, już za to płacę, ale ty przemów do mnie, rozwiej cienie, które mnie duszą.