Patrzenie na agonię małych zwierzątek, które łapała, stało się drobną przyjemnością przeżywaną w samotności. Odwróceniem uwagi. Swojej matce mówiła, że idzie bawić się z przyjaciółmi. Nie było jednak żadnych przyjaciół. Wychodziła o tych samych porach, co inne dzieci, ale nie chodziła razem z nimi. Chowała się za jakimś rozpadającym się murem lub w odizolowanych krzakach. Tam bawiła się sama.
— Powiedziano mi, że nie spędzasz czasu z innymi dziećmi — wypomniała jej pewnego dnia matka.
Rekla zaczerwieniła się.
— Wiem to od matki Buly’ego. Kiedy twój ojciec dowie się, że kłamiesz, będzie na mnie zły. Zbije mnie, rozumiesz? Postaraj się zachowywać jak wszystkie dzieci w twoim wieku i już nigdy mnie nie okłamuj.
Rekla nie odpowiedziała. Niewiele rozmawiała ze swoją matką. Nie wiedziała, co miałaby jej powiedzieć. Dla niej była daleka, zupełnie jak obca osoba, albo i jeszcze bardziej. Odkąd dziewczynka pamiętała, matka ani razu jej nie przytuliła, zajmowała się nią z dystansem i chłodem. Pielęgnowała ją, jak gdyby był to obowiązek, który wypełniała niechętnie, i nigdy się do niej nie odzywała, chyba że po to, aby przypomnieć jej, żeby nie złościła swojego ojca. Z nim zresztą było jeszcze gorzej. Był o wiele starszy niż jej matka, a jego usta zawsze cuchnęły piwem. Nierzadko uciekał się do rękoczynów, kiedy coś spsociła, i najczęściej, gdy był zmęczony znęcaniem się nad córką, kończyło się na tym, że wyżywał się na żonie.
Wówczas Rekla zamykała się w swoim pokoju i zasłaniała sobie uszy, aby nie słyszeć krzyków dochodzących z drugiej strony ściany. Potem wszystko nagle się kończyło. Jej matka kuliła się w jakimś kącie, a ojciec wychodził na kolejne pijaństwo. Aż do następnego razu.
Zachowanie jej rodziców było dla niej przez długi czas niewyjaśnione. Potem pewnego razu przypadkiem usłyszała, jak jeden chłopiec mówił o niej innemu.
— Wszyscy wiedzą, że rodzice jej nie chcieli. Dawno temu pewnej nocy jej ojciec wziął jej matkę siłą. Ona nim gardziła, bo był starym, brutalnym pijakiem, ale tak się złożyło, że zaszła w ciążę, i jej rodzice zmusili ją do małżeństwa, aby zatuszować skandal.
Kiedy Rekla usłyszała, jak obaj się śmieją, nie mogła już dłużej ukrywać się w cieniu i nie reagować. Ujawniła się z zaciśniętymi pięściami i duszącą ją w piersi wściekłością.
— To nieprawda! — powiedziała zdecydowanie.
— No to dlaczego tak cię traktują? — odpowiedział chłopiec, który o niej mówił. — Urodziłaś się przez pomyłkę, twoi rodzice cię nie chcieli i teraz też cię nie chcą. Cała wioska o tym wie.
Tego już było za wiele. Pobili się, a kiedy Rekla zaliczyła baty od tego chłopaka, musiała ponieść też karę wymierzoną przez ojca. Miała zalane łzami oczy, ale dobrze ją widziała: jej matka, stojąc w rogu z przygarbionymi ramionami, przyglądała się jej bez krzty litości.
A jednak Rekla nie chciała w to uwierzyć. Dla niej były to tylko kłamstwa.
Po niedługim czasie owady przestały jej wystarczać. Zmęczyła się analizowaniem ich mąk, znała je już na pamięć. Potrzebowała czegoś innego.
Sama nauczyła się polować. W wiosce żyło niewielu myśliwych, mieszkańcy byli przeważnie rolnikami i rybakami, ale czasami ktoś w świąteczne dni dla przyjemności krążył po pobliskich zaroślach, łapiąc jakieś ptaki czy drobne zwierzęta.
Rekla obserwowała ich z daleka. Nie miała odwagi podejść, zresztą nawet tego nie chciała. W ludziach nie było nic interesującego, wolała uczyć się z dala od niedyskretnych spojrzeń.
Odkryła, że ma pewne uzdolnienia w tym kierunku. Potrafiła cicho skradać się w trawie i miała talent do konstruowania broni i pułapek. Na początku zadowalała się czystą przyjemnością polowania. Bawiło ją łapanie zwierząt, ale kiedy już nie żyły, traciła zainteresowanie nimi. Nie mogłaby zanieść ich do domu i zjeść. Jej ojciec z pewnością nie pochwaliłby tego, że poświęca się rozrywkom tak nieodpowiednim dla dziewczynek. W rezultacie chowała swoje ofiary z wszelkimi honorami.
Potem przeszła do pułapek. Łapała żywe stworzonka i czasami obserwowała, jak starają się uciec z jej wymyślnych zasadzek. A potem bawiła się nimi.
To była dziwna i straszna przyjemność. Z jednej strony czuła wyraźnie, że to, co robi, jest niewłaściwe, i nawet ją to brzydziło. Widok krwi wzbudzał w niej niesmak, a całe to cierpienie w jakiś sposób ją dotykało. A jednak właśnie to było najlepsze. Ból, który odczuwała w głębi żołądka, wstręt do samej siebie, kiedy bawiła się w torturowanie swoich ofiar. Czuć się niepotrzebnie silną i strasznie niedobrą. Oto, co lubiła w jękach tych stworzeń: wreszcie znajdowała potwierdzenie tego, co ludzie mruczeli o niej w ukryciu. Była zła i przeklęta.
Odkryli to, kiedy zabawiała się tak już od bardzo dawna.
Zawsze dbała o to, żeby nic nie wyszło na jaw. Myjąc brudne ręce w potoku, uśmiechała się z ulgą. Czerwień odchodziła z prądem, a ona znowu była czysta.
Nie będę tego więcej robić, to był ostatni raz — mówiła do siebie.
Jednak po kilku dniach znów temu ulegała. Udawała, że przyłącza się do zabaw kolegów, a potem ze spuszczoną głową oddalała się ku leśnej gęstwinie. Była tak milcząca, że inni zaczęli się jej bać.
Jednak nie jej matka, która pewnego razu poszła za nią i ukryła się za krzakami, aby odkryć, jak przyjemnie spędza czas jej córka. Kiedy to zobaczyła, wyskoczyła ze spojrzeniem pełnym grozy.
— Co ty u diabła robisz?
Po raz pierwszy w jej życiu to matka ją biła. Uderzając ją, powtarzała, że jest potworem i że to, co robiła, nie było godne istoty ludzkiej.
Nic jednak nie powiedziała mężowi. Tylko dlatego, aby uniknąć awantury. Zamknęła Reklę w pokoju i przez kilka dni trzymała ją bez jedzenia.
Rekla czuła, że sobie na to zasłużyła. Nie mogła się z nią nie zgodzić. A jednak było już za późno. To, co zaczęło się jako głupia zabawa głupich dzieciaków, stało się obsesją. Ale i tak jej się uda. Leżąc w łóżku, w ciemności przysięgła, że się zmieni; nie wiedziała jak, ale już nigdy więcej tego nie zrobi.
I próbowała być normalna. Starała się żyć jak inni, razem z ich głupimi problemami i ich śmiechem bez powodu. Ale nie mogła. Wmieszanie się w tłum innych było niemożliwe. Bo ona była zła, robiła okropne rzeczy — tak jej powiedziała matka — wobec tego nie było dla niej miejsca w wiosce. A jeżeli naprawdę tak było, to dlaczego nie ciągnąć tego dalej? Dlaczego nie wrócić do tej głupiej zabawy, która zresztą jako jedyna przynosiła jej ulgę?
Znowu uległa. I znowu ją nakryli. Zawsze była to jej matka, prawdopodobnie zadowolona, że wreszcie znalazła istotny powód, aby ją bić i traktować tak, jak na to zasługiwała.
To wtedy zaczęła karać się sama. Zanurzała dłonie w lodowatej wodzie, dopóki nie traciły czucia i nie stawały się czerwone. W mroku swojego pokoju zmuszała się do klęczenia tak długo, że płakała z bólu. Ciągle powtarzała sobie to samo: Już nigdy tego nie zrobię, już nigdy.
Nie działało. I im bardziej widziała, jak jej rodzice nienawidzą siebie i jej, tym bardziej nie była w stanie znaleźć w sobie siły, aby wyjść z tej spirali, która nią zawładnęła.
Pewnego wieczoru weszła do głównego pokoju domu po kłótni rodziców. Nigdy tego nie robiła. Zazwyczaj raczej słuchała swojej matki, która łkając, zbierała skorupy i wyrzucała je, i czekała, aż wszystko wróci do normy, aż zniknie wszelki ślad po awanturze. Marzyła, aby móc zrobić tak samo ze swoimi wspomnieniami. Zebrać je jedno po drugim i wyrzucić je na zawsze, zatrzeć je, jak gdyby nigdy nie istniały. Tego wieczoru natomiast nie chciało jej się spać i wyszła, popychana przez coś, czego nie rozumiała.