Minęło pięć lat i stał się naprawdę mężczyzną. Drobna i wychudzona sylwetka chłopca zmieniła się w szczupłe, umięśnione ciało młodego mężczyzny, ale w jego oczach i twarzy przetrwało jeszcze coś, co przypominało mu chłopca, któremu ocalił życie pod Thalem. Chłopca, który chciał wtedy zostać zabity i wrócił, żeby szukać niedobitków.
Miał intensywnie zielone, nieprzeniknione i zimne oczy, a jego krótkie i potargane włos były tak jasne, że w matowym świetle księżyca można było wziąć je za białe.
— Learchos! — wykrzyknął Ido.
Chłopak stał niewzruszony, ściskając w dłoni wycelowany w niego miecz. Jego zbroja powalana była ziemią. Prawdopodobnie spadł z grzbietu smoka, kiedy nastąpił błysk światła.
— Mój ojciec chce chłopca. Oddaj mi go, a wszystko będzie dobrze.
Jego głos był zimny i pozbawiony wszelkiego wyrazu.
Ido uśmiechnął się ironicznie.
— Jeżeli dobrze pamiętam, pięć lat temu nie byłeś w stanie dyktować rozkazów. A wręcz, jeśli pamięć mnie nie zawodzi, uratowałem ci życie…
— Ido, ja chcę tylko chłopca.
A zatem nie wziął go jeszcze, czym zatem był ten nagły blask? Gnom nie potrafił tego sobie wyjaśnić, jednak nie było na to czasu. Musiał walczyć.
Rzucił się na niego z impetem, ale żebro odpowiedziało na ruch ramienia ukłuciem, które zaparło mu dech w piersiach. Learchos natychmiast odparował. Tak, nie był już chłopczykiem sprzed pięciu lat.
Ido nigdy się nie zastanawiał, co się z nim stało. Był przekonany, że szybko przestanie walczyć, że ojciec go wydziedziczy albo że umrze na jakąś chorobę. Taki był los takich jak on, wrzuconych w horror wojny zbyt młodo, obarczonych odpowiedzialnością, na którą nie byli gotowi. Życie niszczyło ich i umierali przedwcześnie. Kompletnie nie spodziewał się, że znowu go spotka.
Nie dał się zmieszać tym pierwszym odparciem niczym z podręcznika. Nie zważając na ból, obrócił ostrze, uwolnił je od miecza przeciwnika i podjął atak. Postanowił pracować nadgarstkiem, jak to zwykle robił z młodzieżą. Zawsze dezorientowało to niedoświadczonych przeciwników, których tak hipnotyzowały ruchy jego dłoni, że zapominali kontrolować, dokąd zmierza jego oręż.
Nie zadziałało. Learchos najwyraźniej był wprawiony w boju, bo zaczął naśladować adwersarza, odpowiadając ciosem za cios. Zmiany rytmu nie zwodziły go, nigdy nie tracił koncentracji, był gotowy, zwinny. Ostatni cios i Ido odsunął się na bezpieczną odległość.
— Poprawiłeś się.
Nie odpowiedział. Jego oczy i twarz były gdzie indziej.
— Wiesz, dlaczego twój ojciec chce chłopca?
Learchos wydawał się zaskoczony.
— Wydał mi rozkaz, a ja jestem jego podwładnym i go wykonuję.
Zaatakował bez uprzedzenia niestandardowym uderzeniem od dołu i Ido był zmuszony odeprzeć go z pozycji dla niego niezwykłej. Stracił przewagę i Learchos zaczął go atakować. Gnom musiał zacząć się cofać. Zdarzało mu się to po raz pierwszy od długiego czasu. W ciągu wielu lat walk nigdy tak naprawdę nie znalazł się w trudnej sytuacji. Owe ciemne lata intryg nie zdołały wydać na świat nikogo nawet dalece przypominającego Deinofora, Jeźdźca Czarnego Smoka, który wyłupił mu oko, a którego on sam zabił podczas Wielkiej Zimowej Bitwy. To on był najstraszliwszym z jego przeciwników.
Stopa gnoma natrafiła na jakieś wgłębienie i Ido upadł do tyłu. Już widział swoją zgubę, miecz Learchosa już szukał jego gardła, ale udało mu się przetoczyć w bok, na coś o dziwnej konsystencji.
Miecz księcia zatrzymał się tuż nad ziemią, tyle, ile wystarczyło, żeby Ido go odepchnął i znów przyjął pozycję.
Rzucił okiem na swoją przeszkodę. Było to skrzydło smoka, który został przez coś obalony, prawdopodobnie przez tamten błysk światła. Czyżby to San?
— Zdaje się, że straciłeś pomocnika — skomentował, nawiązując do wierzchowca swojego przeciwnika.
— Umiem walczyć bez niego — odparł.
Ido potrząsnął głową.
— Widać, że twój ojciec nigdy nie nauczył się mojej lekcji… Jeździec Smoka walczy zawsze ze swoim zwierzęciem u boku, nawet kiedy leży bezbronny na ziemi. Fakt, że pozwoliłeś, aby twój towarzysz został w ten sposób powalony, pokazuje jasno, jak ci jeszcze daleko do bycia prawdziwym jeźdźcem.
Learchos wymierzył cios, ale był on podyktowany czymś w rodzaju tłumionego gniewu, więc okazał się słaby i niezgrabny. Ido wykorzystał to na wypad. Młodzieńcowi udało się uskoczyć w bok, ledwo unikając śmiertelnego uderzenia. Ostrze musnęło go jednak.
Tym razem to on odzyskał bezpieczny dystans, przechylając się lekko na zranioną stronę. Jego twarz na chwilę poddała się grymasowi bólu.
— Wiesz czy nie, dlaczego twój ojciec chce tego chłopca?
— To nie ma znaczenia!
Learchos zaczynał się denerwować. Zmienił rękę i zaatakował lewą, bez żadnej zasadniczej różnicy w łatwości, z jaką manewrował mieczem. Ido dostosował się i też zmienił dłoń.
Znowu zaczęli na siebie nacierać, a forma księcia dalej była doskonała. A jednak Ido czuł, że jest tylko szkolna. Nie chciał naprawdę wygrać, to nie nienawiść w stosunku do niego popychała go do działania ani tym bardziej oddanie dla własnej misji. Być może było to poczucie obowiązku, ale będące celem samym w sobie.
On natomiast był gotowy na wszystko, żeby ocalić Sana. Słyszał, jak chłopiec słabo jęczy, i zaczerpnął z tego sił, żeby znowu uderzyć.
Learchos zaczął się cofać.
— Trzeba naprawdę chcieć wygrać, żeby zwyciężyć! — krzyknął Ido i ciął z góry na dół. Tym razem żadnej litości, a nie tak, jak pięć lat wcześniej, kiedy ratując go, pozwolił mu stać się tym, kim był teraz.
Wydawało się, że Learchos traci czujność, jak gdyby chciał umrzeć. Wydawało się, że opada w tył z absolutną pustką w oczach. Ido nie wzruszył się, tylko lekko skorygował trajektorię. Wówczas młodzieniec podniósł miecz i zmusił go do szerokiego ruchu ramieniem. Tym razem żebro sprawiło, że Ido wrzasnął z bólu, stracił koordynację i potknąwszy się, padł do przodu. Tam czekała na niego noga Learchosa.
Potoczył się na ziemię z niedowierzaniem. Nie upadł w walce od niepamiętnych czasów. Powalony przez chłopca.
Leżąc na wznak, poczuł miecz księcia oparty z boku jego głowy. Podniósł czoło, żeby na niego spojrzeć.
Młodzieniec był całkowicie obojętny. Ani radości zwycięstwa, ani pragnienia krwi. Nic nie poruszało absolutnego spokoju jego twarzy. Oddychał z lekką zadyszką.
— Czasami, żeby wygrać, wystarczy być lekko nielojalnym.
Ido uśmiechnął się. Miał jeszcze miecz w dłoni. Była to rozpaczliwa myśl, ale może mogło mu się udać. Nie chciał się poddać.
— To się nazywa spryt.
— Mylisz się, to nielojalność. Niczego innego się nie nauczyłem od czasu, jak spotkałem ciebie.
Chłód jego głosu wydobywał się z niezgłębionych otchłani. Kim naprawdę był ten młodzieniec? Czego chciał i co nim kierowało?
— Czy wtedy to była prawda? Przyszedłeś szukać ocalonych?
Oczy Learchosa wypełniły się bólem. Ido ścisnął rękojeść miecza.
— To była prawda.
— Twój ojciec chce chłopca, żeby go zabić. Zawarł pakt z Gildią, zaprzedał duszę dla władzy. Naprawdę chcesz mu pomóc?
Learchos opuścił wzrok. Jego miecz lekko zadrżał.
Ido skoczył na nogi, ostrze przeciwnika przesunęło mu się po ramieniu, ale nie zatrzymał się. Jego broń zatoczyła obszerne koło i na piersi Learchosa zarysowało się długie, czerwone rozcięcie. Książę padł w tył, ale udało mu się zahamować przed dotknięciem ziemi.