Выбрать главу

Mógł go powstrzymać, Ido wyraźnie to zauważył. Sztuczka, jakiej użył, była banalna, wystarczyło nieco owej gotowości, którą chłopak okazał wcześniej, żeby go zablokować. Ale nie zrobił tego.

Learchos uniósł dłoń do piersi. Było to tylko zadrapanie, ale musiało boleć.

— Zabierzcie go.

Ido popatrzył na niego.

Learchos podniósł oczy.

— Raz uratowałeś mi życie, uciekaj z dzieckiem.

Potem rzucił miecz na ziemię.

Gnomowi trudno było w to uwierzyć, ale nie kazał sobie tego dwa razy powtarzać.

San był obok smoka. Trzymał się dłonią za kostkę i leżał na ziemi, najwyraźniej nie mogąc się podnieść. Kilka łokci od niego dostrzegł konia, nieruchomego, z rozdartym brzuchem.

— Wszystko dobrze? — szepnął gnom.

San przytaknął słabo.

— Nie wiem, co się stało, światło, bałem się…

— Wszystko w porządku.

— Wziął go na ręce. Koń nie nadawał się do niczego. Trzeba było uchodzić na piechotę.

Learchos patrzył na nich nieruchomo, nie mówiąc ani słowa.

Ido odwrócił się do niego.

— Nie masz obowiązku iść za twoim ojcem. Nie miałeś tego obowiązku wtedy, a tym bardziej teraz.

— Jestem jego synem — powiedział Learchos ze smutnym uśmiechem.

Gnoma uderzyły te słowa. Przypomniał sobie własne dzieciństwo, syna pozbawionego tronu króla, który wychował go w nienawiści i pragnieniu odwetu. Jego też oplątywała nierozerwalna sieć obowiązku i uczucia.

Nie dodał nic więcej. Wziął Sana na ramiona i zniknął pośród nocy. Tym razem czuł, że jeszcze zobaczy Learchosa, że jego historia z całą pewnością jeszcze się nie wypełniła.

25. Koniec wszelkich złudzeń

Podróż do domu Sennara przebiegała spokojnie. Długie marsze na grzbiecie Kagua, ciche noce pod gwiazdami. Wieczorami było chłodno i musieli spać blisko smoków, żeby się ogrzać. Tylko raz padało. Wówczas schronili się w obszernej grocie.

Wkrótce góry znowu zanurzyły się w lasach, a krajobraz stał się identyczny jak tamten po drugiej stronie gór: dzika puszcza pełna wysokich roślin o ogromnych liściach.

— Od jak dawna Sennar żyje w odosobnieniu? — spytał pewnego dnia Lonerin.

— Przynajmniej od trzech lat — odpowiedział Yljo.

— Jak to się stało? To znaczy, czy wypędził gości, a może pokłócił się z wodzem?

— Nic z tych rzeczy. Nasz Muyhar sam zrozumiał, że czarodziej pragnie samotności. Po prostu przestał go odwiedzać i my też się powstrzymaliśmy. Tylko od czasu do czasu zostawiamy mu jakiś podarunek w wydrążonym drzewie niedaleko jego domu. Następnego ranka znajdujemy dziuplę pustą. To tam was doprowadzę.

— A jak daleko od tamtego miejsca jest jego dom? — wtrąciła się Dubhe.

— Niedaleko. Znajdziecie go, nie bójcie się.

— Problem w tym, co tam znajdziemy… — zastanawiał się głośno Lonerin.

Yljo uśmiechnął się.

— Czarodziej jest wielkim bohaterem waszych ziem, prawda? Nie macie się czego obawiać.

— A ty go poznałeś? Rozmawiałeś z nim?

Yljo przytaknął.

— Raz w wiosce, kilka lat temu. Był osobą samotną i może trochę smutną.

Dubhe nietrudno było w to uwierzyć. Kroniki mówiły o nim i Nihal jak o czymś w rodzaju nierozłącznej jedności. Jej śmierć musiała być nieuleczalnym bólem, nie mówiąc już o kłótni z synem i jego odejściu. Było tego dość, aby zerwać stosunki z całym światem.

Dotarli na miejsce po południu.

— To jest wydrążone drzewo, o którym wam mówiłem — powiedział Yljo, wskazując na nie. — Teraz już kolej na was.

Dubhe rozejrzała się wokół. Oprócz ziemnej ścieżki wiodącej w gęstwinę nie dostrzegła w lesie nic szczególnego.

Kiedy zauważyła, że Lonerin już zsiadł z Kagua, zrobiła to samo.

— Dziękujemy, że przyprowadziłeś nas aż tutaj. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy — powiedział młodzieniec.

Yljo uśmiechnął się jak zawsze, po czym raptownie odszedł tam, skąd przyszedł.

Dubhe i Lonerin zostali sami. Chłopak natychmiast wszedł na dróżkę i bez słowa ruszył przodem. Dubhe po prostu za nim poszła. Była zakłopotana. Po krótkiej kłótni, jaką odbyli na początku podróży, nie zwrócili się do siebie ani słowem. Ona nie mogła nawet spojrzeć na niego, nie odczuwając bólu.

— Myślisz, że to daleko? — zaryzykowała nagle drżącym głosem.

— Yljo powiedział, że blisko.

Szli przez dobre pół godziny, nie widząc nic na horyzoncie. Potem Dubhe poczuła w uszach dziwne zakłócenie, jakby odległy i niski dźwięk, który wydawał się zbyt niski, żeby można było go usłyszeć. Powietrze wokół nich zadrżało. Lonerin zatrzymał się i rozejrzał wokół ze skupieniem.

Wtem zabrzmiał rozdzierający krzyk, straszliwy ryk, który wstrząsnął drzewami, i hałas stał się wyraźny. Było to bicie skrzydeł.

Potężny wiatr przygiął ich do ziemi. Dubhe podniosła oczy. Nad jej głową przeleciało olbrzymie stworzenie w kolorze pięknej, błyszczącej zieleni.

— Smok! — krzyknął Lonerin.

Kiedy tylko przeleciał, znowu się podnieśli i między drzewami zobaczyli, jak zatacza koło i powraca z rykiem. Zatrzymał się nad nimi ze skrzydłami napiętymi z wysiłku utrzymywania się w powietrzu. Zatrząsł drzewami kolejnym rykiem i wysunął w ich stronę pazury.

Dubhe i Lonerin natychmiast rzucili się do ucieczki. Otoczyło ich uderzenie ognia. Dziewczyna krzyknęła, a on instynktownie przywołał magiczną tarczę. Płomień nie doszedł do nich, ale część ciepła tak. Rzucili się na ziemię pod zwalonym pniem.

— Nie jest taki jak te, które widzieliśmy w wąwozie. To prawdziwy smok, taki jak te ze Świata Wynurzonego! — powiedziała Dubhe zadyszana. Nigdy nie widziała tak wielkiego smoka. Był przerażający.

— To oczywiste — powiedział Lonerin prawie ze spokojem, mimo że też był zdyszany. — Powinnaś rozpoznać tego smoka.

Dubhe spojrzała nań pytająco.

— To musi być Oarf — odpowiedział na jej niewypowiedziane pytanie.

Dubhe otworzyła usta. Czytała o nim nieskończenie wiele razy. Wiedziała wszystko o Oarfie, najsłynniejszym ze smoków, na którego grzbiecie Nihal przeżyła większość swoich przygód. Dziwnie się poczuła, widząc go przed sobą, co więcej w pełni sił.

Usłyszeli jak zawraca, jak znów na nich ryczy.

— W nogi! — krzyknęła Dubhe i wyskoczyli spod pnia. Za swymi plecami czuli bicie skrzydeł i słyszeli ryk Oarfa, który ich ścigał.

Zanim zdążyli się zorientować, znaleźli się na polanie: żadnego drzewa, tylko trawa aż po horyzont. Smok natychmiast pojawił się przed nimi z oczami w kolorze żywej czerwieni. Trzymał skrzydła szeroko rozpostarte, był olbrzymi i piękny. Ale Dubhe nie miała czasu nawet o tym pomyśleć. Zdała sobie tylko sprawę, że przyprowadził ich tam specjalnie: teraz byli odsłonięci, nie mieli gdzie się schować.

Oarf rozwarł paszczę i zionął na nich językami ognia. Lonerin błyskawicznie przywołał tarczę, ale potęga płomienia sprawiła, że natychmiast upadł na kolana. Dubhe przywarła do ziemi najbardziej, jak tylko mogła, zamknęła oczy i zastanawiała się, czy tak właśnie miała umrzeć, spalona przez legendarnego smoka. Pomyślała, że życie prowadzi po naprawdę dziwnych ścieżkach.

Kiedy znalazła odwagę, żeby otworzyć oczy, wokół nich rozpościerał się ognisty krąg, a Lonerin dyszał ciężko, cały spocony.