— Nieprawda, jesteście tylko zmęczeni. Utrata Nihal, ucieczka waszego syna… Rozumiem, jak to może zniszczyć — upierał się Lonerin.
Wydawało się, że Sennar został śmiertelnie ugodzony przez proste wspomnienie o tych dwóch wydarzeniach. Zgiął się wpół, jak gdyby starał się złagodzić ból. Potem potrząsnął głową.
— Przykro mi. Nic więcej nie mogę dla was zrobić. Nie mogę już walczyć, brakuje mi przekonania.
Lonerin ścisnął głowę w dłoniach, a Dubhe poczuła, że musi mu pomóc. Nie rozumiała, jak to się stało, ale w jakiś sposób ta misja stała się też jej misją, jak gdyby młody czarodziej przekazał ją dziewczynie w trakcie podróży.
— Wobec tego zróbcie to dla waszego syna.
Sennar podniósł się i utkwił w niej przenikliwy wzrok.
— Wiecie, gdzie jest? Widzieliście go?
Dubhe potrząsnęła głową.
— Ale wiemy, że jest i że grozi mu niebezpieczeństwo.
Oczy Sennara rozpaliły się gorączkowym lękiem.
Teraz Lonerin zabrał głos, zachęcony zrywem Dubhe, widząc nagle szansę na przełamanie rozpaczy starego czarodzieja.
— Przywódca Gildii ma na imię Yeshol.
Sennar kiwnął głową.
— Znalazłem jego imię w tamtych dokumentach, o których wam mówiłem. Był młodym współpracownikiem Astera, jednostką ożywianą niezmierzonym uwielbieniem dla swojego wodza.
Dubhe rozpoznała w tym opisie straszliwego człowieka, który spętał ją łańcuchem Gildii.
— Temu człowiekowi udało się przywołać z martwych ducha Astera.
— Widziałam go — wtrąciła się natychmiast Dubhe. — Widziałam niewyraźny obraz chłopca unoszący się w świetlistej kuli w podziemiach Domu, siedziby Gildii.
— A skąd wiesz, że to był on? — Sennar zdawał się nabierać zainteresowania ich słowami.
— Był podobny do posągów, jakie stoją w Domu, Gildia wielbi go jako mesjasza.
Sennarowi wymknął się gorzki uśmiech.
— Teraz szukają ciała. Ciała Pół-Elfa — podjął Lonerin.
Starzec niedostrzegalnie wyprostował plecy, a jego oczy wypełniły się błyskiem zrozumienia. Wreszcie wszystko stało się dla niego jasne.
— Tarik…
— Wasz syn?
— Albo jego ewentualne dzieci… — ciągnął dalej Sennar drżącym głosem, jakby myśląc głośno.
— Dlatego przyszliśmy tutaj, aby prosić was o pomoc również dla waszego syna.
Ale on już pogrążył się we własnych wspomnieniach i myślach.
— Życie znowu mnie biczuje, nie zmęczyło się cierpieniami, jakie już mi wymierzyło…
Wydawał się jeszcze starszy, mówił głosem bezbarwnym i pełnym bólu. Dubhe poczuła się rozdarta współczuciem, uczestnicząc w jego cierpieniu.
— Odszedł w wieku piętnastu lat, zatrzaskując mi drzwi przed nosem. Dla niego istniała tylko matka i nigdy nie mógł ścierpieć, że nie byłem w stanie zapobiec jej śmierci.
Zamknął oczy, jak gdyby podążał za dalekimi obrazami.
— Chciałbym go znaleźć, zobaczyć, móc wrócić w przeszłość i zmienić to, co się stało.
Jedna tylko łza zeszła po suchym policzku, niemożliwej do napojenia pustyni. Otworzył oczy, starając się wrócić do rzeczywistości.
— Jeśli chcecie, możecie spać w spichrzu. Oarf już nic wam nie zrobi. Jest późno, a ja jestem zmęczony, zbyt zmęczony, aby podjąć jakąkolwiek decyzję. Jutro jeszcze porozmawiamy, ale teraz potrzebuję odpocząć, proszę was o to…
Dubhe i Lonerin przytaknęli i podnieśli się.
Sennar zaprowadził ich do spichrza i z trudem przygotował im dwa posłania. Zniknął na trochę, po czym powrócił z dwiema miskami pełnymi zupy. Postawił je na ziemi obok nich. Nie wypowiedział ani słowa, zamknięty w upartym milczeniu. Potem, bez najmniejszego hałasu, rozpłynął się za drzwiami.
Dubhe i Lonerin jedli, nie wymieniając się żadnymi komentarzami, chociaż teraz nie było już między nimi zawstydzenia. Wydarzenia dnia i dyskusja z Sennarem wydawały się zmieść ich osobiste problemy. Czym zresztą była ich kłótnia wobec tego, co im opowiedział stary bohater? Drobnostką dzieciaków, głupią historią bez znaczenia. I tak oboje myśleli o nim, o tym, jak czas go zmienił, jaki był cyniczny i zrozpaczony.
Lonerin zastanawiał się, czy on też tak skończy, pokonany i zwyciężony, czy zwalczanie przez cały ten czas nienawiści, walka, którą Sennar określił jako niepotrzebną, naprawdę czemuś posłuży. Jak zawsze nie było na to odpowiedzi. Tylko trud życia dzień po dniu, rozliczanie się z samym sobą i z własnymi najmroczniejszymi pragnieniami.
Dubhe natomiast rozmyślała o własnym życiu, jak dalekie było od tych tak wielkich i szlachetnych problemów. Jej egzystencja była nędzna i pusta, i przed Sennarem wreszcie z bezlitosną jasnością odczuła jej straszliwą prostotę i brak jakichkolwiek wartości.
Odstawili puste miski na ziemi prawie jednocześnie, po czym położyli się na swoich posłaniach.
Dubhe już ułożyła się na boku, kiedy poczuła, że Lonerin dotyka jej ramienia. Drgnęła i odwróciła się do niego. Młodzieniec uśmiechnął się do niej i dziewczyna poczuła się tak, jak gdyby zobaczyła kwiat wyrastający na pustyni.
— Dziękuję za twoje słowa — powiedział do niej. Słowa te ją wzruszyły.
Trwało to tylko przez moment. Lonerin odwrócił się i znowu zamknął w sobie. Dubhe przez kilka chwil przyglądała się jego plecom.
— Dziękuję — mruknęła i ona.
26. Grób w lesie
Lonerin obudził się dość wcześnie. Światło poranka przebijało się przez luźno ułożone belki spichrza.
Od początku podróży po raz pierwszy po przebudzeniu czuł się niemal przepełniony spokojem, jak ktoś, kto wreszcie wypełnił swój obowiązek. Teraz wszystko było w rękach Sennara. Mógł pozwolić sobie na dzień odpoczynku.
Odwrócił się i zobaczył obok siebie Dubhe, leżącą na boku i pogrążoną we śnie, z dłonią blisko rękojeści sztyletu, jak zwykle. Rana, którą mu zadała, była już tylko głuchym i pełnym melancholii bólem w głębi serca. Może to ona miała rację, może miłość, którą czuł, była tylko litością i niczym więcej. On też gonił w jej spojrzeniu za czymś, czym ona nie była, i próbował to pokochać i uchronić.
Przy tych myślach dłoń instynktownie powędrowała mu do piersi. Zdziwił się, czując pod palcami woreczek. Rozpoznał go natychmiast. Zawierał włosy, które Theana obcięła sobie przed jego wyjazdem. Jej wspomnienie, pięknej i miłej jak zawsze, ogrzało mu serce. Potem opuścił spojrzenie na Dubhe i ów mglisty obraz rozwiał się. Może nie była ona kobietą jego życia, ale kiedy widział ją taką bezbronną i potrzebującą pomocy, nie mógł jej się oprzeć.
Podniósł się gwałtownie, wziął swoje rzeczy i pod wpływem nagłego impulsu wyszedł na zewnątrz, ostrożnie otworzywszy drzwi spichrza. Mieć Dubhe o krok od siebie i czuć, że jest tak nieskończenie daleka, było ponad jego siły.
Na zewnątrz powietrze poranka było świeże, a światło go oślepiło. Kiedy oczy się przyzwyczaiły, rozejrzał się po okolicy, spacerując bez celu, rozkoszując się po prostu faktem bycia tam, u kresu podróży, bez żadnych myśli w głowie, nie licząc tego delikatnego smutku, który w końcu stawał się wręcz w jakiś sposób prawie słodki.