Na polanie zapadło milczenie. W tle jakieś dziwne odgłosy, śpiewy pojedynczego ptaka, nic więcej.
— Nihal, aby mnie ocalić, powiedziała sądowi, że wina była jej, że to ona dopuściła się przestępstwa i że to ona powinna za to zapłacić, a nie ja. Gdybym tylko miał moje moce, gdybym tylko dobrze się czuł… Nigdy bym jej na to nie pozwolił, nigdy! Zginąłbym i nigdy nic takiego by się nie wydarzyło.
Jego oczy rozpalone były gorączkową wściekłością, która przeraziła Lonerina. Wypełniało je poczucie winy, które wyryła tam udręka tych długich lat samotności.
— Zrobiła wszystko zbyt szybko. Wystarczyło jej rozbić środkowy kamień medalionu, talizmanu władzy, do którego było przywiązane jej życie. Szybkie uderzenie mieczem, zanim ktokolwiek mógł zainterweniować. Ja i Tarik zobaczyliśmy, jak pada na ziemię bez żadnego lęku, może nawet nie cierpiąc. Widzieliśmy ją i nic nie mogliśmy zrobić. Elfy patrzyły obojętnie, a w końcu powiedziały tylko, że zbrodnia została spłacona i że jesteśmy wolni.
Sennar zacisnął wściekle pięści; pogarda, jaką do siebie czuł, była bezgraniczna.
— Na początku chciałem rzucić wszystko, ból był zbyt wielki. Ale istniał Tarik i przecież nie mogłem zostawić go samego. On stał się sensem mojego życia, siłą, która pozwalała mi iść dalej. Chciałem dać mu całe szczęście, na jakie zasługiwał; to, czego był świadkiem, było zbyt niesprawiedliwe.
Westchnął.
— Nie muszę ci mówić, że to też okazało się żałosną porażką. Tarik nigdy nie zapomniał tamtego dnia i dobrze wiedział, że wina leżała po mojej stronie. Zawsze był tego świadomy, a ja nigdy temu nie zaprzeczyłem. Dorastając, zaczął nienawidzić mnie coraz bardziej, a zresztą ja nie miałem siły, żeby naprawdę go wychować, żeby być dla niego prawdziwym przewodnikiem, prawdziwym ojcem. W wieku piętnastu lat nie chciał już mieć ze mną nic wspólnego i odszedł. Już nigdy go nie zobaczyłem.
Tym razem Sennar przestał mówić i Lonerin nie wiedział, co dodać. Nie znal słów, które mogłyby pocieszyć go w jego bólu. Po prostu siedział przy nim, blisko nagrobka, w ciszy małej polanki.
— A Ido? — spytał nagle Sennar po pewnym czasie.
Spojrzał na Lonerina błyszczącymi oczami, z wysiłkiem starając się wrócić do bardziej kontrolowanego zachowania, jak gdyby chciał zaprzeczyć temu wyznaniu, którego być może już żałował.
— Napisałem do niego kilka listów, ale od kiedy Tarik odszedł, nie wiem, jakoś straciłem ochotę na kontakty z kimkolwiek.
— Ma się dobrze — uśmiechnął się Lonerin. — Dalej walczy, tym razem sam. Został ogłoszony przez Dohora zdrajcą i przez lata walczył w Krainie Ognia, dopóki było to możliwe. Potem przeszedł do Rady Wód, która jednoczy ostatnie ziemie całkowicie wyłączone spod władzy Dohora: Marchie Lasów i Wody oraz Krainę Morza.
Sennar zdawał się lekko zdezorientowany.
— Sprawy zdecydowanie się zmieniły od moich czasów…
— Właśnie… Ido wybrał się na poszukiwanie waszego syna.
Ślad po nim zaginął, ale wiem, że Ido postanowił go ostrzec przed niebezpieczeństwem i ochronić.
Sennar kiwnął głową.
— Coś, co sam powinienem był zrobić…
— Wy jesteście tutaj, nie mogliście wiedzieć.
— Być może należało wrócić do Świata Wynurzonego, takie było moje przeznaczenie. Ucieczka stamtąd była błędem, za który gorzko zapłaciłem. Ale kiedy Tarik odszedł, poczułem się taki niepotrzebny, skończony. Rozumiałem, że nie mogę go ścigać, wymknął się spod mojej kontroli, był mężczyzną i właściwe było nie narzucać mu już ani mojego bólu, ani samotności.
Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu, po czym Sennar wybuchnął gorzkim śmiechem.
— Od wiecznych czasów nie mówiłem o tych rzeczach, a teraz opowiadam to nieznajomemu.
Popatrzył na niego z sympatią, a Lonerin poczuł, jak robi mu się ciepło na sercu.
— Twoja przyjaciółka pewnie już się obudziła, chyba czas iść na śniadanie. Pomóż mi, skoro już tu jesteś: wstawanie z tą przeklętą nogą to naprawdę duże przedsięwzięcie.
Lonerin uczynił to i wydało mu się dziwne, że tak wielki duch jest zamknięty w ciele już tak słabym. Kościste ramię Sennara zdawało się niezmiernie kruche w mocnym uścisku jego dłoni.
Ruszyli bez słowa, ale w tym milczeniu nie było już nic wrogiego, tylko jakiś rodzaj cichego porozumienia, które zdawało się ich teraz łączyć.
Niezbyt daleko od chatki, jeszcze w środku lasu, natknęli się na Dubhe. Dostrzegli ją pośród drzew: poruszała się błyskawicznie niczym kotka, usłyszeli szum jej sztyletów.
Ćwiczyła. Lonerin przypomniał sobie pierwszy raz, kiedy ją przy tym zobaczył, i odczucie wrogości, jakiego doznał, odkrywając, że jest w niej wiele z Gildii. Teraz było inaczej. Teraz, kiedy patrzył na jej zwinność i dokładność ruchów, znajdował ją nieznośnie piękną, doskonałą i niedostępną dla niego. Była zakazanym owocem, zbyt daleko poza jego zasięgiem, i wciąż jeszcze była tajemnicą pomimo nocy, jaką razem spędzili, i przygód, przez które przeszli. Ukryta w głębi serca rana znowu zaczęła piec.
Sennar stał obok niego i patrzył na Dubhe z mieszanką podziwu i melancholii. Kto wie, co przypominała mu ta scena, jakie słodkie i gorzkie wspomnienia przywoływała.
— Śniadanie będzie gotowe za kilka minut — powiedział sucho i Dubhe drgnęła.
Z pewnością słyszała ich i widziała, ale dalej ćwiczyła, jak gdyby nigdy nic. Zatrzymała się gwałtownie i popatrzyła na niego, ale starzec szybko odszedł w kierunku domu, zostawiając dwójkę młodych samych.
Wyraz jej twarzy złagodniał, kiedy tylko napotkała wzrok Lonerina, a jemu zrobiło się przykro. Od tamtej nocy traktowała go zawsze delikatnie, jak gdyby był ze szkła. W mgnieniu oka zrozumiał, co miała na myśli, kiedy mówiła mu, że nie chce, aby patrzył na nią z litością.
— Gdzie byliście?
— Przy grobie Nihal — brzmiała sucha odpowiedź.
Oczy Dubhe nagle zajaśniały.
— Też chciałabym tam pójść.
— Tak jest lepiej, uwierz mi. Oszczędziłaś sobie kolejnej smutnej historii.
Lonerin skierował się ku domowi i usłyszał, jak Dubhe po chwili wahania rusza za nim.
27. Zdrada
To tak odpłacasz mi za moje zaufanie? To tak wygląda szacunek i cześć, jakie masz dla swojego ojca?
Learchos klęczał przed Dohorem w koszuli przesiąkniętej krwią. Ból był silny. Przebył całą drogę ranny, smok był w jeszcze gorszym stanie niż on, a kiedy tylko wrócił, od razu poszedł złożyć ojcu sprawozdanie.
— Wasza Wysokość, on jest ranny… — wtrącił się Volco, jego ordynans. Learchos usłyszał, jak zbliża się do niego nieśmiało, prawdopodobnie chcąc mu pomóc.
— Stój tam, gdzie jesteś! — Głos jego ojca wibrował bezgraniczną złością. — Powinien był umrzeć, nie chcę na moim dworze nieudaczników.
Learchos poczuł, jak wzrok mu się mąci. Rana nie była ciężka, ale stracił dużo krwi i lodowate osłabienie zaczęło rozchodzić się po jego ciele, począwszy od miejsca rozcięcia.
Ojciec zaczął nerwowo chodzić tam i z powrotem. Robił to z pewnością po to, aby wydłużyć jego mękę.
— Czy przynajmniej go zraniłeś? — spytał go wreszcie.
Learchos podniósł oczy z olbrzymim wysiłkiem.
— Tak, mój panie, w ramię.
To było tylko zadrapanie, nic więcej. Nazwanie tego raną było przesadą. A jednak nie był w stanie wyznać mu, że nie trafił Ida.