Dubhe poczuła, jak jej gniew nieco się uspokaja. Zastanawiała się, czy i ta próba, przed którą, jak się zdaje, stawiano ją teraz, nie była częścią jej przeznaczenia. Jakkolwiek się poruszała, zawsze wracała w ramiona morderstwa, jej wiecznego potępienia.
Po obiedzie każde z nich oddaliło się na własną rękę. Lonerin poszedł odpocząć do spichrza, Dubhe wołała się przejść, a Sennar wrócił do swojego pokoju.
Dziwnie się czuł, mając towarzystwo w domu, a emocje tego dnia poruszyły go. Ostatni raz, kiedy nie był tu sam, było to dwadzieścia lat temu, ale wtedy Tarik był już kimś w rodzaju ducha przepełnionego żalem i w milczeniu krążącego po pokojach.
Jednak nie tylko to uniemożliwiło mu odpoczynek tego popołudnia. Również to, co sobie powiedzieli, i widok ćwiczącej w lesie Dubhe. Natychmiast przywiodła mu na myśl Nihal.
Leżąc w łóżku, Sennar wracał myślą do magii, którą będzie musiał wykonać Lonerin. Na szczęście młodzieniec nie zadawał pytań o ryt, który pozbawił go dobrej części jego mocy, ale wyobrażenie tych kilku minut sprzed wielu lat znów go nawiedziło, bardziej bolesne niż kiedykolwiek, żywe, jak gdyby nie minął nawet dzień.
Wszystko jest gotowe, na stole. Buteleczki stoją równo, zioła już dymią w trójnogach, a księga, ta zakazana księga, otwarta jest na właściwej stronie. Sennar siedzi przy końcu stołu i wykręca sobie dłonie. Zrobić to czy nie. Nie brakuje mu odwagi, siły też nie. To raczej wątpliwość, czy to rzecz słuszna, czy nie. Ale jest w rozpaczy. Tarik odszedł, samotność domu jest niezmierzona i przygnębiająca, a mały grób już mu nie wystarcza. Wyczerpał przy tym kamieniu wszystkie swoje łzy i już nie potrafi do niego mówić. Grób jest niemy, a on potrzebuje odpowiedzi.
Podnosi się gwałtownie. To już nie ma znaczenia. Musi to zrobić i tyle.
Cichym i drżącym głosem zaczyna recytować formułę. Przenikliwy zapach ziół uderza mu do głowy, a literki w książce tańczą i mieszają się przed jego oczami.
Słońce ledwo przebija przez okno, ale wystarcza kilka słów po elficku, aby nawet ta wątła jasność całkiem znikła, rzucając pokój w najgłębsze ciemność.
Mówi dalej, teraz pewniejszym głosem, a moc wypływa z jego dłoni strumieniami, tak jak wtedy na statku z Aires, tak jak za każdym razem, kiedy używał wszystkich swoich zdolności.
Myśli tylko o rezultacie. Nieważne, że dłonie go bolą, pieką, ani to, że być może całkiem się wyczerpie podczas tej próby. Tylko minuta, zaledwie chwila, móc przez krótki czas zobaczyć ją taką, jaką była, jaką wciąż jeszcze jest w jego pamięci.
Formuła się skończyła, ciemność wibruje dźwiękami, ale nic się nie dzieje.
To normalne, wie, że to trudne. Musi próbować dalej. A może nie, może powinien przestać, może trzeba zrezygnować. To zakazana formuła, a przecież obiecał, że już nigdy tego nie zrobi.
Jednak znowu zaczyna recytować ją głośniej i kolejne moce wypływają z jego rąk. Opada go słabość, ale jego duch jest silny, mocą rozpaczy.
Znowu nic, jednak dźwięki, które teraz słyszy, są niższe, bardziej wibrujące i mocniej osadzone.
Czuje, że ręce go pieką, jak gdyby były pogrążone w ogniu. To normalne, musi oddać światu zmarłych część własnego życia, własnej energii, aby móc wstąpić do jego przedsionka. Jeszcze raz powtarza formułę, wykrzykuje ją w nicość i wykończony pada na kolana. Zupełnie, jak gdyby jego ręce były strawione aż do kości i jakby każda kropla jego jestestwa została wyciśnięta, ale to nie ma znaczenia. Wszystko dla niej, wszystko.
Pustka stopniowo nabiera kształtu, kolory zaczynają tańczyć w powietrzu i świat, który on zna, po trochu znika. Udało mu się. Wszedł. Niewyraźne formy powoli krzepną przed jego oczami, stapiają się i przybierają czyjeś kształty.
Płacze, bez szlochu, między radością a bólem, poznaje ją od razu, kiedy tylko jej postać rysuje się przed nim. Jest z nikim nieporównywalna, przepiękna, jedyna. Włosy długie jak w chwili śmierci błyszczą niebiesko w ciemności, a jej szaty to strój wojowniczki. Jest młoda, jak wtedy, a on teraz jest stary, ale to nie ma znaczenia.
Widzi, jak rozgląda się wokół zagubiona, po czym kieruje wzrok na niego i go rozpoznaje.
— Nihal…
Ona uśmiecha się słodko. Jak bardzo mu tego brakowało! Warto umrzeć dla tego uśmiechu, dla tego jedynego momentu, kiedy ma możliwość ją zobaczyć. Teraz może już nawet całkiem stracić swoje energie i roztopić się w nicości.
— Sennar, co ty robisz?
Jej glos jest zasmucony, jej spojrzenie również. Kiedyś to on ją chronił, podnosił ją z upadków, pomagał jej odnaleźć drogę. Teraz wydaje się odwrotnie.
— Chciałem cię tylko zobaczyć. Tak bardzo za tobą tęsknię…
— Ja też za tobą tęskniłam.
Wyciąga do niego rękę, głaszcze go po policzku, ale jej dłoń nie ma formy, jest niewyczuwalna. Wiedział o tym, ale to nieznośne nie móc jej dotknąć.
— Dlaczego się zmieniłeś? Kiedyś nigdy byś czegoś takiego nie zrobił.
— Kiedyś byłem inny, tamten ja umarł na zawsze. Jest z tobą przy twoim grobie, a to, co pozostało, zabrał ze sobą Tarik.
— On cię kocha, nawet jeżeli temu zaprzecza.
— Kochał tylko ciebie.
Uśmiecha się do niego ze smutkiem, ale wydaje się spokojna, pogodna. Jest przepełniona pokojem, tak jak była w ostatnich latach, szczęśliwa, że jest ze swoim mężem i synem.
— Wiesz, że to niewłaściwe, żebyś tu był, to nie jest twoje miejsce, i nawet nie moje. Wracaj, Sennar.
— Nie mogę być bez ciebie.
— Pewnego dnia znowu będziemy razem, kochanie moje, ale nie teraz i nie w ten sposób. Nie widzisz, że się spalasz, że umierasz?
— Nie obchodzi mnie to. Tarik mnie opuścił, wybrał swoją drogę, a ja już jestem niepotrzebny. Zabierz mnie stąd.
Wyraz bólu rysuje się na twarzy Nihal i Sennar czuje się przeszyty nim na wskroś; próbuje pogłaskać ją po policzku, ale brakuje mu sił.
— Ty nie możesz umrzeć. Jeszcze będziesz potrzebny w przyszłości, jeszcze nie skończyłeś swojej misji. A poza tym ja nie chcę, żebyś umarł.
Łzy rysują cienkie linie na policzkach Sennara.
— Ale to ja już nie mogę żyć.
— To nieprawda, i wiesz o tym. Pozwól mi odejść, w imię tych wszystkich szczęśliwych lat, jakie razem przeżyliśmy, pozwól mi odejść.
— Zabierz mnie ze sobą.
— Zobaczymy się znowu, nie bój się, ale teraz pozwól mi odejść. Każdy ma swoje miejsce i twoje nie jest tutaj.
— Zabierz mnie ze sobą.
Ale moc się zużywa, energie się wyczerpały. Sennar powoli zamyka ręce, prawie wbrew własnej woli. Są rzeczy, których nie może zrobić, choćby nie wiadomo jak bardzo ich pragnął. Ona stopniowo znika, jak dym, który unosi się w niebo. Uśmiecha się i nie przestaje, nawet kiedy jej twarz rozpływa się w ciemności.
Sennar woła ją, ale Nihal odchodzi, wróci do cieni i już nigdy nie będą się mogli zobaczyć. Powiedziała, że kiedyś znowu się połączą, ale on w to nie wierzy.