– Co on zrobił?! – ryknął Isaac. Lin obudziła się z gwałtownym trzepotem dłoni i nerwowymi skurczami mięśni.
Kar’uchai odpowiedział beznamiętnie.
– Sądzę, że nazwałbyś to gwałtem.
„Ach, więc sądzisz, że nazwałbym to gwałtem?” – pomyślał Isaac sarkastycznie, ale nawet ociekające sarkazmem myśli nie mogły stłumić zgrozy, która go ogarnęła.
„Nazwałbym to gwałtem”.
Nie mógł nic na to poradzić: wyobraźnia natychmiast zaczęła pracować pełną parą.
Myślał, oczywiście, o samym akcie, który w jego mniemaniu był przejawem niewiarygodnej brutalności („Czy ją bił? Czy przycisnął do ziemi? Gdzie ją dopadł? Czy przeklinała go i walczyła?”). Jednak najsilniej podziałała na niego wizja wszystkich perspektyw, wszystkich możliwości wyboru, które Yagharek ukradł nieszczęsnej istocie. Obrazy przemykały przed oczami w błyskawicznym tempie.
Wybór nieuprawiania seksu. Wybór nieodczuwania bólu. Wybór nieryzykowania ciąży. A potem… gdyby rzeczywiście zaszła w ciążę… Wybór niedokonywania aborcji? Wybór nierodzenia dziecka?
Wybór traktowania Yagharka z szacunkiem?
Isaac bezgłośnie poruszył ustami, ale to Kar’uchai przemówił:
– Ukradł mój wybór.
Minęło kilka niedorzecznie długich sekund, zanim sens tych słów dotarł do Isaaca. Wstrzymał oddech i szeroko otworzył oczy, teraz dopiero zauważając minimalne zgrubienie raczej symbolicznych piersi Kar, równie bezużytecznych jak olśniewające pióra rajskiego ptaka. Bardzo chciał coś powiedzieć, ale w zasadzie nie wiedział, co czuł. Nie było to w każdym razie nic wystarczająco jasnego, by dało się wyrazić słowami.
Wymamrotał więc tylko niezrozumiale, że współczuje i w ogóle.
– Sądziłem, że jesteś… sędzią wśród garudów, milicjantem czy kimś takim – dodał po chwili.
– Nie ma u nas takich służb – odpowiedziała bez emocji Kar’uchai.
– Yag… pieprzony gwałciciel – syknął Isaac. Samica cmoknęła językiem.
– Złodziej wyboru.
– Zgwałcił cię – warknął uczony, lecz Kar’uchai znowu cmoknęła z dezaprobatą.
– Ukradł mój wybór – powiedziała. Grimnebulin zrozumiał nagle, że garuda nie uzupełnia jego wypowiedzi, tylko koryguje ją. – Nie możesz tak po prostu tłumaczyć tej zbrodni na język waszego prawa, Grimneb’lin – dodała po chwili. Wyglądała na rozdrażnioną. Isaac próbował coś powiedzieć; potrząsnął żałośnie głową, spojrzał na Kar’uchai i znowu miał przed oczami Yagharka dopuszczającego się brutalnego gwałtu. – Nie możesz tłumaczyć, Grimneb’lin – powtórzyła istota. – Przestań. Widzę teraz w tobie… wszystkie prawa i moralne zasady twojego miasta, o których tyle czytałam. – Isaac miał wrażenie, że garuda przemawia monotonnym głosem. Nie bardzo rozumiał emocjonalne znaczenie zmian w intonacji i nagłych przerw w zdaniach. – Nie mówię, że zostałam wykorzystana czy uszkodzona, Grimneb’lin. Nie mówię, że Yagharek nadużył siły, zhańbił mnie, zepsuł albo zniewolił. Ty powiedziałbyś, że zostałam zgwałcona, ale ja tak nie mówię, to słowo nic dla mnie nie znaczy. On ukradł mój wybór i za to został… osądzony. Wyrok był ciężki… tylko jeden jest gorszy od niego… Istnieje wiele rodzajów kradzieży wyboru mniej ohydnych niż ten i bardzo niewiele straszliwszych… Są i takie, które karze się w identyczny sposób, choć w większości w niczym nie przypominają zbrodni Yagharka. Niektórych w ogóle nie uznałbyś za przestępstwo. Czyny bywają różne, ale wina jest jedna: kradzież wyboru. – Tłumaczyła Kar’uchai. – Wasi sędziowie, wasze prawa… seksualizują i sakralizują… dla nich jednostki są abstrakcyjne… nie liczy się matrycowa natura społeczeństwa… kontekst sytuacyjny odwraca ich uwagę od istoty przestępstwa… nie ogarniają jej. Nie patrz na mnie jak na ofiarę… A kiedy Yagharek wróci, proszę cię, nie zmieniaj sprawiedliwości – wyroku Yagharka – i nie zastępuj jej własną. Dopuścił się kradzieży wyboru drugiego stopnia. Został osądzony. Garudowie głosowali. Na tym koniec.
„Czyżby?” – pomyślał Isaac. „Czy to wystarczy? Czy to już wszystko?”
Kar’uchai przyglądała się jego wewnętrznej walce.
Lin przywołała Grimnebulina, klaszcząc w dłonie jak małe dziecko. Mężczyzna przyklęknął i przemówił do niej cicho. Odezwała się ciągiem absurdalnych znaków, na które odpowiedział z powagą, tak jakby prowadzili sensowną rozmowę.
Khepri uspokoiła się i przytuliła go, nerwowo zerkając zdrowym okiem na garudę.
– Uszanujesz naszą sprawiedliwość? – spytała Kar’uchai. Isaac posłał jej ukradkowe spojrzenie i znowu zajął się Lin.
Kar’uchai milczała przez długi czas. Nie doczekawszy się odpowiedzi, ponowiła pytanie. Isaac popatrzył na nią i pokręcił głową, bardziej z niepewnością niż z jawnym sprzeciwem.
– Nie wiem – mruknął. – Proszę cię…
Znowu odwrócił się do Lin, która zdążyła już zasnąć. Opadł ciężko na podłogę obok niej i potarł dłońmi skronie.
Po kolejnych kilku minutach milczenia Kar’uchai wezwała go po imieniu. Spłoszył się, jakby zapomniał już o jej obecności.
– Odejdę teraz, ale wrócę i znowu zadam ci pytanie. Proszę, nie drwij z naszej sprawiedliwości. Pozwól, żeby nasz wyrok pozostał w mocy. – Samica usunęła krzesło spod drzwi i wyszła. Jej szponiaste stopy głośno skrobały drewno starych schodów.
Isaac siedział i gładził lekko opalizujący pancerz głowociała Lin, naznaczony teraz siateczką pęknięć i nacięć, jak ciemny marmur. Rozmyślał o Yagharku.
„Nie próbuj tłumaczyć”, powiedziała mu Kar’uchai, ale jak mógł jej usłuchać?
Wyobraził sobie jej wielkie skrzydła, bijące w panice, gdy Yagharek przygwoździł ją do ziemi. A może zagroził jej nożem? Inną bronią? Może tym pieprzonym biczem?
„Chromolić ich” – pomyślał nagle, spoglądając na elementy maszyny kryzysowej. „Nie jestem winien posłuszeństwa ich prawom…” Uwolnić więźniów. Przecież o tym zawsze pisał „Runagate Rampant”.
Jednakże garudowie z Cymek nie żyli tak, jak obywatele Nowego Crobuzon. Nie wybierali spośród siebie sędziów i przysięgłych, nie budowali fabryk karnych, nie otwierali kamieniołomów i wysypisk, w których niewolniczo pracowali prze-tworzeni, nie mieli milicjantów ani polityków. Kara nie była wynikiem łapówki wręczonej komu trzeba przez bossa przestępczego świata.
Tak mu przynajmniej mówiono. Tyle pamiętał. „Garudowie głosowali”, powiedziała Kar’uchai.
Ale czy tak było naprawdę? I czy to zmieniało sytuację Yagharka?
W Nowym Crobuzon kara za przestępstwo miała komuś lub czemuś służyć. Czy w Cymek było inaczej? Czy z tego powodu zbrodnie skrzydlatych istot były bardziej ohydne?
Czy gwałciciel-garuda był gorszy od gwałciciela-człowieka?
„A kim ja jestem, żeby to osądzać?” – pomyślał ze złością Isaac i szybkim krokiem podszedł do maszyny. Usiadł i podniósł z podłogi kartkę z obliczeniami, gotów podjąć przerwaną pracę. „Kim jestem, żeby to osądzać?” – pomyślał znowu i tym razem pytanie zaniepokoiło go jeszcze mocniej. Nie wiedział już, co o tym wszystkim myśleć; wolno odłożył papier i popadł w zadumę.
Co pewien czas spoglądał na uda Lin. Siniaki już prawie zniknęły, ale pamięć o nich raniła jego umysł równie mocno jak pierwszego dnia.
Największe zagęszczenie ciemnych plam na zmasakrowanym ciele znajdowało się właśnie tam, po wewnętrznej stronie ud i na podbrzuszu.
Lin spała ostatnio niespokojnie, budziła się gwałtownie, czasem obejmowała Isaaca, a czasem uciekała od niego. Za każdym razem zgrzytał zębami na samą myśl o tym, co mogli jej zrobić. Pomyślał o Kar’uchai.
„To wszystko nie tak. Przecież powiedziała, żebym tak nie robił. Mówiła, że tu nie chodzi o gwałt…”
Żądała niemożliwego. Isaac nie umiał nie tłumaczyć sobie jej słów na zrozumiałe hasła i obrazy. Kiedy myślał o Yagharku, myślał o Kar’uchai, a kiedy myślał o niej, myślał o Lin.
„Wszystko się popieprzyło” – dumał posępnie.
Gdyby usłuchał Kar’uchai, nie mógłby dokonać oceny sprawiedliwości wyroku. Nie mógłby rozstrzygnąć, czy uznaje osąd garudów, czy też nie. Nie miał żadnych przesłanek ku temu, żeby dokonać własnej oceny; nie znał żadnych okoliczności zdarzenia. Naturalnym więc, oczywistym, nieuniknionym i zdrowym odruchem było odwoływanie się do zasad, które znał i rozumiał, do własnego sceptycyzmu oraz do faktów, co do których nie miał wątpliwości: na przykład do tego, że Yagharek był jego przyjacielem. Czy mógł pozbawić przyjaciela prawa do latania tylko dlatego, że niepojęte, obce prawa zasiały w nim ziarno wątpliwości?
Pamiętał Yagharka wspinającego się na kopułę Szklarni i walczącego u jego boku przeciwko milicji.