Выбрать главу

– Jak państwo zapewne przypuszczają, rzadko opuszczam dom. Czemu zatem odbyłem tak długą podróż?

– Lincoln – skarcił go Thom.

– Dobrze, dobrze. Przejdę do sedna. Dowód rzeczowy A.

– Jaki dowód? – zdumiał się Cole.

– To taka żartobliwa uwaga. List. – Spojrzał na Geneve, która otworzyła plecak i wyciągnęła z niego teczkę. Położyła na stole kserokopię.

Reprezentanci banku Sanforda spojrzeli na kartkę.

– List Singletona? – spytał Hanson.

– Ładne pismo – zauważył Rhyme. – W tamtych czasach ludzie przywiązywali do tego wagę. Nie tak jak dziś, te gryzmoły i komputery… Przepraszam, dość dygresji. Oto jak się przedstawia sprawa: jeden z moich kolegów, Parker Kincaid z Waszyngtonu, na moją prośbę porównał ten list ze wszystkimi istniejącymi próbkami pisma Charlesa Singletona, łącznie z dokumentami zachowanymi w archiwach w Wirginii. Parker jest byłym pracownikiem FBI – ekspertem grafologii, do którego zwracają się inni eksperci, gdy mają wątpliwości związane z jakimś dokumentem. Złożył oświadczenie pod przysięgą, że pismo jest identyczne ze znanymi próbkami pisma Singletona.

– Dobrze – przytaknął Cole. – Mamy list. I co z tego?

– Geneva – rzekł Rhyme. – Co Charles napisał? Dziewczyna znów wyrecytowała z pamięci:

– „Moje łzy – te plamy na liście, najdroższa – nie są jednak łzami cierpienia, a łzami żalu z powodu nieszczęścia, jakie na nas sprowadziłem”.

– Na oryginalnym liście są plamy – wyjaśnił Rhyme. – Przeanalizowaliśmy je i znaleźliśmy lizozym, lipokalinę i laktoferynę – białka, jeśli są państwo ciekawi – a także różne enzymy, lipidy i metabolity. Wraz z wodą tworzą ludzkie łzy… Nawiasem mówiąc, wiedzieli państwo, że skład łez zależy od tego, czy uroniono je z bólu, czy z powodu silnego wzruszenia? Powodem tych łez – wskazał głową dokument – było silne wzruszenie. Mogę to udowodnić. Podejrzewam, że to także poruszy ławę przysięgłych.

Cole westchnął.

– Przeprowadził pan test i DNA odpowiada DNA panny Settle. Rhyme wzruszył ramionami i po raz kolejny dziś powtórzył:

– Oczywiście.

Hanson spojrzał na Cole’a, który patrzył to na list, to na notatki. Prezes powiedział do Genevy:

– Milion dolarów. Wypiszę natychmiast czek na milion dolarów, jeśli ty i twój opiekun podpiszecie oświadczenie o zrzeczeniu się roszczeń.

– Panna Settle zamierza domagać się restytucji w wysokości faktycznych strat – na rzecz wszystkich spadkobierców Charlesa Singletona, nie tylko dla siebie. – Znów na moment utkwił wzrok w prezesie banku. – Jestem pewien, że nie sugerował pan, by kwota trafiła tylko do niej i stanowiła rodzaj zachęty, aby panna Settle odstąpiła od poinformowania krewnych o tym, co się wydarzyło.- Nie, oczywiście, że nie – zapewnił go szybko Hanson. – Proszę mi pozwolić omówić to z zarządem. Ustalimy ugodową kwotę.

Goades zebrał papiery i wcisnął do plecaka.

– Za dwa tygodnie składam pozew. Jeżeli będzie chciał pan porozmawiać o utworzeniu funduszu powierniczego na rzecz osób wysuwających roszczenia, proszę zadzwonić. – Położył na stole wizytówkę.

Kiedy byli przy drzwiach, Cole rzekł:

– Geneva, zaczekaj, proszę. Przepraszam za to, co powiedziałem. Naprawdę.To było… niewłaściwe. Szczerze ci współczuję z powodu tego, co się zdarzyło tobie i twojemu przodkowi. I mam na uwadze twój interes. Pamiętaj jednak, że ugoda będzie najlepszym z możliwych rozwiązań dla ciebie i twoich krewnych. Twój adwokat opowie ci, jaki to może być trudny proces, jaki długi i kosztowny… – Uśmiechnął się. – Zaufaj mi. Jesteśmy po twojej stronie.

Geneva przyjrzała mu się uważnie i odparła:

– Bitwy są te same co zawsze. Po prostu trudniej rozpoznać wroga. – Odwróciła się i ruszyła do drzwi.

Adwokat najwyraźniej nie miał pojęcia, o co jej chodziło. Rhyme przypuszczał, że to tylko dowodziło słuszności jej słów.

Rozdział 44

W środę rano powietrze było chłodne i przejrzyste jak świeży lód.

Geneva właśnie odwiedziła ojca w szpitalu Columbia-Presbyterian i szła do szkoły imienia Langstona Hughesa. Skończyła wypracowanie na temat „Powrotu do Harlemu”. Książka nie okazała się taka zła (choć i tak wolałaby pisać o Octavii Butler, kurczę, kobieta umiała pisać!) i była dość zadowolona ze swojej pracy.

Najlepsze było jednak to, że Geneva napisała ją w laboratorium pana Rhyme’a na toshibie, którą nauczył ją obsługiwać Thom. Do paru działających komputerów w szkole stała zawsze taka kolejka chętnych, że można było spędzić przy którymś z nich najwyżej piętnaście minut, a co dopiero napisać na nim wypracowanie. Żeby poszukać materiałów albo sprawdzić jakieś fakty, wystarczyło „zminimalizować” okno edytora i włączyć Internet. Cud. Pracę, którą zwykle pisałaby dwa dni, skończyła w kilka godzin.

Przecinając ulicę, kierowała się w stronę skrótu przez boisko szkoły podstawowej PS 228, dzięki któremu droga ze stacji metra na Ósmej Alei do szkoły Langstona Hughesa trwała parę minut krócej. Łańcuchowe ogrodzenie wokół szkolnego boiska rzucało kraciasty cień na szarobiały asfalt. Szczupła dziewczyna bez trudu prześliznęła się przez szparę w furtce. O tak wczesnej porze boisko było jeszcze puste.

Kiedy uszła może trzy metry, usłyszała głos dobiegający zza ogrodzenia:

– Ej, Gen!

Zatrzymała się.

Na chodniku stała Lakeesha wystrojona w obcisłe zielone spodnie i długą pomarańczową bluzkę opinającą biust. Torba z książkami wisiała niedbale, biżuteria i warkoczyki połyskiwały w słońcu. Miała taką samą ponurą minę jak wtedy, gdy Geneva zobaczyła ją w zeszłym tygodniu, kiedy ta wredna suka Frazier próbowała zabić ją i ojca.

– Hej, gdzie się podziewałaś?

Keesh spojrzała niepewnie na szparę w ogrodzeniu; nie miała szans się tędy przecisnąć.

– Chodź tu.

– Zobaczymy się w szkole.

– Nie. Chce pogadać.

Geneva zawahała się. Mina przyjaciółki mówiła, że chodzi o coś poważnego. Wyszła z boiska przez szparę w furtce i zbliżyła się do dziewczyny. Ruszyły spacerkiem. Idąc obok siebie.

– Gdzie byłaś, Keesh? – Geneva zmarszczyła brwi. – Odpuściłaś sobie lekcje?

– Źle sie czułam.

– Okres?

– Nie. Mama napisała usprawiedliwienie. – Lakeesha rozejrzała się wokół. – Kto to był ten starszy gościu, co cie z nim wtedy widziałam?

Geneva otwierała już usta, by skłamać, ale powiedziała:

– Mój ojciec. – Nie!

– Bez kitu – zapewniła ją.

– Mówiłaś, że mieszka w Chicago czy coś.

– Mama kłamała. Był w więzieniu. Zwolnili go dwa miesiące temu i przyjechał mnie znaleźć.

– Dzie teraz jest?

– W szpitalu. Został ranny.

– Ale wszystko spoko?

– Tak. Wyjdzie z tego.

– A między wami jak? Gra?

– Może. Prawie go nie znam.

– Kurde, ale to musiała być akcja. Tak sie nagle zjawia nie wiadomo skąd.

– Masz rację.

Wreszcie Keesh zwolniła. Potem stanęła. Geneva spojrzała w oczy przyjaciółki, które uciekały w bok. Dłoń Keesh zniknęła na chwilę w torbie i coś chwyciła.

Chwila wahania.

– Co? – spytała Geneva.

– Masz – szepnęła dziewczyna, szybko wyciągając do niej rękę. W palcach o czarno-białych akrylowych paznokciach w kratkę trzymała srebrny wisiorek z serduszkiem.

– Przecież to… – zaczęła Geneva.

– No, dałaś mi w zeszłym miesiącu na urodziny.

– Oddajesz?

– Nie mogę go zatrzymać, Gen. Będziesz potrzebować franklinów. Możesz go zastawić.

– Nie wygłupiaj się. Przecież to nie od Tiffany’ego.