Выбрать главу

Zycie Genevy zaczynało się stabilizować. Jax Jackson został wypisany ze szpitala i przechodził fizykoterapię. Dzięki interwencji Sellitta oficjalnie wzięły go pod skrzydła służby nadzoru sądowego i zwolnień warunkowych miasta Nowy Jork. Geneva przeprowadziła się do jego mikroskopijnego mieszkanka w Harlemie, co okazało się nie aż tak okropnym doświadczeniem, jak przypuszczała (nie wyznała tego Rhyme’owi ani Rolandowi Bellowi, tylko Thomowi, który matkował dziewczynie, zapraszając ją na lekcje gotowania, oglądanie telewizji i rozmowy o książkach i polityce, co w ogóle nie interesowało Rhyme’a). Kiedy tylko będzie ich stać na większe lokum, mieli do siebie sprowadzić ciocię Lilly.

Dziewczyna przestała podawać hamburgery i po szkole pracowała u Wesleya Goadesa, pełniąc funkcję asystentki i gońca. Pomagała mu też w organizowaniu Funduszu Charlesa Singletona, który miał rozdzielać między spadkobierców wyzwoleńca pieniądze z ugody. Geneva nie porzuciła dawnego postanowienia, by przy najbliższej okazji uciec do Rzymu albo Londynu, lecz Rhyme kilka razy słyszał, z jakim przejęciem opowiadała o mieszkańcach Harlemu, których dyskryminowano tylko dlatego, że byli Murzynami, Latynosami, muzułmanami, kobietami albo biedakami.

Uwagę Genevy pochłaniała także jakaś tajemnicza akcja pod kryptonimem „ratowanie koleżanki”, o której niewiele mówiła; jej doradcą w tej sprawie była Amelia Sachs.

– Chciałam wam coś pokazać. – Dziewczyna pokazała arkusz pożółkłego papieru pokrytego pismem, które Rhyme natychmiast rozpoznał.

– Jeszcze jeden list? – spytała Sachs.

Geneva skinęła głową, ostrożnie trzymając kartkę.

– Ciocia Lilly rozmawiała z naszym krewnym w Madison. Przysłał jej kilka rzeczy znalezionych w piwnicy. Zakładkę do książek Charlesa, jego okulary. I kilkanaście listów. Ten chciałam wam pokazać. – Z rozpromienioną twarzą Geneva dodała: – Napisał go w tysiąc osiemset siedemdziesiątym piątym roku, już po wyjściu z więzienia.

– Zobaczmy – powiedział Rhyme.

Sachs włożyła list do skanera i po chwili tekst ukazał się na kilku monitorach w laboratorium. Sachs podeszła do Rhyme’a i położyła mu rękę na ramieniu. Spojrzeli na ekran.

Moja najdroższa Violet

Ufam, że miło spędzasz czas ze swoją siostrą, a Joshua i Elizabeth cieszą się z towarzystwa kuzynów. Trudno mi uwierzyć, że Frederick – który miał zaledwie lat dziewięć, gdy go ostatni raz widziałem – jest już tak wysoki jak jego ojciec.

Z przyjemnością Cię zawiadamiam, że w naszym domu wszystko jest dobrze. James i ja przez cały ranek cięliśmy lód nad rzeką i składaliśmy w lodowni, a potem przykrywaliśmy bloki trocinami. Następnie pojechaliśmy przez gęsty śnieg na północ, aby obejrzeć sad wystawiony na sprzedaż. Cena jest wysoka, ale wierzę, że sprzedawca życzliwie potraktuje moją ofertę. Wyraźnie gnębiły go wątpliwości, czy sprzedawać ziemię Murzynowi, lecz kiedy mu pokazałem, że mogę mu zapłacić gotówką i nie muszę podpisywać weksli, jego obawy pierzchły w jednej chwili.

Tylko pieniądz czyni nas równymi.

Czy byłaś poruszona tak jak ja, czytając, że wczoraj nasz kraj uchwalił ustawę o prawach obywatelskich? Widziałaś szczegółowe zapisy? Prawo gwarantuje wszystkim bez względu na kolor skóry równy dostęp do gospód, publicznego transportu, teatrów i tak dalej. Cóż za doniosły dzień dla naszej Sprawy! To właśnie na temat ustawy korespondowałem z Charlesem Sumnerem i Benjaminem Butlerem w zeszłym roku i wierzę, że do tego ważnego dokumentu trafiły niektóre z moich pomysłów.

Jak możesz sobie wyobrazić, wiadomość ta przywołała wspomnienia strasznych wydarzeń sprzed siedmiu lat, kiedy ograbiono nas z sadu w Gallows Heights i uwięziono mnie w pożałowania godnych warunkach.

Kiedy jednak rozmyślam o wieściach z Waszyngtonu, siedząc w naszym domu przy ogniu, zdaje mi się, jakby te straszne wydarzenia działy się w zupełnie innym świecie. Tak samo jak godziny krwawych walk w czasie wojny, jak lata przymusowej służby w Wirginii – wszystko jest stałe we mnie, ale gdzieś daleko, jak obrazy z prawie już zapomnianego sennego koszmaru.

Może w naszych sercach mamy tylko jedno miejsce na rozpacz i na nadzieję, a gdy jedna z nich wypełnia serce, druga uchodzi, pozostawiając jedynie cień wspomnienia po sobie. Dziś przepełnia mnie nadzieja.

Przypominasz sobie zapewne, jak ślubowałem, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby zrzucić z siebie piętno człowieka w trzech piątych. Gdy rozmyślam o spojrzeniach, jakie wciąż napotykam z powodu koloru mojej skóry, o postępowaniu wobec mnie i naszego ludu, myślę, że nie uważa się mnie jeszcze za człowieka w pełni. Ośmielę się jednak powiedzieć, że doczekaliśmy chwili, gdy widzą we mnie dziewięć dziesiątych człowieka (James śmiał się serdecznie, gdy mu o tym wspomniałem przy kolacji). Wierzę, że kiedyś wszyscy zobaczą w nas ludzi w pełni – za naszego życia lub przynajmniej za życia Joshui i Elizabeth.

Teraz, najdroższa, muszę Ci życzyć dobrej nocy i przygotować na jutro lekcję dla moich uczniów.

Życzę słodkich snów Tobie i naszym dzieciom. Nie mogę się doczekać Waszego powrotu.

Twój wierny Charles Croton nad Hudsonem 2 marca, 1875 r.

– Wygląda na to, że Douglass i pozostali wybaczyli mu kradzież

– rzekł Rhyme. – Albo uwierzyli, że jej nie popełnił.

– Co to za prawo, o którym pisze? – spytała Sachs.

– Ustawa o prawach obywatelskich z tysiąc osiemset siedemdziesiątego piątego roku – odparła Geneva. – Zakazywała dyskryminacji rasowej w hotelach, restauracjach, pociągach, teatrach – we wszystkich miejscach publicznych. – Dziewczyna pokręciła głową. – Ale niedługo obowiązywała. Sąd Najwyższy unieważnił ją w latach osiemdziesiątych jako niezgodną z konstytucją. Następne przepisy o prawach obywatelskich uchwalono dopiero pięćdziesiąt lat później.

– Ciekawe, czy Charles dożył dnia, w którym ją unieważniono

– zadumała się Sachs. – Chybaby się mu to nie spodobało.

Wzruszając ramionami, Geneva odrzekła:

– To pewnie nie miałoby dla niego znaczenia. Pomyślałby, że to tylko chwilowe niepowodzenie.

– Nadzieja wypiera cierpienie – zauważył Rhyme.

– Racja. – Geneva spojrzała na swatcha. – Muszę wracać do pracy. Ten Wesley Goades… Dziwny z niego facet. Nigdy się nie uśmiecha, nigdy nie patrzy w oczy… No i czasem przydałoby się przystrzyc brodę.

Leżąc wieczorem w łóżku przy zgaszonym świetle, Rhyme i Sachs oglądali księżyc – tak cienki, że właściwie powinien być biały, lecz przez jakąś właściwość atmosfery był złocisty jak słońce.

Czasem w takich chwilach rozmawiali, czasem nie. Dziś milczeli.

Na parapecie za oknem coś się poruszyło – sokoły wędrowne, które uwiły tam sobie gniazdo. Samiec i samiczka oraz dwa pisklaki. Czasem jakiś gość Rhyme’a zaglądał do gniazda i pytał, jak ptaki mają na imię.- Mamy umowę – odpowiadał mrukliwie Rhyme. – One nie wiedzą, jak ja mam na imię, a ja nie wiem jak one. Świetnie działa.

Sokół uniósł głowę i spojrzał w bok, przysłaniając księżyc. Ruch ptaka i jego profil sugerowały głęboką mądrość. I niebezpieczeństwo – dorosłe sokoły wędrowne nie mają naturalnych wrogów i atakują ofiarę, spadając na nią z góry z prędkością ponad dwustu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Teraz jednak ptak uspokoił się i znieruchomiał. Sokoły były aktywne w dzień i spały w nocy.