Rhyme popatrzył na szczupłą dziewczynę, uznając, że nie ma wyboru; musiał jej przekazać złą wiadomość.
– Wiesz, co to może oznaczać?
Nastąpiła chwila ciszy, choć po zaniepokojonym spojrzeniu Sachs poznał, że przynajmniej ona doskonale wie, co to znaczy. I to Sachs powiedziała do Genevy:
– Lincoln mówi, że ten człowiek prawdopodobnie znowu spróbuje cię zaatakować.
– To kiepsko – oceniła Geneva Settle, kręcąc głową.
– Wcale nie – odrzekł po chwili poważnie Rhyme.
Siedząc przy ogólnodostępnym terminalu internetowym w punkcie usług kserograficznych na dolnym Manhattanie, Thompson Boyd czytał wiadomości na stronie lokalnej telewizji, uaktualnianej co kilka minut.
Nagłówek artykułu brzmiał:
MORDERSTWO PRACOWNIKA MUZEUM; ZGINĄŁ ŚWIADEK NAPAŚCI NA UCZENNICĘ.
Niemal bezgłośnie pogwizdując, Boyd oglądał zdjęcie przedstawiające kierownika biblioteki, którego właśnie zastrzelił, rozmawiającego z umundurowanym policjantem na ulicy przed muzeum. Pod fotografią biegł podpis: „Doktor Donald Barry rozmawia z policjantem tuż przed śmiertelnymi strzałami”.
Geneva Settle, jako nieletnia, nie została wymieniona z imienia i nazwiska; wspomniano tylko, że chodzi do szkoły średniej i mieszka w Harlemie. Thompson był wdzięczny za tę informację. Dotąd nie wiedział, w której części miasta mieszka dziewczyna. Podłączył swoją komórkę do portu USB komputera i skopiował zrobione przez siebie zdjęcie dziewczyny. Następnie przesłał je na anonimowe konto e-mailowe.
Wylogował się, zapłacił – gotówką, rzecz jasna – i spacerkiem ruszył południowym Broadwayem, przez środek dzielnicy finansowej.U ulicznego sprzedawcy kupił kawę, wypił połowę, a potem wsunął do kubka ramki z ukradzionymi fiszkami, zamknął wieczko i wrzucił kubek do kubła na śmieci.
Przystanął przed budką telefoniczną i rozejrzał się, sprawdzając, czy nikt nie zwraca na niego uwagi. Wybrał numer. Poczta głosowa nie powitała go żadnym komunikatem, tylko zwykłym sygnałem.
– To ja. Jest kłopot z Settle. Musisz się dowiedzieć, do której szkoły chodzi albo gdzie mieszka. Wiem tylko, że to szkoła średnia w Harlemie. Wysłałem ci jej zdjęcie… Aha, jeszcze jedno. Jeżeli uda ci się załatwić sprawę beze mnie, czeka na ciebie następne pięćdziesiąt tysięcy. Zadzwoń, kiedy odsłuchasz wiadomość. Pogadamy.
Thompson odczytał na głos numer telefonu, z którego dzwonił, po czym odłożył słuchawkę. Odsunął się od aparatu, skrzyżował ręce na piersi i czekał, cicho pogwizdując. Po zaledwie trzech taktach „You Are the Sunshine of My Life” Steviego Wondera telefon zadzwonił.
Rozdział 7
Kryminalistyk spojrzał na Sellitta.
– Gdzie jest Roland?
– Bell? Odstawiał jakiegoś świadka na północ stanu, ale powinien już wrócić. Mam do niego zadzwonić?
– Tak – odrzekł Rhyme.
Sellitto zadzwonił pod numer komórki detektywa i z rozmowy Rhyme wywnioskował, że Bell zaraz wyjedzie z centrali policji i stawi się u nich.
Rhyme dostrzegł minę Genevy.
– Detektyw Bell będzie tylko na ciebie uważał. Jak ochroniarz. Dopóki tego nie wyjaśnimy… Wiesz, co takiego miał ukraść Charles?
– W artykule pisali, że złoto albo pieniądze.
– Kradzież złota. Ciekawe. Chciwość to jeden z lepszych motywów.
– Twój wuj może coś wiedzieć na ten temat? – zapytała Sachs.
– Wuj? Och, nie, to brat mojej matki. Charles był przodkiem rodziny mojego ojca. A tata wiedział tylko parę rzeczy. Dostałam kilka listów Charlesa od ciotecznej babci. Ale nie dowiedziałam się od niej nic więcej.
– Gdzie są te listy? – zapytał Rhyme.
– Jeden mam przy sobie. – Dziewczyna pogrzebała w torbie i wyciągnęła list.
– Resztę mam w domu. Ciocia myślała, że może mieć jeszcze jakieś pudła z rzeczami Charlesa, ale nie była pewna, gdzie są. – Geneva zamilkła, marszcząc ciemne czoło, a po chwili powiedziała do Sachs: – Jeszcze coś. Może się przydać.
– Mów – odrzekła Sachs.
– Pamiętam, że w jednym liście Charles pisał o swojej tajemnicy.
– Tajemnicy?- Tak, bardzo się martwił, że nie może wyjawić prawdy. Ale gdyby to zrobił, to by była katastrofa, tragedia. Coś strasznego.
– Może miał na myśli kradzież – zasugerował Rhyme. Geneva zesztywniała.
– Myślę, że on tego nie zrobił. Chyba go wrobili.
– Dlaczego? – spytał Rhyme. Wzruszenie ramion.
– Niech pan przeczyta list. – Dziewczyna wyciągnęła kartkę do Rhyme’a, ale zaraz się zmitygowała i podała ją Cooperowi, nie przepraszając za gafę.
Technik umieścił list w skanerze i po chwili na monitorach z dwudziestego pierwszego wieku ukazało się eleganckie pismo z wieku dziewiętnastego.
Pani Violet Singleton
U Pana Wiliama Dodda z Małżonką
Essex Farm Road
Harrisburg, Pensylwania
14 lipca 1863 r.
Moja najdroższa Violet
Na pewno dotarły do ciebie ostatnie wieści o okropnościach, jakie rozegrały się niedawno w Nowym Jorku. Zawiadamiam Cię, że powrócił już spokój, choć jego cena była wysoka.
Wciąż panuje atmosfera napięcia, jako że setki tysięcy obywateli, którym szczęście nie dopisało, nadal nie mogą się otrząsnąć po panice, jaka przed kilku laty rozpętała się na rynku – pan Greeley pisał w „Tribune”, że spekulacje giełdowe na niewyobrażalną skalę i nierozważna polityka pożyczkowa doprowadziły do „krachu złudzeń” rynków finansowych na całym świecie.
Przy takich nastrojach wystarczyła zaledwie iskra, by wybuchły zamieszki: zarządzenie poboru do armii federalnej, który wielu uznało za niezbędny krok, by stawić czoło zdumiewającej sile i oporowi buntowników. Mimo to sprzeciw wobec poboru okazał się znacznie gwałtowniejszy i bardziej zaciekły, niż ktokolwiek się spodziewał. Obiektem nienawiści staliśmy się my – kolorowi, abolicjoniści i republikanie – na równi z komendantem żandarmerii i jego ludźmi.
Uczestnicy rozruchów, w większości Irlandczycy, przelali się falą przez miasto, atakując wszystkich napotkanych kolorowych, rabując domy i budynki publiczne. Traf chciał, że znalazłem się w towarzystwie dwóch nauczycieli i dyrektora sierocińca dla kolorowych dzieci, gdy tłum zaatakował budynek i podłożył pod niego ogień! A w środku były ponad dwie setki dzieci! Z Bożą pomocą udało się nam wyratować malców i zaprowadzić na pobliski posterunek policji, ale motłoch na pewno pozabijałby nas wszystkich, gdyby tylko miał po temu sposobność.
Walki trwały przez cały dzień. Wieczorem zaczęły się lincze. Jakiegoś Murzyna powieszono i podpalono, a pijany tłum radośnie tańczył wokół jego ciała. Patrzyłem na to zmartwiały z przerażenia!
Uciekłem na naszą farmę na północy i odtąd całą uwagę poświęcę misji uczenia dzieci w naszej szkole, pielęgnacji ogrodu i służeniu, na ile sił mi wystarczy, sprawie wolności naszego ludu.
Moja najdroższa żono, po tych straszliwych wydarzeniach życie wydaje mi się teraz nadzwyczaj kruche i niepewne, dlatego – jeżeli jesteś gotowa do podróży – pragnę, abyś razem z naszym synem przyjechała tu do mnie. W załączeniu przesyłam bilety dla was i dziesięć dolarów na wydatki. Będę czekał w New Jersey na pociąg, a potem popłyniemy na farmę łodzią. Możesz pomagać mi w szkole, a Joshua będzie mógł kontynuować naukę, przyda się także nam i Jamesowi w tłoczni i sklepie. Gdyby ktokolwiek wypytywał Cię o cel podróży, odpowiadaj to samo co ja: opiekujemy się tylko farmą, doglądając jej podczas nieobecności pana Trillinga. Widząc nienawiść płonącą w oczach dzikiego tłumu, jasno zrozumiałem, że nigdzie nie jest dziś bezpiecznie i nawet naszemu idyllicznemu schronieniu może grozić podpalenie i grabież, gdyby rozeszła się wieść, że właścicielami farmy są Murzyni.