Выбрать главу

– Cześć wszystkim. – Przysadzisty porucznik w wymiętym jak zwykle garniturze powitał ich wesołym skinieniem głowy. Rhyme zastanawiał się, skąd u niego taki dobry nastrój. Może udało mu się kogoś aresztować albo departament zwiększył budżet na nowych funkcjonariuszy, a może Sellitto trochę schudł. Detektyw cierpiał na efekt jo-jo i stale się na to uskarżał. Myśląc o własnej sytuacji, Lincoln Rhyme nie miał cierpliwości do osób narzekających na swoje drobne niedoskonałości fizyczne.

Ale dziś wyglądało na to, że entuzjazm detektywa ma związek z pracą. Sellitto pomachał plikiem dokumentów, które trzymał w ręku.

– Podtrzymali wyrok.

– Ach – rzekł Rhyme. – Chodzi o sprawę z butami? – Aha.

Rhyme był oczywiście zadowolony, chociaż wcale się nie zdziwił. Dlaczego miałby się dziwić? Przecież sam dostarczył większość dowodów przeciw mordercy; nic nie mogło podważyć wyroku skazującego.

Sprawa była ciekawa: dwaj bałkańscy dyplomaci zostali zamordowani na Wyspie Roosevelta – osiedlu mieszkaniowym zbudowanym na zagadkowym skrawku lądu pośrodku East River – i skradziono im prawe buty. Jak często zdarzało się w przypadku trudnych spraw, departament zwrócił się o pomoc w śledztwie do Rhyme’a jako konsultanta do spraw kryminalnych.

Miejsce zbrodni zabezpieczyła Amelia Sachs, a zebrane dowody dokładnie przeanalizowano. Ślady nie prowadziły jednak w żadnym konkretnym kierunku i policja doszła do wniosku, że motywem przestępstwa musiały być europejskie sprawy polityczne. Sprawa pozostała otwarta, lecz na jakiś czas przyschła, dopóki do departamentu nie trafiła notatka FBI na temat aktówki porzuconej na lotnisku JFK. W teczce znajdowały się artykuły o GPS, dwadzieścia kilka układów elektronicznych i męski prawy but. W wydrążonym obcasie był mikroprocesor. Rhyme zastanawiał się, czy to jeden z butów z Wyspy Roosevelta i, jak się można było spodziewać, miał rację. Inne tropy także łączyły aktówkę z miejscem zbrodni na wyspie.

Afera szpiegowska… echa Roberta Ludluma. Natychmiast zaczęły krążyć przeróżne teorie, FBI i Departament Stanu pełną parą przystąpiły do pracy. Pojawił się nawet człowiek z Langley i była to pierwsza sprawa Rhyme’a, którą zainteresowała się CIA.

Kryminalistyk do dziś się śmiał na myśl o rozczarowaniu uwielbiających globalne spiski federalnych, kiedy tydzień po znalezieniu buta detektyw Amelia Sachs na czele brygady specjalnej zdjęła biznesmena z Paramus w stanie New Jersey, gburowatego jegomościa, który politykę zagraniczną znał najwyżej z programów „USA Today”.

Przeprowadziwszy analizę stopnia wilgotności i składu chemicznego kompozytu, z którego zrobiony był obcas, Rhyme udowodnił, że otwór zrobiono wiele tygodni po morderstwie na wyspie. Odkrył także, że mikroprocesor został kupiony w PC Warehouse, a informacje na temat GPS nie tylko nie były tajne, ale ściągnięto je ze stron internetowych nieaktualizowanych od około dwóch lat.

Rhyme doszedł do wniosku, że miejsce zbrodni zostało upozorowane. Kamienny pył w teczce doprowadził go do firmy w Jersey produkującej kuchenne i łazienkowe blaty. Wystarczył rzut oka na bilingi telefonu właściciela i listę transakcji przeprowadzonych kartą kredytową, by odkryć, że jego żona sypiała z jednym z zamordowanych dyplomatów. Jej mąż dowiedział się o romansie i razem z udającym Tony’ego Soprano mężczyzną, który pracował przy cięciu płyt na blaty, zabił jej kochanka i jego nieszczęsnego wspólnika na Wyspie Roosevelta, a potem spreparował dowody, aby zasugerować polityczny motyw zbrodni.

– Owszem, mamy do czynienia ze skandalem, ale nie dyplomatycznym – ekspresyjnie kończył zeznanie w sądzie Rhyme. – Owszem, mamy do czynienia z tajną akcją, ale nie szpiegowską.

– Sprzeciw – powiedział znużony adwokat.

– Podtrzymuję. – Sędzia nie potrafił jednak powstrzymać się od śmiechu.

Przysięgli uznali biznesmena za winnego po czterdziestu dwóch minutach narady. Adwokaci naturalnie złożyli apelację – jak zawsze – lecz, jak właśnie usłyszeli od Sellitta, sąd apelacyjny podtrzymał wyrok skazujący.

– Co ty na to, żebyśmy uczcili to zwycięstwo przejażdżką do szpitala? – zaproponował Thom. – Jesteś gotowy?

– Nie poganiaj – odburknął Rhyme.

W tym momencie zadźwięczał pager Sellitta. Detektyw zerknął na ekran, zmarszczył brwi, a następnie zdjął z paska telefon i zadzwonił.

– Sellitto. Co jest?… – Krępy policjant wolno kiwał głową, w roztargnieniu masując pokaźny brzuch. Ostatnio próbował diety Atkinsa. Pochłanianie steków i jajek najwyraźniej nie przyniosło spodziewanych efektów. – Nic się jej nie stało?… A sprawca?… Tak… Niedobrze. Zaczekaj. – Spojrzał na pozostałych. – Jest zgłoszenie dziesięć dwadzieścia cztery. Afroamerykańskie muzeum na Pięćdziesiątej Piątej. Ofiarą jest młoda dziewczyna. Nastolatka. Próba gwałtu.

Amelia Sachs wzdrygnęła się na tę wiadomość, która natychmiast wzbudziła w niej współczucie. Rhyme zareagował inaczej; odruchowo zaczął sobie zadawać pytania. Ile jest miejsc do zabezpieczenia? Czy sprawca gonił ją i upuścił jakieś dowody? Może się szamotali i doszło do przeniesienia mikrośladów? Czy sprawca przybył na miejsce i odjechał publicznym środkiem transportu? A może miał samochód?

Przyszła mu do głowy jeszcze jedna myśl, którą jednak nie zamierzał się dzielić z innymi.

– Jakieś obrażenia? – zapytała Sachs.

– Zadrapanie ręki, to wszystko. Dziewczyna uciekła i natknęła się na człowieka z patrolu. Chłopak sprawdził muzeum, ale bydlak zdążył uciec… To co, możecie zebrać ślady?

Sachs spojrzała na Rhyme’a.

– Wiem, co chcesz powiedzieć: jesteśmy zajęci.Cały nowojorski departament prządł cienko. Wielu funkcjonariuszy odsunięto od zwykłych obowiązków i przydzielono do akcji antyterrorystycznych, które ostatnio szczególnie się nasiliły; FBI dostało kilka anonimowych zgłoszeń o możliwości zamachów bombowych w okolicznych placówkach izraelskich. (Zmiany przydziału zadań przypomniały Rhyme’owi historie o życiu w przedwojennych Niemczech, które opowiadał Sachs jej dziadek. Teść dziadka Sachs był detektywem policji kryminalnej w Berlinie i służby rządowe stale zabierały mu personel, ilekroć dochodziło do jakiegoś kryzysu). Ze względu na zmianę przeznaczenia środków policji Rhyme od wielu miesięcy był zajęty jak nigdy. Razem z Sachs mieli teraz na głowie dwa śledztwa w sprawie oszustw, napad z bronią w ręku i starą sprawę morderstwa sprzed trzech lat.

– Aha, nawet bardzo zajęci – podsumował Rhyme.

– Szczęścia nie chodzą parami – rzekł Sellitto. Zmarszczył brwi. – Chyba coś pokręciłem.

– Chciałeś powiedzieć, nieszczęścia chodzą parami. Sentencja o ironii losu. – Rhyme przekrzywił głowę. – Chętnie bym ci pomógł. Naprawdę. Ale mamy na tapecie tyle spraw. Patrz, która godzina. Zaraz mam umówioną wizytę w szpitalu.

– Daj spokój, Linc – nie ustępował Sellitto. – To zupełnie inna sprawa od tych, które masz. Ofiarą jest dziecko. Tylko największy degenerat bierze na cel nastolatki. Jeżeli zdejmiemy go z ulicy, Bóg jeden wie, ile dziewczynek uda się uratować. Znasz miasto – choćby nie wiem co się działo, góra zawsze da ci wszystko, o co poprosisz, kiedy jakieś bydlę zacznie namierzać dzieci.

– Ale wtedy będę miał pięć spraw – zauważył z kwaśną miną Rhyme. Zamilkł na chwilę. Potem z ociąganiem spytał: – Ile ona ma lat?

– Na litość boską, szesnaście. Linc, bądź człowiekiem. Westchnienie.

– No dobrze – zgodził się w końcu. – Zrobię to.

– Zrobisz? – zdziwił się Sellitto.

– Wszyscy myślą, że jestem niemiły – zakpił Rhyme, przewracając oczami. – Wszyscy myślą, że okropny ze mnie męczydusza – masz następną zagadkę językową, Lon. A ja po prostu chciałem zauważyć, że trzeba wziąć pod uwagę priorytety. Ale chyba masz rację. To ważniejsza sprawa.