– Dwanaście lat byłem w patrolowej. Zwolnili mnie ze względu na stan zdrowia i nie mogłem sobie znaleźć miejsca. – Ruchem głowy wskazał budynek za sobą. – Spotkacie tu jeszcze kilku facetów z bronią. To jeden z największych domów jubilerskich w mieście. Część Amerykańskiej Giełdy Biżuterii z brylantowej dzielnicy. Codziennie mamy tu kamienie z Amsterdamu i Jerozolimy wartości dwóch milionów dolców.
Sachs spojrzała na budynek. Nie wyglądał zbyt imponująco, jak zwykły biurowiec.
Mężczyzna roześmiał się.
– Zdawało mi się, że robota tutaj to będzie bułka z masłem, ale pracuję tak samo ciężko jak kiedyś na ulicach. Powodzenia w dochodzeniu. Chciałbym pomóc, ale przyszedłem tu już po wszystkim.
– Odwrócił się do nowego i powiedział: – Słuchaj, chłopcze. – Wskazał na Sachs. – Na służbie nie mów o niej przy innych „pani”. To „detektyw”.
Nowy spojrzał na niego niepewnie, ale zobaczyła, że zrozumiał
– sama chciała mu o tym wspomnieć, kiedy zostaliby sami.
– Przepraszam – powiedział do niej Pułaski.
– Nie wiedziałeś. Teraz już wiesz.
Mogłoby to być motto szkolenia policji na całym świecie. Gdy ruszyli w kierunku muzeum, ochroniarz zawołał:
– Hej, nowy! Pułaski odwrócił się.
– Zapomniałeś o kawie. – Mężczyzna wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Przy wejściu do muzeum Lon Sellitto rozglądał się po ulicy, rozmawiając z sierżantem. Korpulentny detektyw spojrzał na identyfikator chłopaka i spytał:
– Pułaski, byłeś pierwszy na miejscu?
– Tak jest.
– Opowiedz, co się stało.
Chłopak odchrząknął i pokazał alejkę.
– Byłem po drugiej stronie ulicy na patrolu, mniej więcej w tym miejscu. Około ósmej trzydzieści podeszła do mnie ofiara, Afroamerykanka, szesnaście lat, i zgłosiła…
– Możesz własnym słowami – wtrąciła Sachs.
– Tak, oczywiście. A więc stałem tam i podeszła do mnie dziewczyna z trzeciej klasy szkoły średniej. Siedziała na piątym piętrze i pisała pracę semestralną czy coś takiego. – Wskazał muzeum. – I tam zaatakował ją jakiś człowiek w kominiarce. Chciał ją zgwałcić.
– Skąd wiadomo? – spytał Sellitto.
– Znalazłem na górze zestaw gwałciciela.
– Zaglądałeś do środka? – zaniepokoiła się Sachs.
– Użyłem długopisu. Niczego nie dotykałem.
– To dobrze. Mów dalej.
– Dziewczyna uciekła, zbiegła po schodach ewakuacyjnych i wydostała się na alejkę. Facet zaczął ją gonić, ale później skręcił w inną stronę.
– Ktoś widział, co się z nim stało? – zapytał Sellitto.
– Nie.
Detektyw spojrzał na ulicę.
– Wyznaczyłeś granicę dla prasy?
– Tak jest.
– Piętnaście metrów za blisko. Trzeba ich stąd wyrzucić. Dziennikarze są jak pijawki. Pamiętaj o tym.
– Tak jest, detektywie.
– Nie wiedziałeś. Teraz już wiesz.
Odbiegł i zaczął przesuwać taśmę.
– Gdzie dziewczyna? – spytała Sachs.
– Jeden z naszych ludzi odwiózł ją i jej koleżankę na posterunek centralno-północny. Mają zadzwonić do jej rodziców – odparł sierżant, zwalisty Latynos o gęstych szpakowatych włosach. Ostre jesienne słońce odbijało się od jego licznych złotych ozdób. – Kiedy się z nimi skontaktują, ktoś odwiezie je do kapitana Rhyme’a na przesłuchanie. – Zaśmiał się. – Spryciara z tej małej. Wie pani, co zrobiła?
– Co?
– Wyczuła, że coś się szykuje, i przebrała manekin w swoją bluzę i czapkę. Sprawca dał się nabrać. Dziewczyna miała czas, żeby uciec.
Sachs także parsknęła śmiechem.
– I ma szesnaście lat? Rzeczywiście spryciara.
– Bierz się do oględzin – powiedział do niej Sellitto. – Ja zajmę się wywiadem. – Podszedł do trójki funkcjonariuszy stojących na chodniku – jednego w mundurze i dwóch cywilów z kryminalnej – i wysłał ich do tłumu gapiów oraz do pobliskich sklepów i biurowców, by poszukali świadków. Osobny zespół skierował do kilku ulicznych handlarzy, których część sprzedawała poranną kawę i pączki, a inni szykowali się już do lunchu, serwując hot dogi, precle, gyros i pity z falafelem.
Sachs odwróciła się na dźwięk klaksonu. Z centrali jednostki zabezpieczania miejsc zbrodni w Queens przyjechała furgonetka techniczna.
– Cześć, detektywie – rzucił kierowca, wysiadając z wozu.
Sachs skinieniem głowy przywitała jego i jego partnera. Znała obu młodych ludzi z poprzednich spraw. Zdjęła żakiet i odpięła broń, a potem przebrała się w kombinezon z tyveku, który minimalizował ryzyko zanieczyszczenia miejsca zdarzenia. Następnie z powrotem przypięła kaburę z glockiem, pamiętając o przestrogach, jakie Rhyme stale powtarzał swoim ludziom: szukajcie dobrze, ale zawsze pilnujcie tyłów.
– Pomożecie mi z walizami? – spytała, dźwigając jeden z metalowych neseserów z podstawowym sprzętem do zbierania i przechowywania dowodów.
– Jasne. – Technik chwycił dwa pozostałe nesesery.
Kiedy Sachs nałożyła słuchawkę z mikrofonem i podłączyła do aparatu Handi-Talkie, Ron Pułaski, który skończył odganiać dziennikarzy, wrócił i wprowadził ją oraz funkcjonariuszy wydziału kryminalistycznego do budynku. Wysiedli z windy na piątym piętrze i skręcili w prawo, stając przed podwójnymi drzwiami, nad którymi wisiała tabliczka „Sala im. Bookera T. Washingtona”.
– To tutaj.
Sachs i technicy otworzyli walizki, z których zaczęli wyładowywać sprzęt.
– Jestem prawie pewien, że wszedł tymi drzwiami – powiedział Pułaski. – Drugie wyjście prowadzi na schody przeciwpożarowe, ale nie można dostać się tamtędy do środka, a nie ma śladów użycia łomu. Tak więc wszedł tędy, zamknął drzwi na klucz i zaatakował dziewczynę. Uciekła przez wyjście ewakuacyjne.
– Kto ci otworzył drzwi? – spytała Sachs.
– Don Barry, kierownik biblioteki.
– Wszedł z tobą do sali?
– Nie.
– Gdzie teraz jest?
– W swoim gabinecie na trzecim piętrze. Pomyślałem, że sprawcą może być ktoś stąd. Dlatego poprosiłem go o listę wszystkich białych mężczyzn zatrudnionych w bibliotece oraz informację, gdzie byli podczas zdarzenia.
– Dobrze. – Sachs zamierzała zrobić to samo.
– Powiedział, że przyniesie nam listę, kiedy tylko będzie gotowa.
– Powiedz mi, co znajdę w sali.
– Dziewczyna siedziała przy czytniku mikrofiszek. Na prawo od wejścia, za rogiem. Łatwo pani znajdzie. – Pułaski wskazał na koniec przestronnej sali pełnej regałów z książkami, za którymi Sachs zobaczyła manekiny w strojach z epoki, obrazy, szkatułki ze stylową biżuterią, torebki, budy i dodatki – typową zakurzoną ekspozycję w muzeum; zwykle człowiek ogląda ją, myśląc jednocześnie, do której restauracji iść, kiedy już będzie miał dość duchowej strawy.
– Jaki mają tu system zabezpieczeń? – Sachs szukała kamer na suficie.- Żadnego. Nie ma kamer. Nie ma strażników, nie ma wpisywania się na listę. Każdy może tu wejść.
– Nie zawsze jest łatwo, co?
– Nie, proszę pa… Nie, detektywie.
Chciała mu powiedzieć, że może się do niej zwracać „pani”, choć nie powinien mówić tak o niej innym, ale nie bardzo wiedziała, jak wytłumaczyć tę różnicę.
– Krótkie pytanie. Zamknąłeś drzwi wyjścia ewakuacyjnego na dole?
– Nie. Zostawiłem tak, jak je zastałem. Otwarte.
– Czyli miejsce może być ciepłe.
– Ciepłe?
– Sprawca może wrócić. – Ale…
– Nie popełniłeś błędu, Pułaski. Chciałam po prostu wiedzieć.
– Tak, pewnie może wrócić.
– Dobrze, zostań przy drzwiach. Chcę, żebyś uważnie nasłuchiwał.