Kiedy otoczyło ich kilkunastu policjantów i agentów z Dellrayem na czele, właściciele skwapliwie – niemal ze łzami w oczach – zgodzili się na współpracę. Ich dostawca nazywał się Bani Ibn Dahab i był Saudyjczykiem, którego wiza dawno już wygasła. Był jakimś fachowcem w Dźuddzie i przez pewien czas pracował w Stanach jako inżynier, ale gdy skończył mu się termin legalnego pobytu, przyjął pracę, jaką udało mu się znaleźć – czasem gotował i dowoził jedzenie do wózków ulicznych i restauracji bliskowschodnich na Manhattanie i Brooklynie.
Ewakuowano i przeszukano giełdę jubilerską – nie znaleziono żadnych ładunków wybuchowych – oraz ogłoszono komunikat o poszukiwaniu furgonetki Ibn Dahaba, która według słów właścicieli firmy mogła być w dowolnym punkcie miasta; dostawca sam ustalał sobie harmonogram.
W takich chwilach Rhyme spacerowałby nerwowo, gdyby mógł. Do diabła, gdzie jest ten Ibn Dahab? Jeździ teraz samochodem wyładowanym materiałami wybuchowymi? Może zrezygnował z ataku na giełdę i postanowił wysadzić inny ceclass="underline" synagogę albo biuro linii El-Al.
– Sprowadźmy tu Boyda i przyciśnijmy go – warknął. – Chcę wiedzieć, gdzie jest ten facet!
W tym momencie zadzwonił telefon Coopera. Potem telefon Sellitta, a później Amelii Sachs. W końcu odezwał się główny telefon w laboratorium. Dzwoniły różne osoby, ale z tą samą wiadomością. Rhyme otrzymał odpowiedź na pytanie o miejsce pobytu zamachowca.
Zginął tylko kierowca.
Zważywszy na siłę eksplozji i fakt, że furgonetka znajdowała się na skrzyżowaniu Dziewiątej Alei i Pięćdziesiątej Piątej Ulicy wśród samochodów – był to prawdziwy cud.
Kiedy bomba wybuchła, większa część fali uderzeniowej poszła w górę, przez dach i okna, rozpryskując odłamki i szkło i raniąc kilkadziesiąt osób, ale najwięcej szkód wybuch poczynił we wnętrzu forda E250. Płonący samochód rzuciło na chodnik, uderzył w słup sygnalizacji świetlnej. Straż pożarna z Ósmej Alei szybko opanowała pożar, nie dopuszczając ludzi w pobliże ognia. Jeżeli chodzi o kierowcę, nie było sensu go ratować; dwa największe kawałki jego zwłok leżały rozrzucone w odległości kilku metrów.
Pirotechnicy zbadali miejsce eksplozji, a policji pozostało zaczekać na przyjazd lekarza sądowego i zespołu zabezpieczania miejsc zbrodni.
– Co to za zapach? – spytał detektyw z posterunku środkowo-północnego. Wysoki, łysiejący funkcjonariusz z odrazą wciągnął powietrze przesycone, jak sądził, wonią palonego ludzkiego ciała. Kłopot w tym, że zapach nie był wcale zły.
Jeden z pirotechników roześmiał się na widok pozieleniałej twarzy detektywa.
– Gyros.
– Gy… roz? – zdziwił się detektyw, sądząc, że to jakiś żargonowy skrót, na przykład Gigantyczna Rozwałka.
– Proszę popatrzeć. – Pirotechnik palcami w lateksowych rękawiczkach wziął kawałek spalonego mięsa i powąchał. – Smaczne.Detektyw zaśmiał się, starając się ukryć, jak niewiele brakuje, żeby zwymiotował.
– Jagnięcina.
– Ja…
– Kierowca rozwoził jedzenie. Taką miał pracę. Cały wóz był wyładowany mięsem, falafelem i podobnym żarciem.
– Ach, tak. – Policjant czuł, że mdłości jednak nie przechodzą.
Na środku ulicy zahamował czerwony camaro SS, niemal muskając żółtą policyjną taśmę. Wysiadła z niego olśniewająca rudowłosa kobieta, która spojrzała na wrak furgonetki, po czym skinęła głową detektywowi.
– Witam – powiedział policjant.
Podłączając słuchawkę do motoroli i machając do samochodu kryminalistyków, który właśnie nadjechał, kobieta głęboko wciągnęła powietrze nosem. Pokiwała głową.
– Nie weszłam tam jeszcze, Rhyme – powiedziała do mikrofonu. – Ale sądząc po zapachu, chyba go mamy.
W tym momencie wysoki, łysiejący detektyw nie wytrzymał i wykrztusił:
– Zaraz wracam.
Pobiegł do najbliższego lokalu Starbucksa, modląc się w duchu, żeby zdążyć do toalety.
Geneva zeszła do laboratorium w domu pana Rhyme’a w towarzystwie detektywa Bella. Spojrzała na ojca, który patrzył na nią oczami wiernego psiaka.
Kurczę. Odwróciła wzrok.
– Mamy nowe wiadomości – powiedział pan Rhyme. – Człowiek, który wynajął Boyda, nie żyje.
– Nie żyje? Ten, który miał napaść na dom jubilerski?
– Sytuacja wyglądała nieco inaczej, niż sądziliśmy – oznajmił pan Rhyme. – Pomyliliśmy… właściwie to ja się pomyliłem. Uważałem, że sprawca chce obrabować giełdę. Ale okazało się, że chciał ją wysadzić.
– Terrorysta? – zdziwiła się Geneva.
Pan Rhyme wskazał głową plastikową kopertę, którą trzymała Amelia. Wewnątrz był list zaadresowany do „New York Timesa”. Wynikało z niego, że zamach bombowy na giełdę jubilerską jest kolejnym etapem świętej wojny przeciwko syjonistycznemu Izraelowi i jego sojusznikom. Był to ten sam papier, na którym napisano notatkę z poleceniem zabicia Genevy i sporządzono mapę Pięćdziesiątej Piątej Zachodniej.
– Kto to jest? – spytała, bezskutecznie próbując sobie przypomnieć widzianą tydzień temu pod muzeum furgonetkę i mężczyznę z Bliskiego Wschodu.
– Nielegalny imigrant z Arabii Saudyjskiej – powiedział detektyw Sellitto. – Pracował w restauracji na dolnym Manhattanie. Właściciele wpadli w panikę. Boją się, że możemy podejrzewać, że stanowią jakąś przykrywkę dla Al-Kaidy. – Zachichotał. – Co wcale nie jest wykluczone. Będziemy ich jeszcze sprawdzać. Ale na razie są czyści – porządni obywatele, mieszkają tu od lat, mają nawet dzieci w wojsku. Trzeba jednak przyznać, że trzęsą portkami.
Najważniejszy był jednak fakt, ciągnęła Amelia, że zamachowiec, Bani Ibn Dahab, nie miał żadnych związków z nikim podejrzewanym o terroryzm. Kobiety, z którymi się ostatnio umawiał, oraz jego współpracownicy twierdzili, że nie pamiętają, by kiedykolwiek spotykał się z ludźmi mogącymi należeć do komórki terrorystycznej, a meczet, do którego chodził, był bardzo umiarkowany pod względem religijnym i politycznym. Amelia przeszukała jego mieszkanie w Queens, lecz nie znalazła żadnych dowodów na związki z komórkami terrorystycznymi. Mimo to sprawdzano bilingi jego telefonów, szukając kontaktów z fundamentalistami.
– Będziemy dalej badać dowody – mówił pan Rhyme. – Ale jesteśmy pewni na dziewięćdziesiąt dziewięć procent, że Ibn Dahab działał sam. Oznacza to, że chyba nic ci już nie grozi.
Podjechał wózkiem do stołu laboratoryjnego i spojrzał na torebki z kawałkami spalonego metalu i plastiku.
– Dopisz to na tablicy, Mel – powiedział do pana Coopera. – Materiałem wybuchowym był TOVEX i mamy fragmenty odbiornika – detonatora – obudowa, przewód, kawałek spłonki. Wszystko zapakowane w karton UPS zaadresowany do dyrektora giełdy jubilerskiej.
– Dlaczego wybuchło za wcześnie? – zapytał Jax Jackson.
Pan Rhyme wyjaśnił, że bardzo niebezpiecznie jest używać bomby detonowanej drogą radiową w mieście, gdzie krzyżuje się mnóstwo fal radiowych – sterujących zapalnikami na placach budów, wysyłanych przez walkie-talkie i setki innych źródeł.
– Być może popełnił samobójstwo – dodał detektyw Sellitto. – Mógł się dowiedzieć o aresztowaniu Boyda albo alarmie bombowym w budynku giełdy. Doszedł do wniosku, że możemy go capnąć w każdej chwili.
Geneve ogarnął dziwny niepokój. Otaczający ją ludzie nagle wydali się obcy. Przyczyna, dla której się tu wszyscy spotkali, przestała istnieć. A jej ojciec był osobą bardziej nieznaną niż policjanci. Zapragnęła wrócić do swojego pokoiku w suterenie, do książek, planów o college’u, marzeń o wyjeździe do Florencji i Paryża.