– Problem.
Pani Barton jechała w kierunku środkowo-południowego Harlemu, poruszając się wolno przez gęstniejący ruch. Zwolniła, gdy mijali kolejny plac budowy.
Ojciec Genevy pokręcił głową.
– Patrzcie tylko. – Wskazał tablicę. – Deweloperzy, banki, architekci. – Zaśmiał się gorzko. – Założę się, że żadną z tych wielkich firm nie kieruje ani jeden czarny.
Daj już spokój, pomyślała Geneva. Miała ochotę go uciszyć. Marudzenie o dawnych czasach…
Psycholog zerknęła na budowę, wzruszając ramionami.
– Dużo się tu teraz buduje.
Zahamowała i skręciła w alejkę między starym budynkiem, który właśnie remontowano, a głębokim wykopem.
W odpowiedzi na pytające spojrzenie ojca Genevy, pani Barton wyjaśniła:
– To skrót.
Ale ojciec rozglądał się podejrzliwie.
– Skrót?
– Ominiemy korki.
Znów się rozejrzał, zmrużył oczy. Wreszcie bluznął:
– Gówno prawda!
– Tato! – krzyknęła Geneva.
– Znam to miejsce. Ulica na drugim końcu jest zamknięta. Burzą tam jakąś starą fabrykę.
– Nie – odrzekła pani Barton. – Właśnie tamtędy jechałam i…
Ale ojciec z całej siły pociągnął hamulec ręczny, skręcając kierownicę w lewo. Samochód zarzucił i uderzył w ceglany mur z głośnym zgrzytem miażdżonego metalu i plastiku.
Łapiąc psycholog za rękę, ojciec krzyknął:
– Ona jest z nimi, dziecko! Chce ci zrobić krzywdę! Wysiadaj! Uciekaj!
– Tato, oszalałeś! Co ty…
Ale w tej chwili, jak gdyby na potwierdzenie jego słów, kobieta wyciągnęła z kieszeni pistolet. Wycelowała w pierś ojca i nacisnęła spust. Wstrząśnięty Jax szeroko otworzył oczy i opadł do tyłu, przyciskając dłonią ranę.
– Och. Och – wyszeptał.
Geneva odskoczyła, widząc wymierzoną w siebie srebrną lufę. W momencie strzału ojciec uderzył kobietę pięścią w szczękę, ogłuszając ją. Geneva poczuła na twarzy gorąco i drobiny prochu, ale pocisk chybił. Trafił w tylną szybę samochodu, rozbijając ją na tysiąc drobnych sześcianików.
– Uciekaj, dziecko – wykrztusił ojciec i bezwładnie opadł na deskę rozdzielczą.
Łapać ją, dowalić, dowalić suce…
Szlochając, Geneva wygramoliła się przez wybite okno i upadła na ziemię. Zerwała się na nogi i biegiem ruszyła w dół zjazdu dla ciężarówek, na tonący w półmroku plac rozbiórki.
Rozdział 38
Alina Frazier – kobieta grająca psycholog Patricię Barton – nie miała spokoju swojego wspólnika. Thompson Boyd był zimny jak lód. Nic nie mogło go wytrącić z równowagi. Alina zawsze ulegała emocjom. Miotając wściekłe przekleństwa, wygramoliła się zza ciała ojca Genevy i wypadła na alejkę, rozglądając się w lewo i prawo i szukając dziewczyny.
Wściekało ją to, że Boyd trafił do pudła. Wściekało ją to, że dziewczyna uciekała.
Sapiąc głośno, rozglądała się po pustej alejce. Chodziła tam i z powrotem. Gdzie ta mała…?
Z prawej mignęło coś szarego: Geneva czołgała się za oblepionym brudem niebieskim kubłem na śmieci, zmierzając w głąb placu. Kobieta rzuciła się w pogoń, dysząc ciężko. Mimo tuszy była bardzo silna i umiała się szybko poruszać. Więzienie może cię rozmiękczyć albo sprawić, że będziesz twardy jak skała. Wybrała to drugie.
Na początku lat dziewięćdziesiątych Frazier przewodziła bandzie dziewczyn, która grasowała po Times Square i Upper East Side, gdzie turyści i mieszkańcy – którzy spoglądaliby podejrzliwie na gromadę nastoletnich chłopców – nie zwracali uwagi na parę hałaśliwych Murzynek, taszczących torby z „Daffy Dana” i „Macy’s”. Dopóki nie zobaczyli błysku noża albo pistoletu, a bogate dziwki nie usłyszały, że mają wyskakiwać z kasy i biżuterii. Po paru sprawach w sądach dla nieletnich zrobiła grubszą rzecz i trafiła za kratki za nieumyślne spowodowanie śmierci – powinna za morderstwo, ale młody prokurator spieprzył oskarżenie. Po zwolnieniu wróciła do Nowego Jorku. Tam poznała Boyda przez chłopaka, z którym mieszkała, a kiedy zerwała z tym frajerem, kiedyś Boyd do niej zadzwonił. Z początku sądziła, że jest jednym z tych białasów napalonych na czarne, ale kiedy przyjęła zaproszenie na kawę, w ogóle się do niej przystawiał. Spojrzał na nią tylko tymi dziwnymi, martwymi oczami i powiedział, że potrzebuje pomocy kobiety przy paru robotach. Miałaby ochotę popracować?
Popracować? – zapytała, myśląc o narkotykach, broni i kradzionych telewizorach.
Wtedy szeptem wyjaśnił, czym się zajmuje.
Patrzyła na niego zdumiona.
Potem dodał, że w kilka dni mogłaby zgarnąć ponad pięćdziesiąt tysięcy.
Milczała przez chwilę. I wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Jasne, że tak.
Za Geneve Settle mieli dostać pięć razy tyle. Okazało się, że to uczciwa cena, bo była to najtrudniejsza robota, jaka się im kiedykolwiek trafiła. Po wczorajszej nieudanej próbie w muzeum Boyd zadzwonił do niej i poprosił o pomoc (proponując dodatkowe pięćdziesiąt kawałków, gdyby sama zabiła dziewczynę). Frazier, największa cwaniara we wszystkich swoich ekipach, wpadła na pomysł, żeby zagrać szkolnego psychologa. Kazała sobie zrobić fałszywy identyfikator pracownika kuratorium i zaczęła wydzwaniać do publicznych szkół w Harlemie, prosząc do telefonu któregoś z nauczycieli Genevy Settle i kilkanaście razy wysłuchując „Przykro mi, ale nie mamy na liście takiej uczennicy”. Dopóki nie zadzwoniła do szkoły imienia Langstona Hughesa, gdzie jakaś sekretarka oznajmiła: tak, chodzi do nas. Frazier ubrała się w tani kostium, zawiesiła na imponującym biuście identyfikator i wkroczyła do szkoły jak do siebie.
Na miejscu dowiedziała się o tajemniczych rodzicach dziewczyny, o mieszkaniu na Sto Osiemnastej, a od detektywa Bella i innych gliniarzy – o domu w Central Park West. Dowiedziała się jeszcze, kto pilnuje Genevy, i przekazała wszystkie informacje Boydowi, aby mu pomóc w zaplanowaniu następnego ataku.
Obserwowała mieszkanie dziewczyny przy Morningside, dopóki z powodu jej opiekunów nie stało się to zbyt ryzykowne. (Tego popołudnia została nawet przyłapana, kiedy niedaleko kamienicy zatrzymał ją patrol, okazało się jednak, że policja szukała kogoś innego).
Frazier nakłoniła ochroniarza w szkole, by dał jej kasetę z zapisem z kamery na boisku, i uzbrojona w ten rekwizyt dostała się do domu tego kaleki, gdzie zdobyła jeszcze więcej informacji o dziewczynie.
Ale potem zgarnęli Boyda – od początku ją ostrzegał przed tymi policjantami – i Alina Frazier musiała dokończyć zadanie, jeżeli miała ochotę dostać resztę zapłaty, czyli sto dwadzieścia pięć tysięcy dolarów.
Łapiąc oddech, zatrzymała się dziesięć metrów poniżej pochyłego wjazdu na plac rozbiórki, prowadzącego do wykopu. Mrużyła oczy w blasku słońca powoli zachodzącego za horyzont i próbowała zobaczyć, gdzie ukryła się ta mała dziwka. Niech cię szlag, pokaż się.
Znów dostrzegła jakiś ruch. Geneva usiłowała się przedostać na drugą stronę placu, czołgając się za osłoną betoniarek, buldożerów i stert desek. Zniknęła za beczką na ropę.
Wchodząc do cienia, by mieć lepszą widoczność, Frazier wycelowała w środek beczki i strzeliła. Pocisk trafił w metal z głośnym brzękiem.
Zdawało się jej, że tuż za pojemnikiem poszybowała w górę grudka ziemi. Czy dziewczyna też dostała?
Ale nie, wstała i pobiegła w stronę kupy gruzu – cegieł, kamieni i rur. W momencie kiedy za nią wskakiwała, Frazier strzeliła drugi raz.
Dziewczyna upadła z przenikliwym wrzaskiem. Coś wzbiło się w powietrze. Ziemia i pył? Może to trysnęła krew?
Trafiła dziewczynę? Frazier nieźle strzelała – razem ze swoim byłym chłopakiem, handlarzem broni z Newark, godzinami strzelali do szczurów w opuszczonych budynkach na obrzeżach miasta, wypróbowując towar. Zdawało się jej, że kula dosięgła celu. Ale nie mogła za długo czekać, żeby się o tym przekonać; ludzie na pewno słyszeli strzały. Niektórzy na pewno nie zareagują, inni pomyślą, że to hałasuje ciężki sprzęt. Ale zawsze znajdzie się paru porządnych obywateli, którzy zadzwonią pod 911.