Выбрать главу

— Znów ukrywasz uczucia, Deb. Ale jestem twoim bratem, widzę, że coś cię gnębi.

Chutsky prychnął i mozolnie piłował kubański stek.

— No co ty — zaczął. Miał coś dodać, ale widelec, który ściskał w protezie lewej dłoni, wyśliznął mu się i obrócił bokiem. — Szlag by to — zaklął i dotarło do mnie, że on i moja siostra mają ze sobą dużo więcej wspólnego, niż mi się wydawało. Debora nachyliła się i pomogła mu wyprostować widelec. — Dzięki — mruknął i wpakował do ust duży kęs kotleta.

— A widzisz? — zagadnąłem pogodnie. — Potrzebowałaś tylko czegoś, co pozwoliłoby ci zapomnieć o własnych kłopotach.

Siedzieliśmy wokół stolika, przy którym jedliśmy już pewnie ze sto razy. Debora jednak rzadko zważała na sentymenty; wyprostowała się i rąbnęła w poobijany blat z Formiki tak mocno, że podskoczyła cukierniczka.

— Chcę wiedzieć, kto gadał z tym fiutem Rickiem Sangrem! — wy — buchnęła. Sangre był reporterem lokalnej telewizji, wyznającym zasadę, że im więcej krwi się leje, tym ważniejsze, by ludzie mieli wolne media, z których poznają możliwie najwięcej drastycznych szczegółów. Sądząc z tonu jej głosu, Debora najwyraźniej sądziła, że Rick został moim nowym najlepszym przyjacielem.

— Zapewniam, że nie ja. I raczej nie Doakes.

— Uch — mruknął Chutsky.

— I — powiedziała — chcę znaleźć te zasrane głowy!

— Ich też nie mam — odparłem. — Pytałaś w biurze rzeczy znalezionych?

— Dexter, ty coś wiesz — stwierdziła. — Wyrzuć to z siebie, proszę.

Chutsky podniósł głowę i przełknął.

— Czemu miałby wiedzieć coś, czego ty nie wiesz? — spytał. — Było dużo rozbryzgów?

— Ani jednego — powiedziałem. — Znaleźliśmy ciała upieczone i suchutkie.

Chutsky skinął głową i nabrał na widelec trochę ryżu i fasoli.

— Chory sukinsyn z ciebie, wiesz?

— Gorzej niż chory — wtrąciła Debora. — Coś ukrywa.

— Aha — mruknął Chutsky z pełnymi ustami — co, znowu robi za profilera — amatora? — To takie drobne kłamstewko; powiedzieliśmy mu, że moje hobby to sama teoria, bez praktyki.

— Tak — odparła Debora. — I nie chce mi powiedzieć, co wymyślił.

— Może trudno ci w to uwierzyć, siostrzyczko, ale nie wiem nic. Tylko… — Wzruszyłem ramionami, ale już na mnie naskoczyła.

— Co! No mów, proszę cię.

Znów się zawahałem. Nie bardzo wiedziałem, jak mógłbym jej wytłumaczyć, że te zabójstwa wywołały zupełnie nową, wielce niepokojącą reakcję Mrocznego Pasażera.

— To tylko przeczucie — powiedziałem. — Coś tu jest nie halo.

Prychnęła.

— Dwa spalone ciała bez głów, a ten mówi, że coś jest nie halo. Zdaje się, że kiedyś byłeś bystry?

Ugryzłem kęs kanapki, a Debora, zamiast jeść, traciła cenny czas na marszczenie brwi.

— Zidentyfikowaliście ciała? — spytałem.

— A gdzie tam. Nie ma głów, więc nie ma dokumentacji dentystycznej. Ciała spalone, czyli nie da się pobrać linii papilarnych. Kurde, nie wiemy nawet, jakiego koloru miały włosy. Co według ciebie mam zrobić?

— Wiesz, może mógłbym pomóc. — Chutsky nabił na widelec kawał smażonego maduras i wrzucił do ust. — Mam pewne możliwości.

— Nie potrzebuję twojej pomocy — odparła, a on wzruszył ramionami.

— Z pomocy Dextera korzystasz.

— To co innego.

— Jak to? — spytał, całkiem do rzeczy.

— Bo on mi pomaga. Ty chcesz mnie wyręczyć.

Spojrzeli sobie w oczy i długo milczeli. Nieraz tak przy mnie robili i przypominało to bardzo bezgłośne rozmowy Cody'ego i Astor, aż ciarki przechodziły. Miło było widzieć, że tak dobrana z nich para, ale to ja mam na głowie ślub, z wyraźnie niepoczytalnym ekskluzywnym kucharzem w pakiecie. Szczęśliwie, zanim zacząłem zgrzytać zębami, Deb przerwała niesamowitą ciszę:

— Nie będę jedną z tych kobiet, które trzeba prowadzić za rączkę.

— Ale mogę zdobyć informacje, jakich ty nie zdobędziesz — przekonywał Kyle, kładąc zdrową rękę na jej ramieniu.

— Na przykład jakie? — spytałem. Muszę przyznać, że od pewnego czasu byłem ciekaw, co Chutsky właściwie robi, czy raczej co robił przed swoimi nieplanowanymi amputacjami. Wiedziałem, że pracował dla jakiejś rządowej agencji, którą nazywał IAR, ale nadal nie miałem pojęcia, co ten skrót oznacza.

Uprzejmie odwrócił się do mnie.

— Mam znajomych i informatorów w wielu miejscach — wyjaśnił.

— Może ktoś gdzieś natknął się na coś podobnego, wystarczy zadzwonić i zapytać.

— Mówisz o swoich kumplach z IAR?

Uśmiechnął się.

— Coś w tym stylu.

— Dexter, na litość boską — żachnęła się Debora. — IAR to po prostu inna agencja rządowa. Taka agencja nie istnieje, to żart dla wtajemniczonych.

— Miło wreszcie być wtajemniczonym — powiedziałem. — I nadal masz dostęp do ich archiwum?

Wzruszył ramionami.

— Teoretycznie jestem na urlopie zdrowotnym.

— Urlopie od czego?

Obdarzył mnie mechanicznym uśmiechem.

— Lepiej dla ciebie, żebyś nie wiedział. Sęk w tym, że jeszcze nie zdecydowali, czy będzie ze mnie jakiś, kurna, pożytek. — Obrócił widelec ściśnięty w stalowej dłoni i patrzył, jak się rusza. — Cholera — powiedział.

A ponieważ czułem, że atmosfera staje się coraz bardziej drażniąca, zrobiłem, co mogłem, żeby była przynajmniej do zniesienia.

— Znaleźliście coś w piecu? — spytałem. — Biżuterię czy coś takiego?

— W jakim, kurwa, piecu? — Debora zmierzyła mnie wzrokiem.

— W tym, w którym spalono ciała — odparłem.

— Ty mnie w ogóle słuchasz? Nie znaleźliśmy miejsca, gdzie spalono ciała.

— Aha. Bo ja przyjąłem, że to było w kampusie, w pracowni ceramicznej.

Po jej nagle zastygłej twarzy poznałem, że albo ma ciężką niestrawność, albo nie wiedziała o pracowni ceramicznej.

— To kilkaset metrów od jeziora i miejsca znalezienia zwłok — mówiłem. — No wiesz, piec. Taki, w którym wypalają garnki.

Debora wpatrywała się we mnie jeszcze przez chwilę, po czym zerwała się od stolika. Pomyślałem, że to nadzwyczaj oryginalny i dramatyczny sposób zakończenia rozmowy, i minęło trochę czasu, zanim mogłem zrobić coś więcej niż tylko za nią zamrugać.

— Zgaduję, że o tym nie wiedziała — powiedział Chutsky.

— Na to wygląda. Idziemy?

Wzruszył ramionami i wbił widelec w ostatni kawałek steku.

— Wezmę sobie tartę i cafecita. Potem, skoro nie mogę pomóc, zamówię taksówkę — powiedział. Nabrał trochę ryżu i fasoli, kiwnął mi głową. — Idź już, jeśli nie chcesz wracać do roboty pieszo.

Prawdę mówiąc, nie uśmiechało mi się wracać pieszo. Z drugiej strony, miałem jeszcze prawie pół koktajlu i szkoda go było zostawić. Wstałem i wyszedłem, ale żeby być mniej stratny, zabrałem niedojedzoną połowę kanapki Debory. Wypadłem za drzwi.

Wkrótce już wjeżdżaliśmy przez bramę do kampusu uniwersytetu. Debora przez część drogi rozmawiała przez radio i umawiała się z ludźmi przy piecach albo tylko mamrotała przez zaciśnięte zęby.

Za bramą skręciliśmy w lewo na krętą drogę wiodącą do pracowni ceramicznej i garncarskiej. Na trzecim roku chodziłem na zajęcia z garncarstwa, żeby poszerzyć horyzonty, i przekonałem się, że normalne wazony lepić umiem, ale gorzej mi wychodzą oryginalne dzieła sztuki, przynajmniej w tej dziedzinie. Pochlebiam sobie, że na własnym poletku jestem kreatywny, jak to niedawno udowodniłem na przykładzie Zandera.