Debora spojrzała na mnie z uniesioną brwią.
— Imprezowe dziewczyny — powiedziała.
— Takie też są potrzebne — zauważyłem.
Prychnęła i zapukała. Cisza. Zaczekała całe trzy sekundy, zanim zapukała znowu, mocniej.
Usłyszałem, że za mną otwierają się drzwi. Odwróciłem się i zobaczyłem dziewczynę w okularach, chudą jak szczapa, z krótkimi blond włosami; patrzyła na nas.
— Nie ma ich — poinformowała z nieskrywaną dezaprobatą. — Już od paru dni. Pierwszy raz w semestrze jest cisza.
— Nie wiesz, gdzie są? — spytała Debora.
Dziewczyna przewróciła oczami.
— Pewnie na ostrym balecie.
— Kiedy widziałaś je ostatnio?
Wzruszyła ramionami.
— Ich się nie widzi, je się słyszy. Głośna muzyka i śmiechy po nocach, czujecie? To mordęga dla kogoś, kto naprawdę uczy się i chodzi na zajęcia. — Pokręciła głową i włosy zafalowały lekko wokół twarzy. — To znaczy, ileż można?
— To kiedy je ostatnio słyszałaś? — Próbowałem ustalić wreszcie coś konkretnego.
Spojrzała na mnie.
— Jesteście z policji czy coś? Co zmalowały tym razem?
— A co zmalowały przedtem? — rzuciła lekko Deb.
Westchnęła.
— Mandaty za złe parkowanie. I to dużo. Do tego jeden za jazdę pod wpływem. Hej, tylko żeby nie było, że je sypię czy coś.
— Czy to coś niezwykłego, że ich nie ma? — powiedziałem.
— Ich obecność na zajęciach, o, to jest niezwykłe. Nie wiem, jak w ogóle dostają zaliczenia. To znaczy — obdarzyła nas wymownym półuśmieszkiem — mogę się domyślić, ale… — Wzruszyła ramionami. Nie podzieliła się z nami domysłem, jeśli nie liczyć tego uśmieszku.
— Na jakie zajęcia chodzą razem? — dociekała Debora.
Dziewczyna znów wzruszyła ramionami i pokręciła głową.
— Musielibyście sprawdzić w dziekanacie czy gdzieś.
Do dziekanatu czy gdzieś nie szło się długo, zwłaszcza w tempie, jakie narzuciła Debora. Udało mi się dotrzymać jej kroku i nawet nie byłem zbyt zdyszany, by zadać jedno, dwa podchwytliwe pytania.
— Dlaczego to ważne, na jakie zajęcia chodziły razem?
Debora zrobiła niecierpliwy gest ręką.
— Jeśli ta dziewczyna ma rację, Jessica i jej współlokatorka…
— Ariel Goldman — przypomniałem.
— No właśnie. Czyli jeśli płacą seksem za dobre stopnie, wypadałoby pogadać z ich profesorami.
Miało to sens z pozoru. Seks jest jednym z najczęstszych motywów zabójstwa, co zdaje się przeczyć plotkom, jakoby miał coś wspólnego z miłością. Nie pasował tylko jeden drobny szczegół.
— Po co jakiś profesor miałby je upiec i obciąć im głowy? Czemu ich po prostu nie udusić i nie wrzucić ciał do kontenera na śmieci?
Debora pokręciła głową.
— Nieważne, jak to zrobił. Liczy się, czy to zrobił.
— No dobra. A na ile jesteśmy pewni, że właśnie te dwie są ofiarami?
— Na tyle, żeby porozmawiać z ich nauczycielami — odparła. — To już jakiś początek.
Przyszliśmy do dziekanatu, Deb machnęła blachą i od razu nas wpuścili. Przez następne pół godziny mogła jednak tylko chodzić wkoło i mamrotać pod nosem, gdy ja przeglądałem dokumentację na komputerze z asystentką dziekana. Jak się okazało, Jessica i Ariel uczęszczały razem na kilka kursów, wydrukowałem więc nazwiska, numery gabinetów i adresy domowe prowadzących. Debora zerknęła na listę i kiwnęła głową.
— Ci dwaj, Bukovich i Halpern, mają teraz dyżur. Możemy zacząć od nich.
Wyszliśmy na kolejną przechadzkę po parnym kampusie.
— Miło znów być na uczelni, co? — zagadnąłem w jak zawsze daremnej próbie podtrzymania uprzejmej rozmowy.
Debora prychnęła.
— Miło będzie, jeśli zidentyfikujemy ciała i może wpadniemy na trop tego, kto to zrobił.
Nie sądziłem, by zidentyfikowanie ciał miało rzeczywiście pomóc w schwytaniu mordercy, ale przecież mnie też zdarza się mylić; zresztą, rutyna i nawyki są siłą napędową policyjnej roboty, a jedna ze szczytnych tradycji naszego rzemiosła głosi, że dobrze jest znać nazwisko zmarłego. Dlatego z własnej nieprzymuszonej woli polazłem z Deborą do biurowca, w którym czekali dwaj profesorowie.
Profesor Halpern urzędował na parterze, przy samym wejściu, i zanim drzwi budynku zamknęły się za nią, Deb już pukała do jego gabinetu. Nikt nie odpowiadał; odczekała chwilę i spróbowała przekręcić gałkę. Drzwi były zamknięte na zamek, więc załomotała w nie jeszcze raz, też bez skutku.
Jakiś mężczyzna niespiesznie nadszedł z głębi korytarza i zatrzymał się przy sąsiednim gabinecie. Zerknął na nas, unosząc brew.
— Szukacie Jerry'ego Halperna? Zdaje się, że dziś go nie ma.
— Wie pan, gdzie jest? — spytała Debora.
Uśmiechnął się nieznacznie.
— Domyślam się, że w domu, skoro nie tutaj. Czemu państwo pytacie?
Deb pokazała mu odznakę. Nie zrobiło to na nim wrażenia.
— Rozumiem — powiedział. — Chodzi o te dwa trupy z drugiego końca kampusu?
— Ma pan jakiś powód, żeby tak sądzić?
— N — n — n — nie — odparł. — Raczej nie.
Patrzyła na niego i czekała, ale nie powiedział nic więcej.
— Można wiedzieć, jak się pan nazywa? — spytała wreszcie.
— Doktor Wilkins. — Skinął głową w stronę drzwi, przed którymi stał. — To mój gabinet.
— Doktorze Wilkins, byłby pan łaskaw wyjaśnić mi, co znaczyła pańska uwaga o profesorze Halpernie?
Wilkins odął wargi.
— Cóż — zaczął z wahaniem. — Jerry to dość sympatyczny gość, ale skoro chodzi o morderstwo… — Przez chwilę milczał. Debora też. — Cóż… Chyba w zeszłą środę słyszałem jakieś hałasy w jego gabinecie. — Pokręcił głową. — Te ściany nie są zbyt grube.
— Jakie hałasy?
— Krzyki. I coś jakby szamotaninę? W każdym razie wyjrzałem na korytarz i zobaczyłem studentkę, która wyskoczyła z gabinetu Halperna i uciekła. Była, tego… Miała rozerwaną bluzkę.
— Nie rozpoznał jej pan przypadkiem?
— Owszem. W poprzednim semestrze znalazła się w mojej grupie. Nazywa się Ariel Goldman. Urocza dziewczyna, ale marna studentka.
Debora zerknęła na mnie i zachęciłem ją skinieniem głowy.
— Myśli pan, że Halpern dobierał się do Ariel Goldman?
Wilkins przechylił głowę na bok i uniósł dłoń.
— Nie wiem tego na pewno. Ale tak to wyglądało.
Debora spojrzała na niego, ale nie miał nic do dodania, więc skinęła głową.
— Dziękuję, doktorze Wilkins. Bardzo nam pan pomógł.
— Mam nadzieję — odparł i odwrócił się, by otworzyć drzwi do swojego gabinetu. Deb już patrzyła w wydruk z dziekanatu.
— Halpern mieszka jakieś półtora kilometra stąd — powiedziała i ruszyła do wyjścia. A ja znowu musiałem ją gonić.
— To którą hipotezę odrzucamy? — spytałem. — Tę, że Ariel próbowała uwieść Halperna? Czy że on próbował ją zgwałcić?
— Niczego nie odrzucamy — powiedziała. — Przynajmniej dopóki nie porozmawiamy z Halpernem.
12
Doktor Jerry Halpern mieszkał niecałe trzy kilometry od kampusu, w piętrowym budynku, który pewnie przed czterdziestu laty uchodził za bardzo ładny. Otworzył drzwi zaraz, jak tylko Debora zapukała, i zamrugał, kiedy słońce padło mu na twarz. Miał trzydzieści kilka lat, był chudy, ale nie wysportowany, z kilkudniowym zarostem.
— Tak? — powiedział jękliwym głosem, takim w sam raz dla osiemdziesięcioletniego uczonego. Odkaszlnął i spróbował znowu. — O co chodzi?