Oczywiście, istniała możliwość, że badania laboratoryjne wykażą, że to krew kury, a Halpern po prostu oddawał się niewinnej rozrywce, na przykład amatorskiemu ubojowi drobiu. W to jednak wątpiłem. Wszystko zdecydowanie wskazywało, że zrobił komuś coś naprawdę niesympatycznego.
A mimo to nie dawała mi spokoju natrętna myśclass="underline" że to też wydaje się zdecydowanie za łatwe. Coś tu nie pasowało. Ponieważ jednak nie miałem Pasażera, który wskazałby mi właściwy kierunek, zachowałem to dla siebie. Tak czy inaczej, okrucieństwem byłoby przekłuć radosny balonik Debory. Wręcz promieniała z zadowolenia, kiedy przyszły wyniki badań, i coraz bardziej wyglądało na to, że w osobie Halperna złowiliśmy taaaaką pomyloną rybę.
Nie uwierzycie, ale coś sobie nuciła pod nosem, kiedy ciągnęła mnie na przesłuchanie Halperna, co wzmogło moje zaniepokojenie w stopniu dotąd niespotykanym. Obserwowałem ją, gdy wchodziliśmy do pokoju, w którym czekał profesor. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio miała w sobie tyle radości. Zapomniała nawet przybrać tej srogiej, wyrażającej dezaprobatę, miny. Po prostu szok, coś całkowicie sprzecznego z prawem natury, zupełnie jakby na autostradzie 95 wszyscy nagle postanowili jechać wolno i ostrożnie.
— To co, Jerry? — zaczęła swobodnie, kiedy usiedliśmy naprzeciwko Halperna. — Porozmawiamy o tych dwóch dziewczynach?
— Nie ma o czym rozmawiać — odparł. Był strasznie blady, prawie zielonkawy, ale sprawiał wrażenie dużo bardziej zdeterminowanego niż wtedy, gdy go przywieźliśmy. — Coś wam się pomyliło. Nic nie zrobiłem.
Debora spojrzała na mnie z uśmiechem i pokręciła głową.
— Nic nie zrobił — powiedziała radośnie.
— Całkiem prawdopodobne — stwierdziłem. — Może podrzucili mu te ubrania, kiedy oglądał Lettermana.
— Tak było, Jerry? — spytała. — Ktoś inny zostawił u ciebie zakrwawione ciuchy?
Pozieleniał jeszcze bardziej, o ile to możliwe.
— Co… zakrwawione… o czym wy mówicie?
Uśmiechnęła się do niego.
— Jerry. Znaleźliśmy twoje spodnie, uwalane krwią. Krwią ofiar. Znaleźliśmy but i skarpetkę, ta sama historia. I krwawy odcisk palca w twoim samochodzie. Twój odcisk, ich krew. — Debora odchyliła się na oparcie i skrzyżowała ręce. — I co, pamięć wraca?
Jeszcze mówiła, gdy Halpern zaczął kręcić głową i teraz robił to nadal, jakby w jakimś dziwacznym nieświadomym odruchu.
— Nie. Nie. To nawet nie jest… Nie.
— Nie, Jerry? Co znaczy „nie”?
Wciąż kręcił głową. Kropla potu oderwała się od jego włosów i plasnęła na stół. Słyszałem, jak z wysiłkiem oddychał.
— Proszę — jęknął. — To obłęd. Nic nie zrobiłem. Dlaczego… To czysty Kafka, nic nie zrobiłem.
Debora odwróciła się do mnie i uniosła brew.
— Kafka?
— Myśli, że jest karaluchem — wyjaśniłem.
— Jerry, ja durna glina jestem. Nie znam Kafki. Ale niezbite dowody poznaję na pierwszy rzut oka. I wiesz co, Jerry? Widzę je w całym twoim mieszkaniu.
— Aleja nic nie zrobiłem — skamlał.
— No dobrze. — Wzruszyła ramionami. — W takim razie pomóż mi. Skąd to wszystko się u ciebie wzięło?
— To Wilkins — powiedział i zrobił zaskoczoną minę, jakby te słowa wyszły nie z jego ust.
— Wilkins? — Debora spojrzała na mnie.
— Profesor z sąsiedniego gabinetu? — zwróciłem się Halperna.
— Zgadza się. — Wyraźnie się ożywił. Wychylił się do przodu. — To Wilkins… To musiał być on.
— A więc Wilkins — mówiła Debora. — Przebrał się w twoje ciuchy, zabił dziewczyny, a potem odniósł ubranie do twojego mieszkania.
— Właśnie tak.
— Czemu miałby to zrobić?
— Obaj ubiegamy się o stały etat. Dostanie go tylko jeden z nas.
Spojrzała na niego tak, jakby zaproponował, by zatańczyli nago.
— Stały etat — powiedziała wreszcie głosem pełnym zdumienia.
— Zgadza się — odparł, lekko urażony. — To najważniejsza chwila w karierze naukowej.
— Na tyle ważna, by zabić? — spytałem.
Wbił wzrok w punkt na stole.
— To Wilkins — powtórzył.
Debora przyglądała mu się przez całą minutę z miną ciotuni czule obserwującej ukochanego siostrzeńca. On patrzył na nią przez kilka sekund, zamrugał, zerknął na stół, na mnie i znowu na stół. Kiedy cisza się przedłużała, w końcu podniósł oczy na Deborę.
— No dobrze, Jerry. Jeśli to najlepsze, na co cię stać, chyba już czas, żebyś zadzwonił po adwokata.
Wywalił na nią gały, ale nie przychodziło mu do głowy nic, milczał, więc Debora wstała i poszła do drzwi, a ja za nią.
— Mam go — stwierdziła z satysfakcją na korytarzu. — Sukinsyn jest uwarzony. Gem, set, mecz.
I była taka rozradowana, że coś mnie podkusiło, żeby zmącić jej nastrój:
— O ile to zrobił.
Uśmiechnęła się do mnie promiennie.
— Pewnie, że to zrobił, Dex. Jezu, więcej wiary w siebie. Odwaliłeś kawał dobrej roboty i wreszcie choć raz za pierwszym podejściem dorwaliśmy winnego.
— Może.
Przechyliła głowę na bok i przyjrzała mi się, wciąż z tym dumnym uśmieszkiem.
— Co z tobą, Dex? Trzęsiesz gatkami przed ślubem?
— Wszystko w porządku — odparłem. — Świat jest pełen harmonii i szczęścia jak nigdy. Ja tylko… — I tu się zawahałem, bo tak naprawdę nie wiedziałem, co ja tylko. Towarzyszyło mi jedynie to nieodparte i niedorzeczne wrażenie, że coś jest nie tak.
— Wiem, Dex — powiedziała życzliwym tonem, który jeszcze bardziej popsuł mi samopoczucie. — To zbyt proste, mam rację? Ale pomyśl o całym tym syfie, który znosimy co dzień, przy każdym innym śledztwie. Chyba logiczne, że raz na jakiś czas musi się nam trafić coś lżejszego, no nie?
— Nie wiem. Po prostu czuję, że coś tu nie gra.
Prychnęła.
— Mamy na gościa tyle twardych dowodów, że kto by się przejmował, co czujesz. Wrzuć na luz, ciesz się, że dobrze przepracowałeś dzień.
Jestem pewien, że to była doskonała rada, ale nie mogłem jej usłuchać. Choć nie miałem do pomocy znajomego szeptu, który podsuwałby mi moje kwestie, musiałem coś powiedzieć.
— Nie robi wrażenia, jakby kłamał — zauważyłem, dość nieprzekonująco.
Debora wzruszyła ramionami.
— To wariat. Nie mój problem. Zrobił to.
— Ale jeśli jest psychiczny, czemu miałoby to tak nagle wyskoczyć? Facet ma trzydzieści kilka lat i pierwszy raz coś zrobił? To się kupy nie trzyma.
Poklepała mnie po ramieniu i znów się uśmiechnęła.
— Słusznie, Dex. Może zapuścisz kompa i sprawdzisz jego przeszłość? Założę się, że coś znajdziemy. — Zerknęła na zegarek. — Ale po konferencji prasowej, dobrze? Chodź, nie mogę się spóźnić.
Poszedłem więc posłusznie za nią, rozmyślając, jak to jest, że zawsze dobrowolnie biorę na siebie dodatkową robotę.
Rzeczywiście, Debora otrzymała dar z niebios, jakim była konferencja prasowa, coś, czym kapitan Matthews obdzielał nielicznych. Pierwszy raz miała wystąpić publicznie jako detektyw prowadząca ważne śledztwo, które dorobiło się własnego szumu medialnego, i wyraźnie podszkoliła się w tym, jak wyglądać i mówić w wieczornych wiadomościach. Zniknął uśmiech i wszelkie inne widoczne ślady uczuć; mówiła bezbarwnym, opanowanym do perfekcji żargonem policyjnym. Tylko ktoś, kto znał ją tak dobrze jak ja, mógł poznać, że pod drewnianą twarzą buzowała wielka i nietypowa dla niej radość.