To właśnie spróbowałem zrobić, choć podejrzewałem, że próżny trud.
— Na pewno jest jakieś doskonałe wyjaśnienie. — Po tych słowach Astor od razu się rozpromieniła i energicznie pokiwała głową.
— To był wypadek — upierała się radośnie.
— Jak można związać kota, przykleić taśmą do warsztatu i stać nad nim z sekatorem, a potem mówić, że to wypadek?! — wykrzyczała z oburzeniem Rita.
Sytuacja trochę się gmatwała. Z jednej strony, ulżyło mi, że wreszcie uzyskałem tak jasny obraz problemu. Jednak z drugiej, wchodziliśmy na dość grząski grunt i chyba lepiej dla Rity, by o pewnych sprawach nie wiedziała.
Wydawało mi się, że jednoznacznie zabroniłem Astor i Cody'emu latać samodzielnie, dopóki ich tego nie nauczę. Najwidoczniej jednak postanowili tego nie zrozumieć i, choć ponieśli konsekwencje swojego działania i dobrze im tak, tylko ja mogłem ich wydobyć z tej opresji. Jeśli nie dadzą sobie wytłumaczyć, że pod żadnym pozorem nie może się to powtórzyć — i że nie wolno im zejść z Drogi Harry'ego, na którą ich wprowadziłem — niech wiatr miota nimi bez końca.
— Wiecie, że zrobiliście coś złego? — spytałem. Pokiwali głowami w zgodnym rytmie.
— Wiecie, dlaczego to jest złe?
Astor zrobiła wielce niepewną minę i zerknęła na Cody'ego.
— Bo daliśmy się złapać! — palnęła.
— A widzisz? — Głos Rity drżał histerycznie.
— Astor. — Przyjrzałem jej się bardzo uważnie i właściwie do niej nie mrugnąłem. — Nie pora na żarty.
— Cieszę się, że ktoś to uważa za żart — wtrąciła Rita. — Bo ja jakoś nie mogę.
— Rita — powiedziałem z całym kojącym spokojem, na jaki mogłem się zdobyć, a potem, wykorzystując subtelny spryt nabyty przez lata udawania dorosłego człowieka, dodałem: — Myślę, że to może być jedna z tych sytuacji, o których mówił wielebny Gilles, no wiesz, kiedy muszę wskazać właściwą drogę.
— Dexter, oni po prostu… Sama nie wiem… A ty…! — Choć była bliska łez, ulżyło mi, że przynajmniej wraca jej dawna wymowność. A miary szczęścia dopełniło to, że w samą porę stanęła mi przed oczami scena ze starego filmu i już doskonale wiedziałem, jak powinien postąpić prawdziwy człowiek.
Podszedłem do Rity i z moją najlepszą poważną miną położyłem jej dłoń na ramieniu.
— Rito. — Czułem się ogromnie dumny z dostojnego, męskiego brzmienia mojego głosu. — Za bardzo się w to angażujesz i pozwalasz, by emocje przyćmiły twój rozsądek. Tym dwojgu trzeba stanowczo uzmysłowić, co zrobili, i ja mogę się tym zająć. W końcu — dodałem, kiedy przypomniałem sobie tę kwestię zadowolony, że nie powinęła mi się noga — teraz to ja muszę być ich ojcem.
Powinienem był się domyślić, że ten tekst zepchnie Ritę do jeziora łez; i rzeczywiście, ledwie skończyłem mówić, wargi jej zadrżały, gniew zniknął z twarzy, a po policzkach ściekły cienkie strużki.
— Dobrze — wyszlochała — proszę, ja… Porozmawiaj z nimi i tyle. — Głośno pociągnęła nosem i uciekła z pokoju.
Pozwoliłem jej na to teatralne wyjście i odczekałem chwilę, żeby wywarło odpowiednie wrażenie, zanim stanąłem przed kanapą i spojrzałem w dół, na moją parę opryszków.
— Cóż. Zdaje się, iż ktoś mówił, że rozumie, obiecuje i poczeka?
— Bo za długo zwlekasz — odparła Astor. — Nic nie zrobiliśmy, tylko ten jeden raz, a poza tym nie zawsze masz rację i uważamy, że nie musimy dłużej czekać.
— Jestem gotów — zameldował Cody.
— Czyżby? Skoro tak, to widać wasza mama jest najlepszym detektywem świata, skoro jesteście gotowi, a ona i tak was zdybała.
— Dex — terrrr — jęknęła Astor.
— Nie, Astor, teraz nie mów, tylko słuchaj. — Spojrzałem na nią z najbardziej surową z moich min i przez chwilę myślałem, że coś odpowie, ale właśnie wtedy w naszym salonie zdarzył się cud. Astor zmieniła zdanie i zamknęła buzię.
— No dobrze — powiedziałem. — Od samego początku mówiłem, że musicie to robić po mojemu. Nie musicie uważać, że mam zawsze rację — tu Astor wydała dźwięk, ale nic nie powiedziała. — Ale musicie robić, co każę. Inaczej wam nie pomogę i skończycie w więzieniu. Innego wyjścia nie ma. Jasne?
Bardzo możliwe, że nie wiedzieli, jak zareagować na tę zmianę tonu i roli. Nie byłem już Dexterem — Towarzyszem Zabawy, tylko kimś zupełnie innym, Dexterem — Demonem Dyscypliny, którego nigdy dotąd nie widzieli. Wymienili niepewne spojrzenia, więc przycisnąłem ich jeszcze trochę mocniej.
— Daliście się złapać. Co spotyka tych, którzy dają się złapać?
— Idą do kąta? — niepewnie odparł Cody.
— Uhm — przytaknąłem. — A jeśli mają trzydzieści lat?
Astor chyba pierwszy raz w życiu zapomniała języka w gębie, a Cody na razie wyczerpał swój limit trzywyrazowych wypowiedzi. Popatrzyli po sobie, a potem spojrzeli w dół, na swoje stopy.
— Moja siostra, sierżant Debora, i ja cały dzień łapiemy ludzi, którzy robią takie rzeczy — mówiłem. — A kiedy już ich złapiemy, idą do więzienia. — Uśmiechnąłem się do Astor. — To dorosła wersja stania w kącie. Tyle że dużo gorsza. Siedzi się w pokoiku wielkości waszej łazienki, dzień i noc zamkniętym na klucz. Sika się do dziury w podłodze. Je się spleśniałe paskudztwa, no i są tam szczury i dużo karaluchów.
— Dexter, wiemy, co to więzienie — powiedziała.
— Serio? To dlaczego tak wam spieszno tam trafić? A wiecie, co to jest Stara Iskrowa?
Astor znów spojrzała na swoje nogi; Cody jeszcze nie podniósł głowy.
— Stara Iskrowa to krzesło elektryczne. Jeżeli was złapią, przypną do niego pasami, podłączą wam kable do głowy i usmażą was jak bekon. Fajnie, co?
Pokręcili głowami.
— Dlatego pierwsza lekcja, jaka z tego płynie, jest taka, że nie można dać się złapać. Pamiętacie piranie? — Przytaknęli. — Wyglądają groźnie, więc ludzie wiedzą, że są niebezpieczne.
— Ale, Dexter, my nie wyglądamy groźnie — zaprotestowała Astor.
— To prawda. I oby tak zostało. Mamy być ludźmi, nie piraniami. Ale zasada jest taka sama; trzeba wyglądać jak ktoś, kim się nie jest. Bo kiedy stanie się coś złego, wiecie, kogo wszyscy będą szukać najpierw? Groźnych ludzi. Musicie więc wyglądać jak słodkie, urocze, normalne dzieci.
— A mogę się malować? — spytała Astor.
— Jak będziesz starsza — odparłem.
— O wszystkim tak mówisz! — Naburmuszyła się.
— I nie żartuję. Tym razem wpadliście, bo chcieliście być samodzielni i nie wiedzieliście, co robicie. A nie wiedzieliście, co robicie, bo mnie nie posłuchaliście.
Uznałem, że starczy już tych tortur, i usiadłem między nimi na kanapie.
— Nigdy więcej nie róbcie nic beze mnie, dobrze? I tym razem macie mi to obiecać na poważnie.
Powoli podnieśli oczy na mnie i pokiwali głowami.
— Obiecujemy — powiedziała cicho Astor, a Cody, jeszcze ciszej, powtórzył za nią:
— Obiecujemy.
— No, to rozumiem. — Uroczyście uścisnąłem im dłonie. — Dobrze, a teraz chodźmy przeprosić waszą mamę. — Oboje zerwali się na równe nogi, promieniejąc ulgą, że straszliwe męki dobiegły końca, a ja wyszedłem za nimi z pokoju, zadowolony z siebie jak chyba jeszcze nigdy.