Выбрать главу

Vince Masuoka kucał obok ciała i oglądał niedopałek. Debora uklękła przy nim. Obszedłem ich wkoło, patrząc na ten obrazek ze wszystkich stron: Martwa Natura z Policjantami. Chyba liczyłem na to, że znajdę jakiś mały, ale istotny ślad. Na przykład prawo jazdy zabójcy albo podpisane przyznanie się do winy. Nie natrafiłem jednak na nic takiego, tylko piach, zryty butami i skotłowany wiatrem.

Ukląkłem na jedno kolano obok Debory.

— Domyślam się, że sprawdziliście, czy ma tatuaż?

— Od razu — powiedział Vince. Wyciągnął dłoń w gumowej rękawiczce i lekko uniósł zwłoki. Rzeczywiście, był tam, na wpół schowany pod piaskiem, ale wciąż widoczny, tylko ucięty u góry; brakująca część pewnie została na zaginionej głowie.

— To on — stwierdziła Debora. — Tatuaż, samochód na przystani… To on, Dexter. Żebym tak jeszcze wiedziała, co znaczy ten cholerny tatuaż.

— To po aramejsku — powiedziałem.

— Kurde, a skąd wiesz?

— Sprawdziłem. — Przykucnąłem obok ciała. — Zobacz. — Podniosłem z piachu małą sosnową gałązkę i wskazałem nią na tatuaż. Brakowało części pierwszej litery, obciętej razem z głową, ale reszta była wyraźnie widoczna, w sam raz na lekcję aramejskiego. — Tu masz M, a przynajmniej to, co z niego zostało. Dalej jest L i K.

— I co to, do cholery, znaczy?

— Moloch. — Mówiąc to słowo w pełnym słońcu, poczułem lekki, niczym nieuzasadniony dreszcz. Próbowałem się z tego otrząsnąć, ale zaniepokojenie pozostało. — W aramejskim nie ma samogłosek. Czyli MLK to Moloch.

— Albo mleko — powiedziała Debora.

— Nie no, Deb, jeśli myślisz, że nasz zabójca wydziergałby sobie na karku „mleko”, lepiej się zdrzemnij.

— Ale jeśli Wagner jest Molochem, to kto go zabił?

— Wagner zabija pozostałych. — Usilnie starałem się sprawiać wrażenie zamyślonego i pewnego siebie jednocześnie. Nie poszło łatwo. — Apotem, hm…

— Taa — mruknęła. — Do „hm” doszłam sama.

— A Wilkinsa obserwujecie.

— Obserwujemy, na litość boską.

Spojrzałem znów na ciało, ale nie było na nim nic innego, żadnej wskazówki, która powiedziałaby mi cokolwiek ponadto, co już wiedziałem, czyli prawie nic. Nie mogłem wyrwać myśli z błędnego koła: jeśli Wagner był Molochem i teraz nie żył, przez Molocha zabity…

Wstałem. Przez chwilę kręciło mi się w głowie, jakby poraził mnie blask ostrych świateł, i w oddali usłyszałem tę okropną muzykę, która narastała, wypełniając sobą popołudnie, i w tym momencie nie miałem cienia wątpliwości, że gdzieś blisko jest bóg, który mnie wzywa — prawdziwy bóg, nie jakiś rąbnięty kawalarz.

Pokręciłem głową, żeby uciszyć muzykę, i omal nie fiknąłem. Poczułem, że ktoś podtrzymał mnie za ramię, ale czy to Deb, Vince czy Moloch we własnej osobie, nie miałem pojęcia. W oddali głos wołał mnie po imieniu, a właściwie nie tyle wołał, ile śpiewał moje imię w aż za dobrze znanym rytmie tamtej muzyki. Zaniknąłem oczy, poczułem żar na twarzy i muzyka stała się głośniejsza. Coś mną potrząsnęło i podniosłem powieki.

Muzyka umilkła. Ten żar to tylko słońce nad Miami, ku któremu wiatr pędził chmury zwiastujące popołudniowy szkwał. Debora trzymała mnie za łokcie i potrząsała mną, raz po raz powtarzając moje imię.

— Dexter. Hej, Dex. Dexter. Dexter.

— Jestem — odpowiedziałem, choć wcale nie miałem pewności.

— Dex, dobrze się czujesz?

— Chyba za szybko wstałem.

Patrzyła na mnie z powątpiewaniem.

— Aha.

— Serio, Deb, już wszystko gra — zapewniłem ją. — To znaczy, chyba.

— Chyba.

— Tak. Mówię ci, za szybko wstałem i tyle.

Jeszcze chwilę na mnie patrzyła, aż w końcu odpuściła sobie i cofnęła się o krok.

— No dobra. W takim razie, jeśli dasz radę dojść do łodzi, możemy wracać.

Możliwe, że ciągle jeszcze trwałem w osobliwym stanie półświadomości, ale jej słowa wydały mi się prawie tak bezsensowne, jakby były wymyślonymi sylabami.

— Wracać? — spytałem.

— Dexter — powiedziała. — Mamy sześć trupów, a nasz jedyny podejrzany leży tu bez głowy.

— Jasne. — Kiedy mówiłem, w tle mojego głosu słyszałem słabe bębnienie. — To dokąd jedziemy?

Debora zacisnęła pięści i zęby. Spojrzała na zwłoki i przez chwilę, słowo daję, myślałem, że splunie.

— A co z tym facetem, którego zagoniłeś do kanału? — spytała wreszcie.

— Starzakiem? Nie, powiedział, że… — Ugryzłem się w język, ale za późno, bo Debora już na mnie naskoczyła.

— Powiedział? Kiedy z nim rozmawiałeś, do cholery?

Na swoją obronę mam to, że naprawdę jeszcze mi się trochę w głowie kręciło i nie myślałem, co mówię, no i przez to znalazłem się w dość niezręcznej sytuacji. Nie mogłem tak po prostu powiedzieć siostrze, że rozmawiałem z nim któregoś wieczoru, kiedy przymocowałem go taśmą do warsztatu i próbowałem pokroić na małe, równe kawałki. Ale krew musiała napływać z powrotem do mojego mózgu, bo bardzo szybko znalazłem wyjście z sytuacji.

— Mówię, że nie powiedziałbym, że miał z tym coś wspólnego — wyjaśniłem. — Wydawał się zwykłym… sam nie wiem. Jakby coś do mnie miał, bo zajechałem mu drogę czy coś.

Chwilę patrzyła na mnie ze złością, ale w końcu chyba mi uwierzyła, bo odwróciła się i kopnęła nogą w piasek.

— Nic innego nie mamy — powiedziała. — Nie zaszkodzi go sprawdzić.

Uznałem, iż złym pomysłem byłoby powiadomić ją, że sprawdziłem go już dość gruntownie, wykraczając daleko poza rutynowe czynności śledcze, więc tylko pokiwałem głową na znak zgody.

34

Na wysepce nie było już właściwie nic do oglądania. Jeśli zostało jeszcze coś cennego, znajdą to Vince i reszta szczurów laboratoryjnych, a nasza obecność tylko by im przeszkadzała. Debora niecierpliwiła się, chciała jak najszybciej wrócić na stały ląd, żeby zastraszać podejrzanych. Poszliśmy więc na plażę i wsiedliśmy do policyjnej motorówki, która zabrała nas w krótki rejs na przystań. Kiedy wygramoliłem się na nabrzeże i ruszyłem z powrotem na parking, czułem się już trochę lepiej.

Nigdzie nie widziałem Cody'ego i Astor, więc podszedłem do policjanta Niskie Czoło.

— Siedzą w samochodzie — powiedział, zanim mogłem się odezwać. — Chcieli bawić się ze mną w policjantów i złodziei, a ja nie pisałem się na to, żeby robić za przedszkolankę.

Najwyraźniej uważał, że jego tekst o byciu przedszkolanką jest taki, że boki zrywać i zasługuje na to, by go powtórzyć, więc żeby nie usłyszeć go po raz trzeci, tylko skinąłem głową, podziękowałem i poszedłem do samochodu Debory. Dzieci nie widziałem aż do chwili, kiedy stanąłem już przy aucie; nawet przemknęło mi przez myśl, że może przesiadły się do innego. Wtedy jednak zobaczyłem ich, skulonych na tylnym siedzeniu i wpatrzonych we mnie okrągłymi oczami. Próbowałem otworzyć drzwi, ale były zamknięte na zamek.

— Mogę wejść? — zawołałem przez szybę.

Cody chwilę szarpał się z zamkiem, aż wreszcie otworzył drzwi.

— Co się dzieje? — spytałem.

— Widzieliśmy tego strasznego faceta — powiedziała Astor.

Z początku nie miałem pojęcia, o co jej chodzi, i dlatego nie domyśliłem się, czemu pot zaczął mi ściekać po plecach.

— Jak to, strasznego? Mówisz o tamtym policjancie?

— Dexterrr. Nie głupiego. Strasznego. Takiego jak wtedy, kiedy widzieliśmy głowy.