Выбрать главу

Haile wysunęła komicznie głowę zza szyi Lierii, wielkie fioletowe oczy spojrzały uważnie na Ione.

— To się porozumiewa! Żywe myślę.

Jeden z dorosłych nadal kolejny wartki komunikat. Dziecko obejrzało się na Nanga, potem przeniosło wzrok na Ione. Zgiełk emocji wlewających się do kanału więzi afinicznej zaczął słabnąć.

— Nieprawidłowość formalnego zwrotu. Moja duża przykrość. Zaraz dochowanie rytualnego powitania. — Nastąpiła cisza w myślach, takie mentalne nabranie oddechu. — Cześć Ione Saldana. Prawidłowość?

— Całkowita.

— Człowiek jesteś?

— Tak.

— Ja Haile jestem.

— Cześć, Haile, miło cię poznać.

Haile zatańczyła w podnieceniu, wokół ośmiu nóg spieniła się woda.

— Lubi mnie! Dużo szczęścia czuję.

— Cieszę się.

— O funkcję człowieka zapytanie: część tego wokół?

— To mnie ma na myśli — podpowiedziało Tranquillity.

— Nie, nie jestem częścią tego wokół. Jesteśmy po prostu dobrymi przyjaciółmi.

Haile rzuciła się do przodu, rozbryzgując wodę na boki. A ponieważ nie opanowała jeszcze do perfekcji sztuki chodzenia, poplątały jej się dwie tylne nogi, co omal nie skończyło się upadkiem.

Tym razem Ione doskonale zrozumiała przestrogę dorosłych Kiintów.

— Pomału!

Haile zatrzymała się metr przed dziewczyną. Ciepłe powietrze wydychane z otworów w twarzy Kiinta miało nieco ostry zapach, traktamorficzne ramiona kołysały się szybko. Ione wyciągnęła rękę, rozkładając szeroko palce dłoni obróconej spodem w stronę dziecka. Haile spróbowała skopiować kształt ręki, lecz efekt jej wysiłków przypominał nadtopiony model z wosku.

— Niepowodzenie! Smutek. Pokaż jak, Ione Saldana.

— Nie mogę, moja ręka zawsze tak wygląda.

Haile wysłała falę zdumienia.

Ione zachichotała.

— Nic nie szkodzi. Cieszę się z tego, jaka jestem.

— Istotnie?

— Istotnie.

— Tyle dziwności w życiu — stwierdziła Haile filozoficznie.

— Masz rację.

Haile niemal wykręciła szyję, aby popatrzeć na rodziców. Potoczysta afiniczna wymiana, która teraz nastąpiła, wywołała w Ione przykre uczucie niższości.

— Jesteś mój przyjaciel, Ione Saldana? — zapytała Haile niepewnie.

— Myślę, że tak, mogłabym nim być.

— Pokażesz mi to wokół? Ono ma ogrom. Nie chcę chodzić samotnie. Samotności się boję.

— Z przyjemnością — odparła Ione, zaskoczona.

Ramiona Haile uderzyły kilka razy w wodę, tworząc gigantyczne rozbryzgi. Ione natychmiast przemokła. Odgarnęła znad oczu mokre włosy, wzdychając żałośnie.

— Wody nie lubisz? — zapytała Haile niezdecydowanie.

— Musisz wiedzieć, że pływam lepiej od ciebie.

— Duża przechwałka!

— Ione — odezwało się Tranquillity. — „Lady Makbet” wynurzyła się właśnie po skoku translacyjnym. Joshua prosi o zezwolenie na wejście do doku.

— Joshua! — wykrzyknęła Ione. Poniewczasie zorientowała się, że Kiintowie posiadają zmysł słuchu.

Haile zamachała gwałtownie ramionami.

— Panika. Strach. Radość wspólna. — Odskoczyła od Ione i zaraz się przewróciła.

— Och, wybaczcie. — Ione podbiegła do niej, rozchlapując wodę.

Nang i Lieria wsunęli ramiona pod brzuch Haile, podczas gdy mały Kiint owinął wokół ręki Ione koniuszek swego ramienia. Pociągnęła.

— Kto taki Joshua? — spytała Haile, kiedy wreszcie stanęła chwiejnie na nogach.

— Inny mój przyjaciel.

— Więcej przyjaciół? Mój przyjaciel? Ja go poznani?

Ione otwierała już usta… lecz zmieniła zdanie. Tranquillity wyraziło spokojną dezaprobatę. Zamknęła usta.

— Chyba z tym poczekamy, aż lepiej zrozumiesz ludzi.

* * *

Uważano powszechnie, że jeśli człowiek chce być edenistą, musi mieszkać w habitacie i posługiwać się więzią afiniczną; bezsprzecznie każdy edenistą wracał pod koniec życia do habitatu albo przekazywał mu po śmierci swoje myśli. Z fizycznego punktu widzenia, technobiotyczne urządzenia sprzężone na stałe ze społecznością edenistów zapewniały im wysoki standard życia przy małych nakładach pieniężnych, tych związanych głównie z kosztami kierowania odłamków asteroid do paszczy habitatu czy z utrzymaniem wewnętrznych systemów mechanicznych: wind w drapaczach gwiazd, sieci kolejek tunelowych. Jednakże pod względem kulturowym symbioza była jeszcze ściślejsza. Z wyjątkiem tak zwanych węży w populacjach edenistów nie notowano problemów o podłożu socjologicznym, bo chociaż podlegali wszelkiego rodzaju stanom emocjonalnym, to jako jednostki mieli zawsze na względzie dobro wspólnoty. Świadomość, iż po śmierci ciała możliwa jest dalsza egzystencja w ramach osobowości habitatu, stanowiła potężny czynnik stabilizacyjny i uwalniała ludzi od wielu nękających ich lęków. Tego rodzaju komfort psychiczny dawał im poczucie wyższości i pewności siebie, w którym adamisci dostrzegali najczęściej przejaw nieokiełznanej arogancji.

Dysproporcje w zamożności obu kultur czyniły z edenistów niejako arystokrację ludzkości.

Edenizm opierał się więc na habitatach, a technobiotyczne habitaty spotykało się jedynie na orbitach gazowych olbrzymów: tylko w ich rozległych magnetosferach mogły czerpać energię. Fotosynteza byłaby ze wszech miar niepraktyczną metodą zaspokajania energetycznych potrzeb habitatu, wymagałaby bowiem rozkładania ogromnych liściopodobnych błon, co wiązałoby się z szeregiem trudności w przypadku obracającej się konstrukcji, poza tym narażałoby je na szkodliwe działanie promieniowania kosmicznego i zderzenia z krążącymi w przestrzeni cząsteczkami pyłu. Z tego względu edeniści ograniczali się w Konfederacji do polonizowania gazowych olbrzymów.

Istniał wszakże jeden wyjątek, jedna terrakompatybilna planeta, którą z powodzeniem zasiedlili: Atlantyda. Nazwali ją tak, ponieważ stanowiła gigantyczny ocean słonej wody. Eksportowano stąd sławne w całej Konfederacji morskie przysmaki. Różnorodność życia w głębinach była tak wielka, że nawet po dwustu czterdziestu latach od odkrycia planety sklasyfikowano jedynie trzecią część występujących tam organizmów. Zewsząd przybywali kupcy, zarówno niezależni, jak i ci zrzeszeni, nic więc dziwnego, że i Synnx wybrała się na Atlantydę po zakończeniu czynnej służby we Flocie.

Zaraz po przejściu do cywila Syrinx postanowiła wejść do branży kupieckiej. Nie chciała tracić życia, rozwożąc hel. Wielu dowódców jastrzębi adaptowało swoje statki na zbiornikowce, podpisując lukratywne, długoterminowe kontrakty (sama przewoziła paliwo, kiedy „Oenone” zaczął latać), lecz ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, to ponowne zaprzęgnięcie się w jarzmo monotonnej rutyny, która tak ją znużyła we Flocie. Reszta załogi podzielała jej odczucia; oprócz Chi, oczywiście — ten musiał opuścić statek wraz ze sprzętem bojowym z dolnego kadłuba. Wciąż jednak dręczyły ją pewne wątpliwości: szczegółowo rozplanowane życie, jakie dotąd wiodła, miało się teraz całkowicie zmienić.

Aby uwolnić córkę od rozterek, Athene najpierw zwróciła jej uwagę, że Norfolk wkrótce znajdzie się w koniunkcji, a następnie przez cały wieczór rozpamiętywała własne loty po ładunki osławionych „Łez”. Gdy w trzy dni później „Oenone” opuszczał dok stacji serwisowej w Romulusie, posiadał już nowe regały towarowe, nowy wpis w cywilnym rejestrze urzędowym, licencję Komisji Astronautycznej na przewóz ładunku i dwudziestu pasażerów, odnowiony toroid załogi oraz samą załogę w wojowniczym nastroju.