Statek wynurzył się z terminalu tunelu czasoprzestrzennego sto piętnaście tysięcy kilometrów nad Atlantydą, niemal dokładnie nad strefą świtu. Syrinx czuła, jak reszta załogi przygląda się planecie poprzez pęcherze sensorowe jastrzębia. Widok budził ogólny podziw.
Jak okiem sięgnąć, Atlantyda była błękitnym globem, nad którym przesuwały się postrzępione spirale śnieżnobiałych chmur. Burze zrywały się tu rzadziej niż na zwykłych planetach, gdzie morskie i lądowe wiatry powodowały wieczny zamęt w dolnych i górnych warstwach atmosfery. Tutejsze burze, występujące najczęściej w strefach tropikalnych, powstawały przede wszystkim zgodnie z regułami Coriolisa. Obydwie okrągłe, prawie identyczne czapy polarne cechowała zadziwiająca wręcz regularność linii brzegowych.
Ruben, który siedział obok Synnx w dopasowującym się do ciała fotelu, odrobinę mocniej zacisnął palce na jej dłoni.
— Doskonały wybór, kochanie. Niezwykle ciekawy początek naszego nowego życia w cywilu. Wiesz, że nigdy tu nie byłem?
Wciąż jeszcze po każdym manewrze translacyjnym Synnx okazywała nerwowość, spodziewając się spotkania z wrogimi statkami. Czysty obłęd. Spróbowała zapanować nad odruchami, uspokoić myśli tym, co widziały jej oczy. Ocean mienił się bajecznym szafirowym kolorem.
— Dzięki. Chyba wyczuwam już sól.
— Bylebyś nie piła tu wody jak na Uighurze, pamiętasz?
Zaśmiała się na wspomnienie tamtych chwil, kiedy uczył ją windsurfingu w cudownej, pustej zatoczce na wyspie wypoczynkowej. Cztery… nie, pięć lat temu. Jak ten czas zleciał!
„Oenone” nieprzerwanie narzekał, schodząc na odległość pięciuset kilometrów od powierzchni planety. Siły grawitacyjne wywierały olbrzymi wpływ na okoliczną przestrzeń, naruszały stabilność pola dystorsyjnego jastrzębia, który na niwelowanie jego zaburzeń musiał zużywać dodatkową energię. W miarę zbliżania się do planety wzrastały niedobory energetyczne statku i gdy znalazł się w wyznaczonym mu punkcie na orbicie, mógł wydusić z silników przyspieszenie co najwyżej 0,5 g.
Pojawiło się przeszło sześćset jastrzębi (i trzydzieści osiem czarnych jastrzębi, co Syrinx odnotowała z pewną dezaprobatą) oraz bez mała tysiąc statków adamistów, przy czym wszystkie zajmowały tę samą standardową orbitę równikową. Czujniki mas „Oenone” przedstawiały je Syrinx na podobieństwo błotnistych odcisków w śniegu. Raz po raz promienie słońca błyskały na srebrzystych kadłubach, ujawniając pozycje statków w soczewkach sensorów optycznych. Między pojazdami kosmicznymi a pływającymi daleko w dole wyspami kursowały bez ustanku wahadłowce. Wśród nich znacznie częściej pojawiały się kosmoloty niż nowsze aeroplany z polem jonowym. W paśmie afinicznym panował ciągły szum, jastrzębie prowadziły ożywione rozmowy, aktualizując dane astronawigacyjne.
— Możesz mi znaleźć Eyska? — poprosiła Syrinx.
— Oczywiście — odparł „Oenone”. — Wyspa Pernik znajduje się tuż za widnokręgiem, mają tam teraz południe. Byłoby łatwiej do niej dotrzeć z wyższej orbity — dodał niewinnym tonem.
— Nic z tego. Zostajemy tu najwyżej tydzień.
Poczuła, jak otwiera się łącze afiniczne z Eyskiem. Wymienili cechy tożsamości. Eysk był pięćdziesięcioośmioletnim mężczyzną, głową rodzinnego interesu polegającego na odławianiu ryb, zbieraniu wodorostów i przygotowywaniu ich na eksport.
— Moja siostra Pomona poradziła mi skontaktować się z panem — rzekła Syrinx.
— Sam nie wiem, czy dobrze to, czy źle — odparł Eysk.
— Jeszcze nie zdążyliśmy tu ochłonąć po jej ostatniej wizycie.
— No tak, cała moja siostrzyczka. Zrobi pan, jak zechce, ja w każdym razie tkwię tu z dramatycznie pustą ładownią, którą trzeba czymś napełnić. Najlepiej czterystoma tonami najbardziej wyszukanych i pysznych produktów, jakie tu zbieracie.
Odpowiedział jej mentalny wybuch śmiechu.
— A tak nawiasem mówiąc, nie odlatujecie potem na Norfolk?
— Skąd pan wiedział?
— Tylko się rozejrzyj, Syrinx. Co drugi statek na orbicie bierze towar i szykuje się do odlotu. A oni podpisują kontrakty z rocznym wyprzedzeniem.
— Ja nie mogłam.
— A to czemu?
— Trzy tygodnie temu zakończyliśmy służbę w Siłach Powietrznych Konfederacji. Od tamtego czasu „Oenone” siedział w doku, gdzie wymontowali mu wyrzutnie os bojowych i założyli standardowe systemy wyposażenia ładowni. — Wyczuła, że Eysk się namyśla, raz jeszcze rozpatrując jej prośbę.
Ruben splótł palce z grymasem na twarzy.
— Coś tam może uszczkniemy z zapasów — oznajmił w końcu Eysk.
— Świetnie!
— Ale nie będzie tanio, poza tym zapomnijcie o czterystu tonach.
— Pieniądze nie stanowią problemu. — To wypowiedziane lekkim tonem stwierdzenie wywołało niemałą konsternację wśród załogi. Połączywszy środki z wypłaconych im przez Flotę odpraw, utworzyli wspólny fundusz, a następnie skorzystali z oferty kredytowej Banku Jowiszowego, mając nadzieję doprowadzić do skutku kontrakt na wymianę towarową z pewnym kupcem z norfolskiego zrzeszenia hodowców róż. Wbrew rozpowszechnionemu wśród adamistów przekonaniu Bank Jowiszowy bynajmniej nie rozdawał pieniędzy każdemu edeniście, który o to poprosił. W rzeczy samej, załoga „Oenone” ledwie uciułała kwotę potrzebną na zabezpieczenie kredytu.
— Cieszę się — rzekł Eysk. — Zresztą, czegóż się nie robi, by wyciągnąć z dołka dawnego oficera Floty. A w ogóle to wiecie, czego wam potrzeba?
— Jadłam kiedyś takie kraby unliny, były przepyszne. Tak jak żółte sole, jeśli je macie.
— Fuczi — podpowiedział Cacus.
— I srebrne węgorze — dorzucił Edwin pośpiesznie.
— Lepiej wpadnijcie do mnie i pokosztujcie paru smakołyków — zaproponował Eysk. — Zorientujecie się w naszej ofercie.
— Z przyjemnością. A zna pan jeszcze inne rodziny, które mogą mieć pewne nadwyżki na zbyciu?
— Popytam. A więc do zobaczenia na kolacji.
Połączenie afiniczne wygasło.
Syrinx klasnęła radośnie. Ruben pocałował ją w policzek.
— Jesteś fenomenalna.
— To dopiero połowa wygranej. — Również go pocałowała.
— Wciąż polegam na twoim znajomym z Norfolku.
— Spokojnie, jest łasy na morskie żarcie.
— Oxley! — zawołała. — Wyprowadź aeroplan. Wygląda na to, że zrobimy interes.
Joshua nie spodziewał się doświadczyć podobnego uczucia.
Żył przecież dla bezkresnych przestrzeni, obcych światów, ryzykownych kontraktów, nieprzebranych zastępów żądnych przygód dziewcząt w miastach portowych. Teraz jednak posępne, rdzawe oblicze Tranquillity, które wypełniało połowę obrazu przesyłanego z czujników „Lady Makbet”, wydało mu się po prostu cudowne.
Hej, jestem w do domu!
Wytchnienie od pełnych tęsknoty za życiem sprzed dwustu lat utyskiwań Ashly’ego, koniec z grymasami Warlowa, ucieczka przed męczącą, bezkompromisową drobiazgowością Dahybiego.
Nawet Sara mu spowszedniała; stan nieważkości nie gwarantował jednak nieskończonej liczby pozycji, a poza seksem niewiele ich łączyło.
O tak, marzył przede wszystkim o odpoczynku. Po wyprawie do Puerto de Santa Maria mógł sobie na niego pozwolić. Rozsadzi bar Harkeya, kiedy wpadnie tam wieczorem.
Reszta załogi, podpięta do komputera pokładowego za pośrednictwem neuronowych nanołączy, podziwiała sprawność, z jaką Joshua prowadził statek wzdłuż wektora otrzymanego datawizyjnie z centrum kontroli ruchu lotniczego na kosmodromie, włączając ciąg jonowych silników sterujących jedynie w chwilach absolutnej potrzeby. Rozkład mas „Lady Makbet” nie krył już przed nim tajemnic — Joshua wiedział, jak statek zachowa się przy zderzeniu choćby z pojedynczym fotonem.