Orszak jastrzębi patrzył na to w skupieniu ze swej bezpiecznej orbity tysiąc kilometrów wyżej, śpiewając cichą pieśń żałobną.
Uhonorowały odejście „Iasiusa” pojedynczym okrążeniem planety, po czym rozszerzyły swe pola dystorsyjne i ruszyły w drogę powrotną do Romulusa.
Załoga „Iasiusa” oraz kapitanowie jastrzębi biorących udział w locie godowym spędzili ten czas w okrągłej, przeznaczonej tylko do tego celu sali. Kojarzyła się Athene ze średniowiecznymi kościołami, które zwiedzała podczas krótkich wycieczek na Ziemię, były tu podobne wysklepione stropy i ozdobne kolumny, panował nastrój dostojeństwa — pomimo śnieżnobiałych ścian z polipa i antycznej marmurowej Wenus w fontannie zamiast ołtarza.
Stojąc w otoczeniu swej załogi, wciąż miała w pamięci rozpaloną rysę równika i ostatnią łagodną emanację spokoju, którą odebrała w momencie, gdy powłoka plazmy zamykała „Iasiusa” w swym morderczym uścisku.
Skończyło się.
Kapitanowie przystawali niedaleko jeden po drugim i składali gratulacje, dotykając jej umysłu, okazując zrozumienie i pewne współczucie. W żadnym razie ubolewanie; takie spotkania miały być afirmacją życia, świętowaniem narodzin młodego pokolenia.
A „Iasius” ożywił wszystkie dziesięć jaj; niektóre jastrzębie, wciąż nosząc w sobie kilka jaj, ginęły przedwcześnie na równiku.
O tak, „Iasiusowi” należało się uznanie.
— Patrz, kto tu idzie — rzekł Sinon z pewną niechęcią.
Athene odwróciła wzrok od dowódcy statku „Pelion” i dostrzegła Meyera, który lawirował w tłumie w jej kierunku. Dowódca „Udata” był barczystym, dobiegającym czterdziestki mężczyzną z czarnymi, krótko przystrzyżonymi włosami. W odróżnieniu od jedwabistych, błękitnych tunik kapitanów jastrzębi miał na sobie praktyczny szarozielony, jednoczęściowy kombinezon i buty w tym samym kolorze. Kiwał lekko głową w odpowiedzi na formalne pozdrowienia zgromadzonych.
— Jeśli nie możesz powiedzieć nic miłego, to lepiej się nie odzywaj — napomniała Athene Sinona w trybie jednokanałowym.
Nie chciała, żeby coś zakłóciło żałobną ceremonię, poza tym czuła odrobinę sympatii do kogoś, kto, jak Meyer, musiał czuć się tu obco.
Stu rodzinom nie stanie się żadna krzywda, jeżeli pojawi się ktoś odmienny w ich gronie. Wolała jednak schować tę myśl w najgłębszych pokładach swego umysłu, zdając sobie doskonale sprawę, jak ta sfora tradycjonalistów zareagowałaby na podobną herezję.
Meyer zatrzymał się przed nią i szybkim ruchem pochylił głowę. Przewyższała go o dobre pięć centymetrów, a przecież sama należała do najniższych edenistów na sali.
— Kapitanie… — zaczęła. Odchrząknęła z zażenowaniem.
Ależ strzeliła głupstwo: więź afiniczna łączyła go tylko z „Udatem”. Pojedynczy symbiont neuronowy, zintegrowany z rdzeniem kręgowym, zapewniał mu niezakłócony kontakt z bliźniaczym symbiontem „Udata”, co jednak nie mogło się równać z dziedzicznymi zdolnościami afinicznymi edenistów. — Kapitanie Meyer, gratuluję statku. Wykonał wspaniały lot.
— Dziękuję za miłe słowa, kapitanie. Czuję się zaszczycony, że wziąłem w tym udział. Masz powody do dumy: wszystkie jaja zostały ożywione.
— Owszem. — Uniosła kielich białego wina, pijąc jego zdrowie. — Co cię zatem sprowadza do Saturna?
— Handel. — Zerknął podejrzliwie na rzeszę edenistów. — Przywiozłem z Kulu partię sprzętu elektronicznego.
Athene miała ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem; jego świeżość była środkiem tonicznym, jakiego właśnie potrzebowała.
Lekceważąc zdumione spojrzenia ludzi, wsunęła mu dłoń pod ramię i razem odeszli na bok.
— Przecież widać, że wśród nich czujesz się nieswojo. A ja już jestem za stara, żeby się przejmować, ile wyroków za naruszenie regulaminu lotów ciąży nad twoją głową. „Iasius” i ja dawno już z tym skończyliśmy.
— Służyłaś w Siłach Powietrznych Konfederacji?
— Tak. Większość z nas otarła się o służbę we Flocie. Nam, edenistom, wszczepiono silne poczucie obowiązku.
Uśmiechnął się szeroko, wpatrzony w swój kieliszek.
— Stanowiliście pewnie przerażający duet. Cóż to był za lot godowy!
— Stare dzieje. A co z tobą? Chcę usłyszeć wszystko o życiu na krawędzi noża. O zuchwałych eskapadach niezależnego przewoźnika, pokątnych układach, szaleńczych lotach. Jesteś bajecznie bogaty? Mam kilka wnuczek, które chętnie wydałabym za mąż.
Meyer parsknął śmiechem.
— Nie masz żadnych wnuczek. Jesteś zbyt młoda.
— Bzdura. Nie musisz być taki szarmancki. Niektóre z dziewcząt są starsze od ciebie. — Cieszyła się, że zdołała naciągnąć go na zwierzenia. Z przyjemnością słuchała jego opowieści, gdy mówił o swych kłopotach ze spłatami kredytu zaciągniętego na zakup „Udata” i złościł się na kartele właścicieli statków. Był niczym analgetyk na czarną, pustą szczelinę, jaka otworzyła się w jej w sercu i co do której miała pewność, że nigdy się nie zasklepi.
A kiedy odszedł — po zakończeniu ceremonii i pożegnaniu gości — położyła się na łóżku w swoim nowym domu i wczuła w obecność dziesięciu młodych gwiazdek, płonących jasno na dnie jej świadomości. „Iasius” miał rację: nadzieja będzie żyć wiecznie.
Przez następne osiemnaście lat „Oenone” unosił się biernie wewnątrz pierścienia B, gdzie pozostawił go „Udat”. Pływające wkoło cząstki podlegały niekiedy nagłym zakłóceniom — podczas interakcji z magnetosferą gazowego olbrzyma ziarenka pyłu układały się w niezwykłe wzory, podobne do szprych potężnego koła.
Najczęściej jednak były posłuszne prostszym prawom mechaniki nieba i wirowały potulnie, bez odchyleń, wokół swego grawitacyjnego pana. „Oenone” wcale się tym wszystkim nie przejmował, nigdy bowiem nie brakowało mu pokarmu.
Zaraz po odlocie czarnego jastrzębia jajo zaczęło wchłaniać fale energii i drobiny materii, które omiatały jego skorupę. W ciągu pięciu miesięcy najpierw się wydłużało, a później pęczniało, gdy z ciała wykształcały się dwie bulwy. Jedna z nich spłaszczyła się w zwyczajny soczewko waty kształt jastrzębia, druga pozostała sferyczna, choć wklęśnięta w miejscu, gdzie w przyszłości miał się rozwinąć dolny kadłub technobiotycznego statku. Wyrastały delikatne wici przewodów organicznych, działające na zasadzie mechanizmu indukcyjnego; w magnetosferze przepływał przez nie silny prąd elektryczny, zasilając wewnętrzne narządy trawienne.
Ziarenka lodu i węglowe okruchy wraz z całą gromadą innych minerałów były wsysane w pory rozsiane na powierzchni skorupy i przetwarzane na gęste, bogate w proteiny płyny, które odżywiały mnożące się komórki głównego kadłuba.
W samym rdzeniu kuli produkującej pokarm zaczęła się rozwijać zygota o imieniu Syrinx, umieszczona w analogicznym do łona organie, oplatana pękiem narządów krwiotwórczych.