„Lady Makbet” siadła z gracją na platformie, szczęknęły zaciski mocujące. Załoga wydawała radosne okrzyki.
Kiedy przeszli przez obrotowe drzwi komory ciśnieniowej łączącej dysk kosmodromu z habitatem, czekało już na niego dwóch sierżantów. Wzruszył obojętnie ramionami w stronę zdumionej załogi, zanim technobiotyczne serwitory poprowadziły go w stronę podstawionego wagonika kolejki. Gdy wszyscy trzej płynęli w podskokach w dziesięcioprocentowym polu grawitacyjnym, chlebak ze swoją cenną zawartością sunął za nim w powietrzu niby sflaczały balon.
— Zobaczymy się wieczorem! — rzucił przez ramię, nim zamknęły się drzwi.
Kiedy otworzyły się ponownie na stacyjce przy wtopionym w skałę mieszkaniu, na peronie stała Ione. Utrefiła starannie włosy, włożyła czarną sukienkę z wyciętymi bokami i bajecznie obcisłą spódniczką.
Gdy przestał patrzeć pożądliwie na jej nogi i piersi, dostrzegł surowy wyraz twarzy.
— Czekam.
— Ee…
— Gdzie to masz?
— Ale co?
Czarny bucik z ostrym szpicem zastukał niecierpliwie o polip.
— Joshuo Calvercie, rozbijasz się po galaktyce przeszło jedenaście miesięcy i nie przysyłasz mi, co stwierdzam z żalem, choćby jednego fleksu, żebym wiedziała, jak ci się powodzi.
— Masz rację. Przepraszam, byłem strasznie zajęty. — Jezu, ależ go korciło, żeby zedrzeć z niej te ciuchy! Wyglądała dziesięć razy ponętniej niż ostatnio, kiedy przeglądał nagrania w neuronowym nanosystemie. Ponadto gdzie tylko się obrócił, ludzie zawsze mówili o młodym Lordzie Ruin. Postać z ich fantastycznych opowiadań była jego dziewczyną! Tym bardziej jej pragnął.
— A więc gdzie mój prezent?
Omal mu się nie wypsnęło, omal nie powiedział: To ja jestem twoim prezentem. Gdy jednak rozchylał usta w szerokim uśmiechu, poczuł w sercu pewien niepokój. Nie chciał, aby to spotkanie coś zepsuło. Poza tym ona była jeszcze prawie dzieckiem, potrzebowała go. Postanowił darować sobie głupawe dowcipy.
— A, to — mruknął.
Morskie oczy patrzyły twardo.
— Joshua!
Przekręcił zapinkę chlebaka. Ione zajrzała ciekawie do środka.
Sailu, oślepiony, zmrużył powieki, spoglądając na nią oczami, które były czarne jak noc i niewymownie urzekające.
Nazwane przez odkrywców żywymi gnomami, dorosłe sailu osiągały trzydzieści centymetrów wzrostu i miały czarnobiałe futro upodabniające je do ziemskich pand. Na swej ojczystej planecie Oshanko stanowiły taką rzadkość, że nie wypuszczano ich z cesarskiego rezerwatu. Jedynie dzieci cesarza mogły je trzymać w charakterze maskotek. Klonowanie i hodowla były wyklęte na cesarskim dworze, wobec czego ich rozmnażaniem rządziły reguły doboru naturalnego. Żadne oficjalne statystyki nie podawały liczebności sailu, lecz pogłoski mówiły, że zostało ich najwyżej dwa tysiące.
Pomimo dwunożnej budowy ciała miały zupełnie odmienne umięśnienie i kościec niż ziemskie antropoidy. Kończyny bez łokci i kolan zginały się na całej długości, przez co ruchy sailu wydawały się niesłychanie ospałe. Były zwierzętami roślinożernymi oraz, jeśli wierzyć oficjalnym nagraniom AV cesarskiej rodziny, wierne i kochające.
Ione przykryła usta dłonią, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Stwór miał około dwudziestu centymetrów.
— To sailu — stwierdziła z zakłopotaniem.
— Owszem.
Włożyła rękę do torby i wyciągnęła palec. Sailu sięgnął ku niemu wdzięcznym, powolnym ruchem; cudowne jedwabiste futerko otarło się o jej skórę.
— Przecież tylko dzieci cesarza mogą mieć coś takiego.
— Cesarza, lorda… co za różnica? Zdobyłem go, bo przypuszczałem, że ci się spodoba.
Sailu prostował się wolno, lgnąc do palca dziewczyny. Obwąchał go swym wilgotnym, płaskim noskiem.
— Ale jak? — zapytała.
Joshua uśmiechnął się perfidnie.
— O, nie — dodała czym prędzej. — Wolę nie wiedzieć.
Słysząc cichutki pomruk, zerknęła do chlebaka, gdzie napotkała zachwycone, miłosne wręcz spojrzenie. — Nieźle narozrabiałeś, Joshua. Chociaż on jest uroczy. Dziękuję.
— Nie jestem pewien, czy to rzeczywiście „on”. Myślę, że są trzy albo cztery płcie. Nie znajdziesz o nich wiele w podręcznej biblioteczce. Na pewno jada sałatę i truskawki.
— Zapamiętam. — Wysunęła palec z uścisku sailu.
— A co z moim prezentem? — spytał Joshua.
Ione zrobiła słodką minkę i zwilżyła wargi językiem.
— Ja jestem twoim prezentem.
Nie dotarli do łóżka. Joshua już w drzwiach zdjął z niej sukienkę, na co lone w odpowiedzi tak mocno szarpnęła za zapinkę jego kombinezonu, że się ułamała. Pierwszy raz zrobili to na jednym ze stołów w alkowie, potem wykorzystali ozdobne żelazne poręcze schodów, na koniec poswawolili jeszcze na brzoskwiniowym dywanie z mchu.
Łóżko również zostało wykorzystane, ale dopiero po prysznicu i butelce szampana. Po kilku godzinach Joshua już wiedział, że ominęła go balanga w barze Harkeya, lecz wcale się tym nie przejmował. Światło za oknem wdzierające się pod wodę przybrało ciemniejszy, brudnozielony odcień; żółte i pomarańczowe rybki przyglądały mu się zza szyby. Ione siedziała ze skrzyżowanymi nogami na przezroczystej gumowej macie, oparta plecami o jedwabną poduszeczkę. Sailu, wtujony czule w jej rękę, zajadał pomarszczone, czerwono — zielone liście sałaty lollo. Spoglądał do góry na dziewczynę, przeżuwając je ze smakiem.
— Czyż nie jest czarujący? — zapytała z radością.
— Gatunki takie jak sailu wykazują wiele cech antropomorficznych, którymi ujmują ludzi.
— Założą się, że byłbyś w lepszym humorze, gdyby nie przywiózł go Joshua.
— Porwanie sailu z jego ojczystej planety nie tylko kłóci się z wszelkimi międzyplanetarnymi konwencjami, ale też stanowi obrazę majestatu cesarza. Joshua postawił cię w kłopotliwym położeniu. Typowo bezmyślne zachowanie z jego strony.
— Niczego nie powiem cesarzowi, jeśli i ty nie powiesz.
— Nie sugerowałem wcale, że powiadomię cesarza czy choćby ambasadora Imperium Japońskiego.
— Tego wapniaka?
— Ione, proszę. Ambasador Ng jest długoletnim, cenionym dyplomatą. To, że objął tu placówkę, dowodzi, jak dużym szacunkiem darzy cię cesarz.
— Wiem. — Połaskotała sailu pod maleńką bródką. Korpus i twarz miał owalne, nieco spłaszczone, połączone krótką szyją.
Nogi ugięły się powoli, przyciskając tułów do jej palca.
— Nazwę go Augustine — oświadczyła.
— To szlachetne imię.
— Świetnie — odparł Joshua. Przechylił się nad skrajem łóżka i sięgnął do kubełka z lodem po butelkę szampana. — Wywietrzał — stwierdził, wlawszy sobie nieco do kieliszka.
— Tylko ciebie nie opuszcza wigor — odparła zalotnie.
Wyciągnął z uśmiechem rękę w stronę lewej piersi dziewczyny.
— Nie, przestań. — Odsunęła się na bok. — Najpierw skończę karmić Augustine’a. Jeszcze byś go wystraszył.
Opadł na łóżko, rozczarowany.
— Jak długo tu zabawisz, Joshua?
— Ze dwa tygodnie. Muszę się jakoś wywinąć z tego kontraktu z Rolandem Framptonem. Nie obchodzą mnie czartery, ale własna dystrybucja. Szykujemy się do wyprawy na Norfolk, Ione Dzięki paru udanym kontraktom odłożyliśmy całkiem sporą sumkę. Teraz dodaj do tego to, co zostało mi z wypadów do Pierścienia, a zobaczysz, że starczy nam na ładunek „Norfolskich Łez”.
Tylko sobie wyobraź! Wypełnić czymś takim ładownię!