Był szyprem na jednym z kutrów.
— Miło spotkać kolegę po fachu — rzekła Syrinx z uznaniem.
— To nie to samo — odparł uprzejmie, gdy wszyscy ruszyli w stronę najbliższej wieży. — Owszem, ale chociaż montujemy kilka technobiotycznych gadżetów na naszych łodziach, są to głównie mechaniczne jednostki. Ja żegluję po morzu, ty po galaktyce.
— Co komu pisane — odrzekła wesoło. Nastąpił niemal słyszalny szum, kiedy ich myśli splotły się na głębszym, intymniejszym poziomie. Przez chwilę czuła słońce na jego nagiej piersi, siłę krzepkiego ciała, zmysł równowagi odpowiadający jej orientacji w przestrzeni. Oraz fizyczny podziw, który odwzajemniała.
— Będziesz się gniewał, jeśli pójdę z nim do łóżka? — zapytała Rubena w trybie jednokanałowym. — Wygląda szałowo.
— Nigdy nie sprzeciwiam się temu, co nieuniknione — odpowiedział, mrugając okiem.
Do Eyska należało obszerne mieszkanie na piętnastym piętrze wieży, pełniące też funkcję apartamentu gościnnego dla odwiedzających go kupców. Urządził je w wykwintnym stylu, łącząc modernistyczne kryształowe umeblowanie z należącymi do wielu epok i kultur dziełami sztuki sprowadzonymi tu z całej Konfederacji.
Jedna ze ścian salonu była przezroczysta, wycięte w niej łukowate przejścia prowadziły na szeroki balkon. Pośrodku pomieszczenia stał długi stół z rzeźbionych, błękitnych kryształów, w których migotały, niczym rój świetlików, błyszczące diamenciki. Na nim umieszczono bogaty zestaw atlantyckich owoców morza.
Ruben przyglądał się kolekcji ozdób i obrazów, szarpiąc w zamyśleniu dolną wargę.
— Połowy muszą przynosić spore zyski.
— Niech cię nie zmyli ten smoczy skarbiec Eyska — rzekła Kilda, podając mu kielich bladoróżowego wina. — Gadra, jego dziadek, rozpoczął ten interes sto osiemdziesiąt lat temu. Pernik to jedna z najstarszych wysp na planecie. Taką wyspę nasza rodzina mogłaby kupić sobie na własność, gdybyśmy nie chorowali na te „inwestycje”. A w dzisiejszych czasach wszystko tak szybko traci na wartości.
— Nie słuchaj tej kobiety, Ruben — odezwał się Gadra spośród wieloskładnikowej osobowości wyspy. — Wiele z tych rzeczy wartych jest dziś dwukrotnie więcej, niż kosztowały. I każda zachowuje swe piękno, jeśli dostrzec w niej cząstkę większego zbioru. Ale tacy już są młodzi ludzie, brakuje im czasu na kontemplację szlachetniejszych stron życia.
Eysk poprowadził Syrinx wzdłuż stołu, prezentując jej kolosalną wręcz rozmaitość potraw: ułożone na liściach białe mięsa, kotlety rybne w sosach, a także jakieś karykaturalne, obdarzone licznymi czułkami i odnóżami stworzenia, które wcale nie wyglądały na ugotowane. Wręczył jej srebrny widelec i pucharek z wodą sodową.
— Zwyczaj każe po każdym skosztowaniu przepłukać lekko usta.
— Jak przy smakowaniu wina?
— Tak, lecz w tym przypadku można się bardziej delektować. Wina są jak wariacje tego samego tematu, tutaj mamy natomiast różnorodność, której nawet osobowość wysp nie umie skatalogować. Zaczniemy od krabów unlinów, skoro ich smak pamiętasz.
Wbiła widelec we wskazany płat miękkiego mięsa. W ustach rozpływał się jak śmietankowy cukierek.
— Pycha! Taki właśnie smak pamiętam! Ile tego macie?
Zaczęli omawiać szczegóły, chodząc dokoła stołu. Wszyscy przyłączyli się w wyśmienitych humorach, doradzali i sprzeczali się co do poszczególnych dań, lecz ostateczne decyzje zapadały zawsze między Syrinx i Eyskiem. Włączony w osobowość wyspy segment Banku Jowiszowego zapamiętywał kolejne transakcje.
W konsekwencji zawarto skomplikowaną umowę, w myśl której Syrinx zgodziła się sprzedawać rodzinie Eyska dziesięć procent każdego ładunku „Norfolskich Łez” w zamian za preferencyjne warunki zaopatrywania się w owoce morza. Owe dziesięć procent miało być sprzedawane po cenie zakupu z doliczeniem kosztów transportu i trzyprocentowej marży, aby Eysk mógł czerpać przyzwoite zyski z dystrybucji trunku między pozostałe wyspy planety.
Syrinx nie była tym szczególnie zachwycona, lecz przybyła na Atlantydę zbyt późno, żeby stawiać twarde warunki swemu jedynemu dostawcy. Zresztą, dziewięćdziesiąt procent i tak przekładało się na wielką masę butelek, „Oenone” miałby co rozwozić po Konfederacji. Cena zwiększała się zawsze wraz z odległością od Norfolku, przy czym przewóz towarów jastrzębiem był nieporównanie tańszy niż statkiem adamistów.
Po dwóch godzinach negocjacji Syrinx wyszła na balkon w towarzystwie Seriny i Mosula. Ruben, Tulą i Alto rozsiedli się na jednej z niskich kanap w salonie, aby popróbować miejscowego wina.
Znajdowali się przy narożniku wieży, skąd mogli podziwiać zarówno park, jak i morze. Delikatna, wilgotna bryza poruszyła włosy Syrinx, kiedy pochyliła się nad poręczą z kieliszkiem miodu pitnego w ręku.
— Chyba przez kilka dni nie włożę niczego do ust — zwróciła się do pozostałej dwójki, dając im znać o rozepchanym żołądku. — Zaraz pęknę.
— Zawsze myślę, że źle nazwaliśmy tę planetę — rzekł Mosul. — Powinna się nazywać Dostatek.
— Masz rację — zgodziła się Serina. — Takim przysmakom nie oprze się żaden kupiec z Norfolku. — Miała dwadzieścia dwa lata, czarną karnację, delikatne rysy twarzy i tylko ona spośród całej załogi „Oenone” była młodsza od Syrinx. Jak na edenistkę, była również dość niska. Z ukrytą wesołością obserwowała Syrinx i Mosula, ubawiona nieco erotycznym posmakiem ich rosnącej zażyłości.
Syrinx uwielbiała jej towarzystwo; miło było mieć na pokładzie kogoś, kto nie kryje się ze swym dziewczęcym usposobieniem. Pierwszych członków załogi wybrała ze względu na ich doświadczenie i profesjonalizm, cieszyła się jednak, że ma przy sobie osobę, przed którą nie musi niczego udawać. Serina wniosła na statek brakującą im wszystkim iskrę życia.
— Nie oferujemy tu szerokiego wachlarza produktów — rzekł Mosul — co nie znaczy, że nam się nie powodzi. Prawie każdy kapitan, który przybywa po raz pierwszy na Atlantydę, u nas też coś kupuje. Jeśli ma trochę oleju w głowie. Wiecie, nawet Saldanowie przysyłają tu statek raz na dwa miesiące, aby zaopatrzyć pałacowe kuchnie.
— Ione Saldana też wysyła tu swój statek? — spytała Serina, nagle zaciekawiona.
— Raczej wątpię.
— Tranquillity nie posiada żadnych statków na własność — dodała Syrinx.
— Byłaś tam może? — zapytał Mosul.
— Pewnie, że nie. To przecież baza czarnych jastrzębi.
— Aha.
Raptem Serina podniosła wzrok, kręcąc wkoło głową.
— Nareszcie! Właśnie zrozumiałam, czego tu brakuje.
— Czego? — zdziwiła się Syrinx.
— Ptaków. Na normalnych terrakompatybilnych planetach zawsze nad morzem słychać ptaki. Dlatego tu tak cicho.
Akurat w tym momencie podniósł się z lądowiska jeden z większych kosmolotów transportowych. Silniki pionowego startu wydały z siebie głośny, metaliczny gwizd, dźwigając maszynę sto metrów nad ziemię. Przechyliła się na prawą stronę i poszybowała nad oceanem, przyspieszając gwałtownie.
Serina buchnęła śmiechem.
— No, prawie cicho!
— Bądź przyjaciółką — poprosiła ją Syrinx prywatnie. — Ulotnij się!
Serina dopiła wino i ściągnęła brwi.
— Pora zatankować. Zostawię was na chwilę samych. — Wróciła do salonu z podejrzanym chichotem.