Выбрать главу

— Treści wydalnicze Laymilów — dodała Lieria za pośrednictwem białej płytki.

— Właśnie. Najwięcej problemów przysporzyły nam jednak same informacje, nie spotkaliśmy się dotąd z czymś podobnym.

Z początku sądziliśmy, że mamy do czynienia z sekwencjami w pełni zrandomizowanymi, może z jakąś formą artystycznej twórczości. Z czasem wyodrębniliśmy pierwsze nieregularne repetycje wyróżników.

— Te same wzory powtórzone w różnych kombinacjach — przetłumaczyło Tranquillity.

— Czy ci naukowcy zawsze tak wszystko owijają w bawełnę? — zapytała, trochę rozbawiona.

— Mają okazję zademonstrować tobie, swojemu pracodawcy, ile wysiłku włożyli w te badania. Nie wypada ich rozczarować.

Podczas trwającej sekundę wymiany zdań Ione zachowała kamienne oblicze.

— Co wystarczyło do opracowania programu rozpoznawczego — wtrąciła swobodnie.

— Właśnie — rzekła Oski Katsura. — Dziewięćdziesiąt procent informacji nie miało dla nas istotnego znaczenia, lecz pewne wzory stale się pojawiały.

— Po zidentyfikowaniu dostatecznej ich liczby zwołaliśmy konferencję interdyscyplinarną, na której każdy mógł wyrazić swoje zdanie — odezwał się Parker Higgens. — Trochę desperacka próba na tym etapie badań, ale się opłaciło. Z przyjemnością oświadczam, że Lieria wysunęła trafną hipotezę o sygnałach wzrokowych.

— Owszem — potwierdził Kiint za pomocą wokalizatora. — Zbieżność wyniosła osiemdziesiąt pięć procent. Pakiety danych reprezentowały kolory widziane przez oko Laymila.

— Gdy to się potwierdziło — podjęła Oski Katsura — poddaliśmy testom porównawczym resztę informacji, próbując je dopasować do pozostałych impulsów nerwowych Laymilów. I to był strzał w dziesiątkę. Choć sukces nie przyszedł od razu. Przez cztery miesiące pisaliśmy programy interpretacyjne, budowaliśmy odpowiednie jednostki interfejsowe. W końcu jednak dopięliśmy swego. — Szerokim gestem ręki ogarnęła stoły i całe zgromadzone na nim oprzyrządowanie. — Zeszłej nocy odczytaliśmy pierwszą pełną sekwencję.

Doniosłość słów Oski Katsury sprawiła, że Ione zaniemówiła z emocji. Zatrzymała wzrok na bańce ochronnej z modułami elektronicznymi. Z namaszczeniem dotknęła przezroczystej, cieplejszej od otoczenia powierzchni.

— A więc to jest sensoryczny zapis przeżyć Laymila? — zapytała.

Parker Higgens i Oski Katsura szczerzyli zęby niczym para dziesięciolatków.

— Tak, proszę pani — odparł dyrektor.

Odwróciła się do niego gwałtownie.

— Ile tego jest? Ile jesteście w stanie odtworzyć?

Oski Katsura wzruszyła skromnie ramionami.

— Nadal nie rozumiemy wszystkich sekwencji. Ta, którą udało nam się przetłumaczyć, trwa niewiele ponad trzy minuty.

— Ile tego jest? — powtórzyła Ione z pewną nutą zniecierpliwienia w głosie.

— Jeżeli szybkość transmisji bitów pozostałych sekwencji nie ulegnie zmianie… to w przybliżeniu osiem tysięcy godzin.

— Powiedziała osiem tysięcy?

— Tak — odparło Tranquillity.

— Jasna cholera! — Na twarzy Ione pojawił się szatański uśmiech. — Mówiąc o tłumaczeniu, co właściwie miała pani na myśli?

— Sekwencja została przystosowana do ludzkiego odbioru sensywizyjnego — odparła Oski Katsura.

— Sprawdzaliście zawartość?

— Tak. Jakość wprawdzie nie odpowiada standardom nagrań komercyjnych, lecz to się powinno poprawić, kiedy udoskonalimy sprzęt i zoptymalizujemy programy.

— Czy Tranquillity zdoła połączyć się z waszym sprzętem za pośrednictwem sieci telekomunikacyjnej? — spytała Ione niecierpliwie.

— Nie widzę przeszkód. Chwileczkę, przekażę datawizyjnie kod wejściowy — rzekła Oski Katsura. — Gotowe.

— Pokaż mi!

Nowe, z gruntu „fałszywe” wrażenia zmysłowe wygłuszyły świadome myśli Ione, czyniąc z niej bierną, trochę wylęknioną obserwatorkę. Trójsymetryczny Laymil miał metr siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i twardą, mocno pomarszczoną, ciemnoszarą skórę, trzy nogi z podwójnymi stawami kolanowymi i stopami zakończonymi kopytami, a także trzy kończyny górne: pękate barki, dające rękom możliwość wykonywania nader swobodnych ruchów, pojedyncze stawy łokciowe oraz dłonie z czterema palcami tej samej grubości co ludzki kciuk, lecz dwukrotnie dłuższymi, zginającymi się w trzech miejscach, silnymi i zręcznymi.

Najdziwniejsze wszakże były trzy głowy sensytywne wyrastające między ramionami na kształt odciętych segmentów węża. Każda miała z przodu oko, nad nim trójkątne ucho podobne do skrzydła nietoperza, poniżej zaś bezzębne usta do oddychania. Wszystkie te usta potrafiły wydawać dźwięki, lecz jedne były większe i bardziej złożone od dwóch pozostałych, które ze swej strony miały czulszy zmysł powonienia. W najwyższej części tułowia, w szczelinie miedzy szyjami, znajdował się okrągły otwór gębowy, wyposażony w ostre jak igła zęby.

Ciało, w które wniknęła Ione, nieprzyjemnie krępowało ruchy, ściskając okrągłymi postronkami mięśni, modelując nowy kształt z protestującej skóry i kości, zmuszając je do ulegnięcia ożywionej istocie zamieszkującej kryształową matrycę. Miała wrażenie, że coś metodycznie wykręca jej kończyny — we wszystkich kierunkach oprócz tych, z myślą o których stworzyła je natura. Metamorfoza zachodziła jednak zupełnie bezboleśnie. Rozgorączkowany, przejęty instynktownym wstrętem umysł pomału się uspokajał.

Ione zaczęła się ostrożnie rozglądać, usiłując przywyknąć do dochodzących do mózgu potrójnych sygnałów wzrokowych.

Miała na sobie ubranie. I tu duża niespodzianka: oparta na przesądach powierzchowność obcych powinna być przecież nieludzka, zwierzęca, pozbawiona jakichkolwiek cech antropomorficznych, krańcowo odmienna. A tymczasem Ione łatwo dostrzegła spodnie: sięgające do połowy dolnych części nóg rury z ciemnopurpurowej tkaniny, która wydawała się na szorstkiej skórze śliska niczym jedwab; nawet pasek dało się zauważyć. Prosta, rozciągliwa, jasnozielona koszula sięgała pod szyje, zakończona usztywnionymi opaskami.

Szła na trzech nogach krokiem jakże swobodnym i naturalnym, nie zastanawiając się wcale, jak stawiać kopyta, żeby się nie potknąć. Głowa sensytywna z ustami, które mogły mówić, była zawsze z przodu, kiwała się wolno z boku na bok. Pozostałe dwie głowy nieustannie badały okolicę.

Osaczały ją zewsząd dźwięki i widoki. W jej wizualnym świecie brakowało półtonów, przeważały jasne kolory podstawowe.

Pojawiały się też pewne czarne nieciągłości obrazu, jak w projekcjach AV podczas silnych zakłóceń; podobnie wśród tysięcznych dźwięków następowały półsekundowe momenty ciszy.

Ione szybko przywykła do tej osobliwości. Przechadzała się po habitacie Laymilów. Jeżeli w Tranquillity panował doprowadzony do perfekcji porządek, to tutaj można było mówić o perfekcyjnym nieładzie. Drzewa toczyły z sobą bój, łamiąc się wzajem i spychając. Nic tu nie rosło prosto. Jakby dżunglę nawiedził huragan, tyle że ze względu na wielki ścisk drzewa mogły jedynie kłaść się na swoich sąsiadów. Widziała powykręcane i splecione pnie, które robiły wszystko, byle dotrzeć wyżej, do światła. Młode odroślą przebijały łuszczącą się korę, a wysoko nad jej głową z pni wyrastały korzenie grubości ludzkiego tułowia — beżowe, widłowe zęby nurzały się w piaszczystą glebę, tworząc potężne stożki podporowe. Długie wstęgi oliwkowozielonych liści zwijały się w spirale. A tam, gdzie szła Ione, gdzie przetykały się z sobą nieziemskie filary cienia i światła, każdy zakamarek porastały malutkie grzybki w kolorze kobaltowego błękitu, o brzegach kapeluszy ozdobionych jasnoczerwonymi pręcikami, kołyszącymi się niczym ukwiały w leniwym nurcie wody.