Выбрать главу

Przyjemny, błogi nastrój spływał na nią jak światło przechodzące przez bursztyn. Las pełen był harmonii, jego duch życiowy współgrał z matczyną esencją kosmicznego ostrowu, wyśpiewując razem z nią sielskie madrygały. Ione chłonęła te wrażenia całym sercem, wdzięczna za dar życia.

Kopyta dreptały zwinnie po krętej ścieżynie, niosąc ją ku czwartej wspólnocie małżeńskiej. Małżonkowie — partnerzy już na nią czekali, gdy jej euforia pobrzmiewała wśród tematów leśnej pieśni, znajdując swe odbicie w radości matczynej esencji.

Dotarła do skraju puszczy, zasmucona widokiem niższych drzew i końcem pieśni, ale też uradowana, że przeszła pomyślnie sprawdzian i okazała się godna czwartego cyklu reprodukcyjnego.

Las ustąpił miejsca otwartej okolicy, łagodnej dolinie szumiącej łanami bujnej, wysokiej trawy, upstrzonej dzwoneczkami kwiatów w żywych kolorach żółci, czerwieni i błękitu. Wokół piętrzył się kosmiczny ostrów — krajobraz splątanej zieleni, wojowniczej roślinności duszącej w swych objęciach srebrzyste nitki rzek i strumieni, nad którymi płynęły puszyste obłoki. Z obu czap biegunowych strzelały wzdłuż osi habitatu iglice świetlne — cienkie, oślepiająco jasne szable dwudziestokilometrowej długości.

— Jedność pieśni ducha drzew! — zawołała na głos i w myślach. Pozostałe głowy zatrąbiły donośnie. — Czekam.

— Darem płodności rozwój embriona, córko — odparła matczyna istota kosmicznego ostrowu.

— Wybór samca?

— Akceptacja.

— Chęć zjednoczenia.

— Pochwała wydania życia.

Ruszyła w dół zbocza. Przed sobą w dolinie dostrzegła czwartą wspólnotę małżeńską. W koncentrycznych kręgach stały tam niebieskie, sześcienne struktury polipowe o ściśle symetrycznych kształtach. Na dróżkach pomiędzy pustymi ścianami poruszali się inni Laymilowie. Wszystkie jej głowy wychyliły się do przodu.

I na tym wspomnienia się urywały.

Powrót do zwyczajnego otoczenia laboratorium był tak samo nagły, co wstrząsający. Ione oparła się o stół, aby nie stracić równowagi. Oski Katsura i Parker Higgens patrzyli na nią z obawą i nawet ciemnofioletowe oczy Lierii skupiały się na niej z ciekawością.

— Zdumiewające… — wydukała. Gorąca dżungla Laymilów czaiła się gdzieś na obrzeżach jej pola widzenia niczym mściwy koszmar. — Te drzewa… Jakby myślała, że są żywe.

— Tak — rzekł Parker Higgens. — To był swego rodzaju test lub ceremoniał godowy. Samice Laymilów zdolne są do pięciu cyklów reprodukcyjnych, tyle wiemy na pewno, lecz nikomu nie przyszło do głowy, że mogą przestrzegać sztucznych ograniczeń.

Wprost nie do wiary, aby tak zaawansowana w rozwoju cywilizacja zachowała niemal pogańskie rytuały.

— Wolałabym nie określać ich mianem pogan — powiedziała Oski Katsura. — Czyż nie zidentyfikowaliśmy w genomie Laymilów sekwencji odpowiadającej częściowo genom więzi afinicznej edenistów? Mimo to nie ulega wątpliwości, że są o wiele bardziej zżyci ze swoim otoczeniem niż ludzie, nawet edeniści. Ten ich habitat, kosmiczny ostrów, był dosłownie częścią ich procesów reprodukcyjnych. Przysługiwało mu swoiste prawo weta.

— Jak w przypadku mnie i Tranquillity — mruknęła Ione pod nosem.

— Nie powiedziałbym.

— Poczekaj jeszcze pięć tysięcy lat, a narodziny nowego Lorda Ruin nabiorą cech rytuału.

— Masz rację, Ione Saldana — rzekła Liena. Kiint mówił dalej za pośrednictwem białego wokalizatora: — Szereg ważkich dowodów wskazuje na to, że u Laymilów proces wyboru partnera nie był oparty na prymitywnym spirytualizmie, ale raczej na naukowych, eugenicznych zasadach. Dopasowanie nie odbywało się jedynie pod kątem uzyskania pożądanych cech fizycznych, najwidoczniej główny nacisk kładziono na siłę umysłu.

— W każdym razie otwiera się przed nami wspaniałe okno na ich świat — stwierdził Parker Higgens. — Tak mało dotąd wiedzieliśmy. Pomyśleć tylko, że tyle nam pokazały trzy krótkie minuty. Możliwości, jakie w tym drzemią… — Spojrzał na elektroniczne moduły niemalże z nabożną czcią.

— Spodziewacie się kłopotów z przetłumaczeniem reszty? — zapytała Ione kierowniczkę wydziału.

— Żadnych. Wrażenia, które odebrałaś, były jeszcze nie dopracowane, przybliżenie stanów emocjonalnych mieściło się w dość szerokich granicach błędu. Oczywiście, poprawimy oprogramowanie, chociaż wątpię, czy uda się wiernie przełożyć doznania tak bardzo odmiennych istot.

Ione nie mogła oderwać wzroku od elektronicznych modułów, spuścizny po zaginionej rasie. Możliwe bowiem — tylko możliwe — że w nich właśnie kryła się odpowiedź na pytanie, dlaczego to zrobili. Im dłużej o tym myślała, tym więcej miała wątpliwości.

Laymilowie tak kochali życie. Cóż, na miłość boską, mogło ich skłonić do popełnienia samobójstwa?

Wzdrygnęła się lekko, po czym spojrzała na Parkera Higgensa.

— Wydział elektroniki otrzyma dodatkowe środki z budżetu — rzekła stanowczo. — Żądam jak najszybszego przetłumaczenia tych ośmiu tysięcy godzin. Ponadto wydział analiz kulturowych zostanie znacznie rozbudowany. Dotąd zwracaliśmy nadmierną uwagę na fizyczne i technologiczne aspekty cywilizacji Laymilów, ale to się zmieni.

Parker Higgens otworzył usta, jakby chciał zaprotestować.

— Nie zamierzałam nikogo krytykować, dyrektorze — dodała czym prędzej. — Wcześniej mogliśmy poznawać wyłącznie fizyczną stronę artefaktów, lecz teraz, skoro już dysponujemy zapisami uczuć i wrażeń zmysłowych, nasze badania wchodzą w nową fazę. Roześlijcie zaproszenia do wszystkich specjalistów w dziedzinie psychologii ksenobiontów, których pomoc wyda wam się użyteczna, niech przerwą bieżące zajęcia i przybędą w ramach płatnego urlopu. Jeśli sądzicie, że moje imię cokolwiek dla nich znaczy, dodam do zaproszeń kilka słów od siebie.

— Tak, proszę pani. — Parker Higgens wydawał się zaskoczony jej pośpiechem.

— Lierio, czy mogłabyś wziąć aktywny udział w rozstrzyganiu kulturowych niuansów? Twoje opinie byłyb doprawdy bezcenne.

Ramiona Lierii zafalowały na całej długości (śmiech Kiintów?)

— Wezmę w tym udział z prawdziwą przyjemnością, Ione Saldana.

— I jeszcze jedno. Chcę, żeby zapisy po ich odtworzeniu w pierwszej kolejności przejrzało Tranquillity.

— Tak — zgodziła się z wahaniem Oski Katsura.

— Przykro mi — dodała Ione z przymuszonym uśmiechem — ale, jako Lord Ruin, mam prawo zakazać rozpowszechniania technologii wojskowych. Eksperci mogą przez wiele miesięcy spierać się nad niuansami kultury Laymilów, lecz uzbrojenie dość łatwo rozpoznać. Wolałabym, żeby jakiś szczególnie groźny wynalazek wojskowy nie znalazł nagle szerokiego zastosowania w Konfederacji. Chcę też wiedzieć, czy habitaty zniszczyła broń nieprzyjaciela, zanim ułożę treść orędzia do ludzi.

15

Noc nastała nad Durringham. Sprowadziła z sobą gęstą, szarą mgłę, która snuła się po rozmiękłych uliczkach i butwiejących gontach, pokrywając wszystko gęstą warstwą kropelek. Lgnąca do ścian rosa nadawała miastu blady połysk, strużki wody ściekały z okapów i podstrzeszy. Ani drzwi, ani okiennice nie stanowiły ochrony przed mgłą, która bez trudu wdzierała się do budynków, zwilżając tkaniny i skraplając się na meblach. Była gorsza niż deszcz.

W biurze gubernatora było niewiele lepiej niż w mieście. Klimatyzator podkręcony na maksimum przez Colina Rexrewa terkotał denerwująco, nie potrafił jednak wygnać z pomieszczenia parnego, dusznego powietrza. Gubernator przeglądał obrazy satelitarne wraz z Terrance’em Smithem i Candace Elford, szeryfem generalnym Lalonde. Trzy wielkie ekrany ścienne naprzeciwko okna pokazywały zdjęcia pewnej osady na brzegu rzeki. Oglądali zwykłe skupisko chaotycznie rozstawionych chałup, poletek uprawnych, sterty powalonych drzew oraz pniaki pełniące rolę żywicieli dla płatów pomarańczowego grzyba. Kury drapały ziemię między chatami, psy się włóczyły. Nieliczni uchwyceni przez kamerę mieszkańcy nosili brudne, potargane łachy. Dwuletnie dziecko biegało kompletnie nagie.