Выбрать главу

Colin Rexrew ściągnął brwi.

— W hrabstwie Schuster już wcześniej zdarzały się dziwne rzeczy. Co tam… — Urwał w pół zdania, aby przejrzeć pliki nanosystemu neuronowego. — A, tak. Zaginione rodziny. Pamiętasz, Terrance, rok temu posłałem komisarza, żeby zbadał sprawę. Cholera, tyle forsy w błoto.

— Można by mówić o marnowaniu pieniędzy, gdyby przyjąć, że misja komisarza spełzła na niczym — powiedział Terrance Smith. — Z drugiej strony, sam ten fakt jest już dość niezwykły.

Komisarze znają swój fach. Co oznacza, że albo rzeczywiście zwierzęta pożarły osadników, albo porwania dokonała zorganizowana grupa, która zatarła za sobą ślady i wyprowadziła w pole miejscowego nadzorcę, a później komisarza. Jeżeli taka grupa naprawdę tam działa, to bandyci w niczym nie ustępują naszemu komisarzowi.

— No i? — naciskał gubernator.

— No i mamy kolejne wydarzenie w tym samym hrabstwie, którego nie sposób wytłumaczyć w kategoriach buntu więźniów.

Sądząc po skali zamieszek, nie wywołali ich sami skazańcy. Fakty układają się jednak w sensowną całość, jeśli założyć, że kontrolę nad hrabstwami w dorzeczu Quallheimu przejęła grupa rebeliantów.

— Nawet o samym udziale skazańców wiemy tylko na podstawie informacji z drugiej ręki — rzekł gubernator, snując ponure myśli.

— Ja nadal nie widzę w tym sensu — stwierdziła Candace Elford. — Fakty wskazują na współudział nieznanej grupy przestępczej, z tym się zgodzę. Tylko skąd się wzięła? I dlaczego w hrabstwach nad Quallheimem, na litość boską? Przecież tam nie ma żadnych bogactw, koloniści klepią biedę. Prawdę mówiąc, na całym Lalonde nie ma żadnych bogactw.

— Wciąż tkwimy w martwym punkcie — rzekł gubernator.

— Słuchajcie, zgodnie z harmonogramem trzy statki ruszają pojutrze w górę rzeki. Zabiorą do hrabstwa Schuster sześciuset osadników, którzy mają tam zbudować nową wioskę. Jesteś moim doradcą do spraw bezpieczeństwa, Candace. Czy uważasz, że nie powinienem ich wysyłać?

— Owszem, taka musi być moja rada, przynajmniej w chwili obecnej. Ale chyba nie brakuje wam terenów pod zasiedlenie? Bo wysłanie niedoświadczonych i niczego nie podejrzewających kolonistów na ziemie ogarnięte rozruchami nie będzie dobrze o nas świadczyć. Czy w sąsiedztwie Schuster jest jakaś ziemia, gdzie można by ich wysadzić?

— Hrabstwo Willow West w dorzeczu Frenshaw — podsunął Terrance Smith. — To tylko sto kilometrów na północny zachód od Schuster, jest tam mnóstwo wolnej przestrzeni. I tak znajduje się na bieżącej liście terenów do zasiedlenia.

— W porządku — zatwierdził propozycję gubernator. — Dopełnijcie niezbędnych formalności w Biurze Alokacji Gruntów.

A teraz powiedz mi, Candace, jakie kroki zamierzasz podjąć w związku z zaistniałą sytuacją?

— Proszę o zgodę na wysłanie zbrojnego oddziału statkami wraz z grupą kolonistów. Kiedy koloniści zejdą na ląd w Willow West, statki wpłyną na wody Quallheimu. Jak już będę mieć na miejscu zaufanych ludzi, wtedy się ustali, co tam naprawdę zaszło, i przywróci względny porządek.

— Ilu chcesz tam posłać?

— Stu powinno wystarczyć. Dwudziestu pełnoetatowych szeryfów, resztę powoła się w trybie pilnym. Bóg świadkiem, że w Durringham znajdzie się aż nadto ludzi, którzy podskoczą z radości na wieść o pięciu tygodniach podróży rzeką za pełnym wynagrodzeniem. Potrzebowałabym też trzech komisarzy, tak na wszelki wypadek.

— Dobrze, zgadzam się. Tylko pamiętaj, że to obciąży twój budżet.

— Prędzej niż w trzy tygodnie nie dostarczysz do Schuster swoich ludzi — odezwał się Terrance Smith w zamyśleniu.

— Trudno — odparła Candace Elford. — Statki szybciej nie popłyną.

— Wiem, ale do tego czasu wiele się może zdarzyć. Zgodnie z tym, cośmy tu zobaczyli, rebelia w cztery dni objęła swym zasięgiem całe dorzecze Quallheimu. Jeżeli sprawdzi się najgorszy scenariusz i zamieszki będą się nadal rozprzestrzeniać w jednakowym tempie, twoi ludzie wpadną w nie lada tarapaty. Proponuję posłać oddział możliwie najszybciej i opanować sytuację, zanim wymknie się całkowicie spod kontroli. Mamy na kosmodromie trzy samoloty typu BK133, których używa zespół ekologów podczas wypraw badawczych. Wprawdzie nie są to naddźwiękowce i mogą pomieścić tylko dziesięć osób, lecz przerzucą partiami twój oddział do samego ujścia Quallheimu. Zajmie im to najwyżej dwa dni.

Colin Rexrew odchylił głowę na oparcie krzesła i dokonał zestawienia kosztów w neuronowym nanosystemie.

— Wyjdzie drogo jak cholera — oświadczył na koniec. — Ponadto jeden z tych samolotów stoi niesprawny od czasu, kiedy rok temu cięcia budżetowe dotknęły Wydział Klasyfikacji Owoców Autochtonicznych. Pójdziemy na kompromis, jak zwykle zresztą. Candace wyprawi swoich szeryfów i rekrutów statkami w dorzecze Quallheimu, a jej biuro w mieście nie zaprzestanie monitorowania sytuacji za pośrednictwem satelity obserwacyjnego. Jeśli ta rebelia, czy jakkolwiek to nazwać, zacznie wychodzić poza zbuntowane hrabstwa, wyślemy samolotami posiłki, zanim jej oddział przybędzie na miejsce.

* * *

Komórki elektroforescencyjne w sklepieniu niezwykłego gabinetu Latona były przygaszone, dzięki czemu mógł się skupić na swym wnętrzu, nie napastowany żadnymi zewnętrznymi bodźcami. Do jego skostniałego umysłu wkradały się jednak wrażenia, doznania zmysłowe zbierane za pomocą sieci afinicznej od rozesłanych po dżungli serwitorów zwiadowczych. Rezultaty bardzo go rozczarowały. Mało tego, wzbudzały w nim lęk. Podobnego uczucia nie doświadczył ani razu, odkąd przed siedemdziesięciu laty dopadli go agenci służb wywiadowczych edemstów, zmuszając do ucieczki z rodzimego habitatu. W tamtych chwilach powodowały nim wściekłość, strach i zgroza w stopniu, jakiego nie poznał w całym swoim życiu edenisty. Dopiero wtedy zrozumiał, jak beznadziejnej kultury jest cząstką. Dlatego odciął się od swych korzeni.

I oto coś do niego ponownie się zbliżało. Coś zupełnie nieznanego, niepojętego. Działało niczym nanoniczne układy do sekwestracji, tłamsiło oryginalną osobowość człowieka i zastępowało ją zespołem cech charakterystycznych dla mechanicznego wojownika. Przyglądał się wnikliwie zachowaniu Quinna Dextera i zesłańców, drastycznie odmienionych przez incydent ze światłami w dżungli. Reagowali jak świetnie wyszkoleni zawodowi żołnierze, a wszyscy, z którymi się kontaktowali, wkrótce wykazywali podobne uzdolnienia, przy czym, rzecz zdumiewająca, niewielka część ofiar zachowywała się prawie normalnie. Broń nie była im potrzebna, nabywali bowiem zdolność miotania strumieni fotonów, które przypominały holograficzną projekcję, wykazując jednak cechy pola termoindukcyjnego o niebywałej sile rażenia.

I nie odpowiadał za to żaden zauważalny fizyczny mechanizm.

Czuł pierwsze ukąszenia bólu podpalonej przez skazańców Camilli, na szczęście szybko ukrócone, gdy straciła przytomność.

W jednym z głębszych zakątków umysłu Latona taił się cichy żal po stracie córki, zostawiła po sobie pewną pustkę w jego sercu.

Teraz jednak wszystkie myśli kierował ku wiszącej nad nim groźbie. Aby stanąć bez strachu do konfrontacji z wrogiem — strach bowiem to strzała w jego kołczanie — należało go zrozumieć.

Niestety, przez cztery dni wytężonej pracy umysłowej daremnie szukał zrozumienia.

Niektóre sceny zarejestrowane przez oczy serwitorów urągały prawom fizyki. Chyba że podczas jego życia na obczyźnie postęp w fizyce przekroczył wszelkie racjonalne oczekiwania. Rzecz niewykluczona, rozumował, przemysł zbrojeniowy był przecież oczkiem w głowie rządu, zawsze najlepiej dofinansowany i najrzadziej reklamowany.