Выбрать главу

— To się nazywa poprawiona obsługa — rzekł wesoło Ashly.

— Zgadza się, to ja — odparł Joshua. Jezu, jakie miała cudowne nogi. I miłą twarz, trochę za mądrą, jak na swój wiek.

— Rozumiem, że rozglądacie się za ładunkiem majopi? — zapytała.

— Wszyscy w mieście już o tym wiedzą? — zdziwił się Joshua.

— Prawie. Wizyta niezależnego przewoźnika nie jest tu zbyt częstym wydarzeniem. Gdybyśmy nie mieli kłopotów z hrabstwami nad Quallheimem i powstaniem zesłańców, bylibyście głównym przedmiotem plotek w Durnngham.

— Ach, tak.

— Mogę się przysiąść?

— Jasne. — Wysunął jedno z wolnych krzeseł. Ludzie woleli omijać ich stolik, co zawdzięczał obecności Warlowa. Tylko skończony idiota wszczynałby rozróbę z tą górą wzmacnianych mięśni, którą dźwigał ogromny kosmonik.

Marie usiadła i wbiła w Joshuę śmiałe spojrzenie.

— Nie zabrałbyś na pokład dodatkowego członka załogi?

— Ciebie?

— Tak.

— Masz w ogóle neuronowy nanosystem?

— Nie.

— W takim razie z przykrością muszę odmówić. Zresztą mam komplet.

— Ile bierzesz od pasażera?

— A dokąd?

— Dokądkolwiek lecicie.

— Lecę na Norfolk, o ile zdobędę ładunek majopi. Policzyłbym trzydzieści tysięcy fuzjodolarów za kapsułę zerową, ale jeśli zażyczysz sobie oddzielnej kabiny, wyjdzie drożej. Podróże kosmiczne nie są tanie.

Wyraz wystudiowanej pewności siebie nie był już taki widoczny na twarzy Marie.

— Wiem.

— Tak ci spieszno stąd odlecieć? — zapytał Ashly współczująco.

Spuściła wzrok i kiwnęła głową.

— A wam by me było? Jeszcze rok temu mieszkałam na Ziemi. Nienawidzę tej planety, nie zostanę tu bez względu na koszty.

Chcę wrócić do cywilizacji.

— Ziemia — zadumał się Ashly. — Boże, nie byłem tam już od dwustu lat. Ale nawet wtedy nie nazwałbym jej szczególnie ucywilizowaną planetą.

— Wędruje w czasie — wyjaśnił Joshua, kiedy Marie obrzuciła pilota zmieszanym wzrokiem. — Ale jeśli rzeczywiście tak nie znosisz Lalonde, to i Norfolk ci się nie spodoba. Same lasy i tereny rolnicze oraz zakaz korzystania z zaawansowanych technologii, a z tego, co słyszałem, tamtejszy rząd dość stanowczo stoi na straży prawa. Przykro mi.

Wzruszyła lekko ramionami.

— Od razu wiedziałam, że to nie będzie takie proste.

— Pomysł z zaokrętowaniem się w charakterze członka załogi nie jest wcale głupi — stwierdził Ashly. — Ale musisz mieć wszczepiony nanosystem, zanim kapitan rozważy twoją propozycję.

— Tak, wiem. Odkładam pieniądze.

Joshua przybrał obojętną minę.

— I dobrze.

Marie parsknęła śmiechem: tak się starał, aby nie zranić jej uczuć.

— Myślisz, że w knajpie zarabiam na życie? Że jestem naiwną dziewczynką, która zbiera napiwki i marzy o lepszych czasach?

— Ee… nie.

— Wieczorami pracuję jako kelnerka, bo bywają tu załogi statków kosmicznych. Dzięki temu pierwsza wiem o każdej okazji, nikt z Durringham nie może mnie uprzedzić. Ale i napiwkami nie gardzę, nawet najmniejszymi. Żeby zarabiać duże pieniądze, kupiłam sobie pracę sekretarki w ambasadzie Kulu, w ich biurze handlowym.

— Kupiłaś sobie pracę?! — zagrzmiał Warlow. Jego kamienne, ciemnożółte oblicze nie odzwierciedlało nigdy żadnych uczuć, lecz głos wydobywający się z hukiem z piersiowej membrany zabarwiony był ciekawością. Ludzie odwracali się w jego stronę, gdyż zagłuszył balladę.

— Pewnie. A co myślicie, że darmo tu rozdają takie kąski?

Ambasada płaci pracownikom w funtach Kulu. — Była to druga z najtwardszych walut w Konfederacji, zaraz po fuzjodolarach.

— W ten sposób zdobędę pieniądze na neuronowy nanosystem.

— Aha, teraz rozumiem. — Joshua uniósł szklankę, oddając honor jej przedsiębiorczości… którą podziwiał niemal w równym stopniu co jej figurę.

— Poza tym kto wie, czy nie wyciągnie mnie stąd syn ambasadora — rzekła Marie spokojnie. — Ma dwadzieścia dwa lata i bardzo mu się podobam. Jeżeli się pobierzemy, to z pewnością wrócę z nim do Kulu po skończonej służbie jego ojca.

Ashly uśmiechnął się szeroko i upił trochę soku. Z piersi Warlowa wydobyło się podejrzane burczenie.

Marie skierowała na Joshuę pytające spojrzenie.

— A więc dobrze. Nadal jesteś zainteresowany tym swoim majopi, kapitanie?

— Chcesz powiedzieć, że możesz mi je załatwić?

— Jak już mówiłam, pracuję w biurze handlowym. I jestem w tym dobra — podkreśliła dobitnie. — W strukturze ekonomicznej tego miasta orientuję się lepiej od mojego szefa. Kupujecie drewno u Dodda Purcella, prawda?

— Owszem — odparł Joshua ostrożnie.

— Tak właśnie myślałam, to bratanek doradcy gubernatora.

Dodd Purcell jest kompletnym bęcwałem, ale też lojalnym partnerem dla wuja. Wszystkie oficjalne zamówienia przechodzą przez jego firmę, która składa się jedynie z niewielkiego biura w porcie.

Nie ma żadnych składów, żadnego drewna. LDC płaci bez gadania i nikt nie ma zastrzeżeń, bo niższe kwoty nie wychodzą nigdy poza biuro doradcy do spraw przemysłu. Kończy się na tym, że Purcell podpisuje kontrakt z prawdziwym dostawcą drewna, realizując w ten sposób dowolne zamówienie LDC. Dostawca odwala całą robotę, a jemu i wujaszkowi zostaje w kieszeni okrągłe trzydzieści procent. Żaden wysiłek, za to duży zysk.

Krzesło Warlowa trzeszczało niebezpiecznie, gdy wierciła się na nim tak wielka postać. Pękata szklanka przechyliła się do otworu ustnego i piwo popłynęło jak zassane przez zastawkę wlotową.

— Cwane gnojki.

— Jezu — rzekł Joshua. — Założę się, że jutro cena podskoczy.

— Można się tego spodziewać — odparła Marie. — A pojutrze znowu. Potem zaproponują ci ekspresową dostawę, abyś mógł odlecieć zgodnie z planem, oczywiście za odpowiednią dopłatą.

Joshua odstawił pustą szklankę na poplamiony blat stolika.

— W porządku, wygrałaś. Jaka jest twoja kontroferta?

— Płacisz Purcellowi trzydzieści pięć tysięcy fuzjodolarów, co daje mu około trzydziestu procent przebicia. Ja zapewnię ci bezpośredni kontrakt ze składem, który dostarcza drewno po cenie rynkowej. Wtedy ty wypłacisz mi pięć procent zaoszczędzonej różnicy.

— A co będzie, jeśli teraz, kiedy nam to wszystko wyjaśniłaś, na własną rękę pójdziemy do składu? — spytał Ashly.

Marie uśmiechnęła się słodko.

— A do którego? Wrócicie po listę do biura doradcy gubernatora? A gdy już jeden wybierzecie, to skąd będziecie wiedzieć, że nie spłonął akurat w ostatnich zamieszkach? Gdzie to jest, jak tam się dostać? W pewnych dystryktach Durringham ludzie patrzą krzywo na obcych, zwłaszcza po ostatnich burdach. Czy znajdziecie w składzie dość majopi, czy może właściciel tylko będzie wam mydlić oczy? Jakim środkiem transportu przewieziecie ładunek na kosmodrom? I ile czasu możecie poświęcić na załatwienie niezbędnych formalności? Nawet względnie uczciwy właściciel składu zechce was naciągnąć, gdy zaczniecie się bać o terminowy załadunek, a przecież nie macie jeszcze zezwoleń, nie macie wypełnionych formularzy. Boże, prawie cały dzień zajęło wam wyczarterowanie McBoeinga. Tylko że nie kupiliście energii, która jutro uderzy was po kieszeni. A gdy wasze zamiary wyjdą na jaw, we wszystko znowu wmiesza się Purcell.

Joshua gestem ręki nakazał Ashly’emu milczenie. Nikt na kosmodromie nie wspomniał o energii dla kosmolotu. Chryste! Na normalnej planecie byłaby automatycznie zagwarantowana w umowie. Tutaj Joshua nie mógł nawet wprowadzić tekstu kontraktu do neuronowego nanosystemu, aby sprawdzić go pod kątem legalności, ponieważ kopia tego cholerstwa została wydrukowana na papierze. Na zwykłym papierze, śmiechu warte!