Выбрать главу

— Chryste Panie!

— Istnieje nikłe prawdopodobieństwo, że blefował, aby zwabić tu jastrzębie. Po ich przejęciu razem z towarzyszami uciekłby z układu. Aleja w to wątpię. Wygląda na to, że nad Quallheimem rzeczywiście działa jakaś siła zewnętrzna.

— Edeniści chcieli, żebym się dowiedział?

— Tak. Sprawa jest na tyle poważna, że uważają za stosowne pominąć drobne polityczne niesnaski. Ich własne słowa. Chcą, żeby powiadomiono admirała, twoich mocodawców Saldanów oraz Konsensus Jowiszowy. Skuteczna rozprawa z samym tylko Latonem wymagać będzie większej operacji wojskowej, zapewne z włączeniem do akcji dywizjonów Sił Powietrznych.

Ralph wlepiał wzrok w Kelvena Solankiego. Strach malował się na obliczu oficera.

— Rozmawiałeś o tym z gubernatorem?

— Nie, Rexrew ma dość własnych kłopotów na głowie. W sypialniach przejściowych czeka cztery tysiące kolonistów, których dobytek spalił się albo został zrabowany. Nie może ich wysłać w górę rzeki, póki nie zdobędzie dla nich zapasowego sprzętu, co się na pewno nie zdarzy w najbliższej przyszłości. Na orbicie czekają trzy statki kolonizacyjne, w kapsułach zerowych śpią zesłańcy. Muszą tam zostać, inaczej tłum rozerwie ich na sztuki, gdy tylko wysiądą z McBoeingów. Dowódcy statków nie są upoważnieni do zabierania pasażerów z powrotem na Ziemię. Nie zdołano jeszcze przywrócić pełnego porządku publicznego we wschodnich dystryktach Durringham. Szczerze mówiąc, w mieście wrze i w ciągu trzech tygodni spodziewamy się poważniejszych zamieszek. Choć wybuchną wcześniej, gdy rozejdzie się wieść, że powstanie nad Quallheimem przesuwa się w dół rzeki. Jeśli ta banda szeryfów nie przestanie wynosić z biura poufnych wiadomości, z pewnością tak się stanie. Stoimy dosłownie na krar wędzi anarchii. Nie uważam gubernatora za kogoś, do kogo można się zwrócić z tego typu informacją. I tak już jest w rozpaczliwej sytuacji.

— Masz rację — zgodził się Ralph niechętnie. Boże, dlaczego Lalonde? Nienawidził tej dziury już wtedy, gdy była zacofaną, dziewiczą planetą z niewiadomą przyszłością. Teraz jednak powrót do tamtych czasów uznałby za błogosławieństwo. — Uważam za swój obowiązek powiadomić Kulu o tym, co tu się zdarzyło i co jeszcze może się zdarzyć w związku z Latonem i domniemanymi ksenobiontami z dorzecza Quallheimu.

— Dobrze. Mam stosowne upoważnienia, aby ogłosić w układzie stan wyjątkowy i przejąć dowodzenie nad każdym dostępnym statkiem kosmicznym. Oby do tego nie doszło. Tymczasem wysyłam oficera na jeden z transportowców kolonizacyjnych, który poleci na Avon. Da się to załatwić, ponieważ wczoraj wyokrętowali się z „Eurydice” wszyscy osadnicy, zostało tylko pięćdziesięciu zesłańców w kapsułach. Przeniesie się ich na „Martijna”, gdzie pozostaną, póki Rexrew nie wymyśli, co z nimi zrobić. „Eurydice” odleci za dwanaście godzin, o ile nic się nie zmieni. Wyślę raport do admirała na dyplomatycznym fleksie, drugi taki dołączę dla ambasadora edenistów na Avon. Ty możesz dorzucić fleks dla placówki Kulu działającej przy Zgromadzeniu Ogólnym.

— Dziękuję. Chociaż nie mam bladego pojęcia, jak ułożyć taki raport. Pomyślą, że nam odbiło.

Kelven wyjrzał przez okno. Deszcz bębnił po ciemnych dachach. Prostota tej sceny nadawała wydarzeniom w odległym dorzeczu Quallheimu niemal surrealistyczny wyraz.

— Może i nam odbiło, ale trzeba działać.

— Pierwsze, co zrobią twoi i moi szefowie, to poproszą nas o potwierdzenie raportu i dodatkowe informacje.

— Owszem, myślałem już o tym. Trzeba im te informacje zawczasu przygotować.

— Ktoś musi się udać w dorzecze Quallheimu.

— Edeniści są już w drodze, lecz wolałbym wysłać własnych ludzi. Żołnierze z piechoty, rzecz jasna, tylko czekają na okazję do bijatyki. A ty dysponujesz kimś odpowiednim do tego rodzaju misji wywiadowczej? Uważam, że powinniśmy połączyć nasze siły.

— Zgadzam się z tobą w zupełności. Do licha, zgadzam się nawet z edenistami. — Ralph uśmiechnął się cynicznie. — Najlepsze rezultaty przyniesie nam joint venture. Owszem, mam paru ludzi zdolnych przeniknąć na tyły wroga i przeprowadzić rozpoznanie. Jeśli dasz mi dostęp do obwodów telekomunikacyjnych satelitów rozpoznawczych, mógłbym uaktywnić paru konfidentów w górze rzeki. Będą zbierać dla nas wiadomości.

— Postaram się, żebyś miał dostęp.

— Dobra, wysyłam porucznik Jenny Harris, będzie dowodzić operacją. Jak zamierzasz przerzucić zwiadowców w górę rzeki?

Kelven przesłał datawizyjne instrukcje komputerowi biurowemu i zaraz zajaśniał ekran ścienny, pokazując mapę całego systemu rzecznego Juliffe. Hrabstwa nad Quallheimem jarzyły się czerwoną smugą w południowej części dorzecza, gdy tymczasem dalej na północny zachód Willow West uzyskiwało ostrzegawcze bursztynowe zabarwienie. Następne z kolei hrabstwo było obwiedzione czarną linią, a mrugał na nim biały ”napis: „Kristo”.

— Szybki statek popłynie do hrabstwa Kristo, skąd dziesięciu ludzi wyruszy konno w rejon konfliktu. Jeżeli wypłyną jutro, powinni przybyć na miejsce dzień po „Swithlandzie” i oddziale szeryfa generalnego, może nawet trochę wcześniej.

— A nie można by ich przerzucić drogą powietrzną? Mogę wystarać się o jeden BK133. Dotarliby do Kristo już jutro wieczorem.

— I co dalej? Pamiętaj, że to misja zwiadowcza. Nie da się zabrać koni samolotem, a bez nich utkną w dżungli.

Ralph spojrzał ponuro na mapę.

— Niech to szlag, masz rację. Co za okropna planeta.

— Ma też swoje zalety. To jeden z nielicznych zakątków w Konfederacji, gdzie odległość tysiąca kilometrów drwi sobie z naszych zwykłych środków transportu. Przyzwyczajeni do natychmiastowych reakcji, gnuśniejemy.

— Święte słowa. Jeśli jakaś planeta może nas cofnąć do korzeni, to jest nią na pewno Lalonde.

* * *

Wiązka bali na ciężarówce bagażowej została przygotowana przez personel naziemny kosmodromu w jednym z pobliskich hangarów. Dość prosta praca, nawet przy tak prymitywnych urządzeniach pakunkowych, jakimi dysponowano na tej planecie; bale były niemal idealnie cylindryczne, miały metr średnicy i piętnaście metrów długości. Spinały je razem jasnożółte taśmy, przy czym wiązkę mocowało dodatkowo dziesięć prętów wzmacniających rozmieszczonych w przepisowych odstępach. Pomimo to dwie takie wiązki rozleciały się, kiedy Ashly użył mechanicznego ramienia pojazdu serwisowego, chcąc je przetransportować z kosmolotu do ładowni „Lady Makbet”. Spowodowało to ośmiogodzinne opóźnienie, poza tym trzeba było zamówić i zapłacić za dodatkową partię drewna.

Od tamtej pory Warlow sprawdzał każdą wiązkę przed załadunkiem na McBoeinga. Trzy odesłał z powrotem do hangaru po odnalezieniu luźnych taśm. Dzięki udoskonalonym zmysłom słuchu wyłapywał narzekania pakowaczy, którzy sądzili, że nikt ich nie usłyszy.

W tej wiązce nie znalazł jednak mankamentów. Nasada chwytakowa wetknięta w gniazdo lewej ręki zacisnęła się na ostatnim pręcie wzmacniającym. Wparł stopy w platformę ciężarówki i spróbował poruszyć prętem. Metal pod nogami zaskrzypiał jękliwie, gdy wzmacniane mięśnie kosmonika naciskały z precyzyjnie odmierzoną siłą. Pręt ani drgnął.

— Dobra, ładujcie! — zezwolił czekającej obsłudze naziemnej. Kiedy nasada chwytakowa zwolniła uścisk, Warlow zeskoczył na płytę zrobioną ze zwykłego smołowanego tłucznia.