Kierowca ciężarówki podprowadził pojazd pod stojącego opodal McBoeinga i zaraz dźwigniki hydrauliczne zaczęły wsuwać wiązkę do ładowni dolnego kadłuba. Warlow stał w cieniu obok tylnych kół kosmolotu. Układ odprowadzania ciepła z organizmu z łatwością radził sobie z promieniami niebieskobiałego słońca Lalonde, mimo to „czuł”, że mu chłodniej.
Wtem zza narożnika hangaru wyjechał motorower i skręcił w stronę kosmolotu. Siedziało na nim dwoje ludzi: Marie Skibbow oraz młodzieniec w kraciastej koszuli i szortach koloru khaki.
Dziewczyna zahamowała tuż przed Warłowem, obdarzając wielkiego kosmonika figlarnym uśmiechem.
Tymczasem zaciski mocujące w ładowni kosmolotu zaczęły się zakleszczać wokół prętów wiązki. Mechanizm przeładunkowy ciężarówki wycofywał się wolno.
— Jak idzie? — zapytała Marie.
— Jeszcze tylko dwa loty i będzie po wszystkim — odrzekł Warlow. — Góra dziesięć godzin.
— Super. — Przerzuciła nogę nad siodełkiem motoroweru. Zaraz po niej zsiadł młodzieniec. — Warlow, przedstawiam ci Quinna Dextera.
Quinn uśmiechnął się przyjaźnie.
— Miło cię poznać, Warlow. Marie mówi, że lecicie na Norfolk.
— Zgadza się. — Kosmonik patrzył, jak ciężarówka wraca do hangaru; jasnopomarańczowy pojazd wydał mu się dziwnie błyszczący. Uruchomił program diagnostyczny, ponieważ neuronowy nanosystem informował o niegroźnych zakłóceniach w receptorach optycznych.
— To się dobrze składa — stwierdził Quinn Dexter. — Chciałbym zaokrętować się na „Lady Makbet”. Marie powiedziała, że macie pozwolenie na przewóz pasażerów.
— Bo mamy.
— Świetnie. Więc ile za kabinę?
— Chcesz lecieć na Norfolk? — spytał Warlow. Receptory optyczne znów funkcjonowały prawidłowo, program diagnostyczny nie zdołał zlokalizować usterki.
— Jasne. — Quinn uśmiechnął się jeszcze szerzej. — Jestem agentem handlowym przedsiębiorstwa Dobson Engineering z Kulu. Wytwarzamy szereg podstawowych narzędzi rolniczych, lemiesze pługów, łożyska do kół w furmankach i tego typu rzeczy. Przeznaczone dla światów o niskim poziomie uprzemysłowienia.
— No tak, trudno w tej branży znaleźć lepszy rynek zbytu niż Lalonde — odparł Warlow, podkręcając basy w membranie, aby stworzyć złudzenie ironii.
— Niby tak, tylko że trzeba jeszcze poczekać z pięćdziesiąt lat, zanim Lalonde osiągnie jakikolwiek stopień uprzemysłowienia. Nie zdołałem przełamać oficjalnego monopolu, nawet z pomocą ambasady, zatem najwyższy czas zmienić klimat.
— Rozumiem. Zaczekaj chwilę. — Warlow otworzył kanał łączności z komputerem pokładowym kosmolotu, prosząc o połączenie z „Lady Makbet”.
— O co chodzi? — zapytał Joshua.
— Mamy klienta.
— Daj mi wizję — poprosił kapitan, kiedy Warlow skończył tłumaczyć.
Kosmonik zogniskował receptory optyczne na twarzy Quinna.
Uśmiech zdawał się przyrośnięty do ust agenta.
— Musi się spieszyć, skoro woli podróżować „Lady Makbet”, zamiast poczekać na firmowy statek — stwierdził Joshua. — Powiedz mu, że przelot w kapsule zerowej kosztuje czterdzieści pięć tysięcy fuzjodolarów.
Niekiedy Warlow żałował, że stracił zdolność wydawania prawdziwie żałosnego westchnienia.
— W życiu tyle nie zapłaci — zaoponował. Gdyby Joshua nie próbował zawsze zdzierać skóry z klientów, mogliby mieć znacznie więcej do roboty.
— Co z tego? — odparował Joshua. — Przecież możemy się potargować. A jak zapłaci? Potrzebujemy pieniędzy. Roztrwoniliśmy tyle szmalu na tej cholernej planecie, że niewiele zostało na koncie. Jeśli nie będziemy uważać, przyjdzie nam pobrać z sumy przeznaczonej na interesy na Norfolku.
— Za przelot na Norfolk w kabinie zerowej kapitan bierze teraz czterdzieści pięć tysięcy fuzjodolarów — rzekł Warlow na głos.
— W kabinie zerowej? — Quinn wyraźnie się zmartwił.
— Tak.
Spojrzał na Marie, która przyglądała się wszystkiemu z obojętną miną.
Warlow czekał cierpliwie, kiedy zamykały się wrota załadunkowe kosmolotu. Neuronowy nanosystem przekazywał mu w tle rozmowę pilota, który przygotowywał maszynę do startu.
— Nie chcę podróżować w kapsule zerowej — oświadczył Quinn z naciskiem.
— Jest nasz. Pięćdziesiąt pięć tysięcy za kabinę i podróż w czasie rzeczywistym — przekazał datawizyjnie Joshua.
— W takim razie obawiam się, że kabina będzie kosztować pięćdziesiąt pięć tysięcy — oznajmił Warlow niezdecydowanie.
— Żywność, środki jednorazowego użytku, utrzymanie systemów podtrzymania życia, wszystko to podnosi cenę.
— Tak, rozumiem. Bardzo dobrze, niech będzie pięćdziesiąt pięć tysięcy. — Quinn wyciągnął z kieszeni szortów dysk kredytowy Banku Jowiszowego.
— Jezu — rzeki datawizyjnie Joshua. — Ten facet ma rachunek na wydatki, którego pozazdrościłby mu królewicz z rodu Saldanów. Chwytaj szmal, zanim pójdzie po rozum do głowy, i pakuj go do McBoeinga. — Zamknął się kanał łączności z „Lady Makbet”.
Warlow wydobył z przegródki w pasie własny dysk kredytowy, po czym wręczył go Dexterowi.
— Witamy na pokładzie! — huknął.
16
„Oenone” zredukował i zogniskował pole dystorsyjne, zamykając za sobą terminal tunelu czasoprzestrzennego. Rozejrzał się z zaciekawieniem, używając swoich wielorakich zmysłów. Norfolk znajdował się w odległości stu sześćdziesięciu tysięcy kilometrów, na kadłub jastrzębia padały kontrastujące blaski dwóch gwiazd. Duchessa, czerwony karzeł odległy o dwieście milionów kilometrów, zalewała górny kadłub różową poświatą, rozjaśniając i przyciemniając krechy zawiłego purpurowego wzoru na błękitnym polipie. Diuk, gwiazda typu widmowego K2, rzucał z przeciwnej strony, z odległości stu siedemdziesięciu trzech milionów kilometrów, silne żółte światło na klimatyzowane gondole dopięte do ładowni „Oenone”.
Norfolk znalazł się już niemal dokładnie między dwiema gwiazdami tworzącymi układ podwójny. Lądy zajmowały zaledwie czterdzieści procent powierzchni planety, a tworzyły je olbrzymie wyspy wielkości od stu do stu pięćdziesięciu tysięcy kilometrów kwadratowych każda; do tego dochodziły niezliczone pomniejsze archipelagi. „Oenone” zawisł nad jedyną pręgą mroku, jaka jeszcze ciemniała nad planetą — zbliżająca się koniunkcja uwięziła noc w rozpiętym między biegunami wąskim półksiężycu, mierzącym na równiku około tysiąca kilometrów szerokości. Wyglądało to tak, jakby wycięto kawałek planety. Pogmatwane morza i zawiłe cieśniny skrzyły się, zależnie od półkuli, błękitem lub czerwienią, pasma chmur dzieliły się na białe i szkarłatne. W zasięgu promieni Diuka ląd jawił się zwyczajną mieszaniną brązów i zieleni, barw chłodnych i zachęcających, podczas gdy ziemie oświetlone przez Duchessę przybrały ciemny, cynobrowy odcień, pocięty miejscami czarnymi plisami, co dawało im wygląd wyjątkowo niegościnnej krainy.
Syrinx poprosiła centrum kontroli ruchu lotniczego o zezwolenie na wejście na orbitę parkingową. Gdy je otrzymała, „Oenone” popędził ku planecie w doskonałym nastroju, gawędząc wesoło z olbrzymim stadem jastrzębi. Trzysta siedemdziesiąt pięć tysięcy kilometrów nad równikiem brylantowy pierścień skrzył się delikatnie w międzygwiezdnej ciemności, w miarę jak światło dwóch gwiazd odbłyskiwało w zwierciadlanych panelach termozrzutu i wysuniętych miskach anten dwudziestu pięciu tysięcy statków kosmicznych.
Z początku nowo odkryty układ słoneczny nie wzbudzał zachwytu poszukiwaczy terrakompatybilnych planet. Kiedy w roku 2207 „Duke of Rutland”, statek zwiadowczy Rządu Centralnego, wynurzył się w systemie, wstępne wskazania czujników powiadomiły załogę o istnieniu sześciu planet, wyłącznie ziemskich.