Louise puściła się za nią w pogoń. Obie chichotały i piszczały, strasząc z rozbawieniem motyle dzikimi pląsami.
Kiedy po ostatnim skoku w obręb układu planetarnego „Lady Makbet” wyszła w jednym kawałku z terminalu, z piersi Joshuy wyrwało się ciche westchnienie ulgi. Lot z Lalonde przypominał koszmarny sen.
Od samego początku Joshua nie darzył Quinna Dextera ani sympatią, ani zaufaniem. Intuicja podpowiadała mu, że coś jest stanowczo nie tak z tym facetem, choć w sposób niemożliwy do uchwycenia. Życie zdawało się zamierać w kabinie, kiedy on się pojawiał. A jeszcze to jego dziwaczne zachowanie: nie okazywał żadnej błyskotliwości, żadnego wyczucia w toku rozmowy, jakby jego reakcje następowały z dwusekundowym opóźnieniem względem rzeczywistości.
Na dobrą sprawę, gdyby Joshua spotkał się z nim osobiście na kosmodromie na Lalonde, zapewne nie przyjąłby go jako pasażera bez względu na to, ile pieniędzy zgromadził na swoim dysku kredytowym. Cóż, stało się i koniec. Na szczęście Dexter większość czasu spędzał samotnie w swej kabinie w module C, wychodząc jedynie na posiłek albo do łazienki. W takim zachowaniu można było jeszcze doszukać się odrobiny racjonalności. Zaraz jednak po wejściu na pokład obrzucił lite grodzie nerwowym, podejrzliwym spojrzeniem, mówiąc:,Napomniałem już, ile mechanizmów jest na statku kosmicznym”.
Zapomniał? Joshua nie mógł wyjść ze zdumienia. Czy można zapomnieć, jak wygląda statek?
Najbardziej go dziwiły niezdarne ruchy Quinna Dextera w stanie nieważkości. Joshua skłonny byłby przypuszczać, że ten człowiek nigdy nie latał w kosmosie. Rzecz nieprawdopodobna, skoro podróżował po planetach jako agent handlowy — agent, w którego oczach odbijał się wiecznie strach, w dodatku nie wyposażony w neuronowy nanosystem! Kilka razy Joshua przy u ważył, jak Quinn wzdryga się przy metalicznych dźwiękach dobiegających z urządzeń modułu czy też w czasie przyspieszenia przy zgrzytach konstrukcji pracującej.
Oczywiście, biorąc pod uwagę wybryki „Lady Makbet”, ten aspekt zachowania Dextera można było jeszcze zrozumieć. Joshua sam doświadczył wielu paskudnych chwil podczas podróży. Wydawało się, że nie ma na statku systemu, który by nie uległ jakiemuś uszkodzeniu, odkąd opuścili orbitę Lalonde. To, co miało być prostym, czterodniowym lotem, przeciągnęło się niemal do tygodnia, gdy załoga zmagała się ze spadkami mocy, zanikami sygnałów, awariami siłowników i dziesiątkami pomniejszych irytujących usterek.
Joshua bał się myśleć, co będzie, kiedy przedstawi inspektorom z Komisji Astronautycznej dziennik pokładowy. Pewnie każą poddać statek kapitalnemu remontowi. Przynajmniej działały węzły modelujące, choć i po nich spodziewał się najgorszego.
Przesłał do komputera nawigacyjnego datawizyjne instrukcje rozłożenia paneli termozrzutu i wysunięcia masztów z czujnikami.
Natychmiast rozbrzmiały mu w głowie doniesienia o nieprawidłowościach. Jeden z paneli otworzył się tylko do połowy, a trzy maszty utknęły w swych wnękach.
— Jezu! — warknął.
Reszta załogi szemrała, zapięta w pasach na lewo i prawo od Joshuy.
— Myślałem, że naprawiłeś te pieprzone panele! — krzyknął na Warlowa.
— Bo naprawiłem! — rozległa się głośna odpowiedź. — Jeśli jesteś taki mądrala, załóż skafander i sam to sobie obejrzyj.
Joshua przetarł dłonią czoło.
— Zobacz, co da się zrobić — rzekł ponuro. Warlow wymruczał coś niezrozumiale, po czym rozkazał odpiąć się pasom. Ruszył w stronę otwartej grodzi. Ashly Hanson wyswobodził się w ślad za kosmonikiem, aby mu pomóc.
Ze sprawnych masztów zaczęły napływać informacje zbierane przez czujniki. Komputer pokładowy namierzał położenie sąsiednich gwiazd, aby precyzyjnie określić obecną pozycję statku.
Norfolk, oświetlony z dwóch źródeł, był niezwykle mały, jak na terrakompatybilną planetę. Joshua nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ czujniki poinformowały go nagle, że kadłub omiatają laserowe impulsy radarowe, a „Lady Makbet” dostała się w obręb pola dystorsyjnego jastrzębia.
— Chryste, co znowu? — zapytał, lecz w tym samym momencie ukazały się w jego myślach astronawigacyjne koordynaty statku. Skok translacyjny wyrzucił „Lady Makbet” w odległości dwustu dziewięćdziesięciu kilometrów od Norfolka, daleko poza strefą dozwolonego wyjścia. Jęknął głośno i czym prędzej rozkazał antenie telekomunikacyjnej nadać kod rozpoznawczy. Inaczej statki Sił Powietrznych Konfederacji patrolujące przestrzeń wokół Norfolku mogłyby potraktować „Lady Makbet” jako tarczę strzelniczą.
Norfolk tym się wyróżniał spośród innych terrakompatybilnych planet, że nie posiadał własnej sieci platform strategicznoobronnych. Lokalny przemysł nie korzystał z zaawansowanych technologii, na orbicie nie było żadnych osiedli asteroidalnych, a w konsekwencji potencjalni złodzieje nie mieli tu czego szukać. Ochronę przed statkami piratów i najemników uważano za zbyteczną, z wyjątkiem dwóch tygodni każdego roku, kiedy to zewsząd przybywały frachtowce po ładunek „Norfolskich Łez”.
Gdy na planecie zbliżał się czas letniego przesilenia, do ochrony statków handlowych przystępował dywizjon 6 Floty Sił Powietrznych Konfederacji opłacany z kasy miejscowego rządu. Załogom podobała się taka służba, bo kiedy frachtowce odlatywały, oni dostawali krótki urlop, a na planecie podejmowano ich iście po królewsku; każdy dostawał buteleczkę „Norfolskich Łez” w prezencie od wdzięcznego rządu.
Serwomechanizmy poruszające główną anteną telekomunikacyjną „Lady Makbet” wykonały niepełny obrót i stanęły. Na schemacie, który komputer pokładowy przesłał datawizyjnie do mózgu Joshuy, pojawiły się komunikaty o przerwach w zasilaniu.
— Cholera jasna, nie wierzę! Sara, zrób coś z tą przeklętą anteną! — Kątem oka dostrzegł, że włączyła konsolę przy fotelu.
Za pośrednictwem anteny dookółnej wyemitował kod rozpoznawczy „Lady Makbet”.
Kiedy oba statki połączył kanał radiowy, z konsoli do neuronowego nanosystemu Joshuy popłynął datawizyjny przekaz.
— Tu okręt Sił Powietrznych Konfederacji „Pestravka”. Wynurzyliście się poza strefami dozwolonego wyjścia tej planety. Potrzebujecie pomocy?
— Dziękuję, „Pestravka”, ale nie — przesłał Joshua w odpowiedzi. — Mamy kilka drobnych usterek. Przepraszam, jeśli napędziłem wam strachu.
— Czego dotyczą usterki?
— Błędnych wskazań czujników.
— Przecież łatwo je wykryć. Nie powinniście wchodzić w głąb jkładu planetarnego bez dokładnych informacji nawigacyjnych.
— Chrzań się — mruknął Melvin Ducharme ze swojego fotela.
— Dopiero teraz udało się określić wielkość błędu — odparł Joshua. — Aktualizujemy dane.
— Co z waszą główną anteną telekomunikacyjną?
— Przeciążony serwomechanizm, na liście do wymiany.
— Wysuńcie zapasową.
Sara prychnęła ze zniecierpliwieniem.
— Jeśli chce, mogę w niego wycelować maser. Jak dostanie dupie, zaraz się uspokoi.
— Już wysuwam, „Pestravka”. — Joshua spiorunował ją spojzeniem.
Modlił się w duchu, gdy pęk srebrzystych żeberek drugiej anteny otwierał się niczym kielich kwiatu, wychodząc z ciemnego kadłuba statku. Antena ustawiła się w kierunku jastrzębia.
— Kopię incydentu wysyłam do norfolskiego biura Komisji Astronautycznej — kontynuował oficer z „Pestravki”. — Z zaleceniem sprawdzenia certyfikatów „Lady Makbet”.