Syrinx otworzyła usta w zdumieniu. Ten facet był nieznośny!
I skąd brał takie określenia? Można by pomyśleć, że to ona nie ma racji.
— Nigdy żadnego z was nie nazwałam prymitywnym glebojadem — syknęła. — Wcale tak o was nie myślimy.
Oczy Joshuy pobiegły ostrzegawczo w bok. Syrinx zdała sobie sprawę, że kieruje na siebie całą uwagę baru.
— Wszystko w porządku? — zapytał „Oenone” z niepokojem, wyczuwając zamęt wśród jej myśli.
— Nic mi nie jest, tylko znów napatoczyłam się na tego cholernego Calverta.
— Ach, to z tobą jest Joshua?
— Joshua? — Skrzywiła się. Tak ją zaskoczyło wypowiedziane przez „Oenone” imię, że wypsnęło jej się nieopatrznie z ust.
— O, zapamiętałaś — rzekł wesołym tonem.
— Ja…
— Masz tu stołek. Czego się napijesz?
Syrinx usiadła, wściekła i zawstydzona. Przynajmniej ludzie przestaną się na nią gapić.
— Może być wino.
Dał znać barmance.
— Nie widzę naszywek oficerskich.
— Kilka tygodni temu skończyłam służbę.
— No i teraz jesteś uczciwym kupcem?
— Owszem.
— Udało ci się znaleźć jakiś towar?
— Tak, dziękuję.
— Hej, to świetna wiadomość, brawo. Ci handlarze z Norfolku to twarde skurczybyki. Ale i ja wyładowałem moją „Lady Makbet”. — Odebrał drinki i stuknął kieliszkiem o jej kieliszek. — Zjedzmy dziś razem obiad, a potem będziemy świętować.
— Nie mam ochoty.
— A co, jesteś już umówiona?
— No, wiesz… — Nie umiała się zdobyć na kłamstwo, które stawiałoby ją na równi z nim. — Chciałabym się wyspać. Ten dzień strasznie się dłużył, prowadziłam wyczerpujące negocjacje.
Ale dzięki za zaproszenie. Może innym razem.
— Wielka szkoda. Wygląda na to, że skazałaś mnie na przeraźliwie nudny wieczór. Jest tu ze mną tylko mój pilot, niestety, a stary już na rozrywki, których szukam. Właśnie na niego czeam. Nasz hojny pasażer gdzieś się zawieruszył. Choć wcale mi o nie brakuje, to raczej mruczek. Podobno jest tu gdzieś dobra estauracja, Metropole. Mieliśmy zamiar trochę się rozerwać. To nasza jedyna noc w mieście, zostaliśmy zaproszeni do majątku ziemskiego i tam spędzimy letnie przesilenie. A więc jak, wyczerpujące negocjacje? Ile zdobyłaś skrzynek?
— Byłeś po prostu przynętą — stwierdziła Syrinx, dopuszczona wreszcie do głosu.
— Że jak?
— Przemyciliście do układu Puerto de Santa Maria uzwojenia cewek stosowane w komorach utrzymania antymaterii.
— Nie ja.
— Tropiliśmy cię przez całą drogę z Idrii, nasze sensory bez przerwy namierzały twój statek. To był zwyczajny lot. Kiedy wyruszałeś, uzwojenia cewek znajdowały się w ładowni „Lady Makbet”, ale zniknęły, nim dotarłeś na miejsce. Wówczas sądziliśmy, że się z nikim nie spotykałeś, bo nikogo nie udało nam się wykryć.
Ale przecież ty nic o nas nie wiedziałeś, prawda?
Joshua upił brandy, obserwując ją pilnie znad brzegu kieliszka.
— Oczywiście, że nie. Działaliście w trybie pełnej niewykrywalności, nie pamiętasz?
— Podobnie jak twój przyjaciel.
— Który przyjaciel?
— Musiałeś wykonywać sporo manewrów, ilekroć obierałeś nowe współrzędne skoku. Nie spotkałam się u nikogo z taką nieporadnością.
— Nie ma ludzi doskonałych.
— Racja, ale tak niedoskonałych również nie ma. — Napiła się wina. Ten Joshua Calvert naprawdę był szczwanym lisem. Nic dziwnego, że wywiódł ich w pole. — Oto co według mnie nastąpiło: Twój przyjaciel czekał w odległości miesiąca świetlnego od układu Nowej Kalifornii w trybie pełnej niewykrywalności i w punkcie o dokładnie określonych współrzędnych. Po odlocie z Idrii zbliżyłeś się do niego na odległość około tysiąca kilometrów. Rzecz trudna, ale dałeś sobie radę. Biorąc pod uwagę twoje astronawigacyjne umiejętności oraz moc węzłów, w jakie zaopatrzyłeś „Lady Makbet”, tak duża precyzja wydaje się możliwa.
I kto mógł coś podejrzewać? Nikt nie jest zbyt dokładny, gdy skacze poza układ. Jedynie w granice systemu planetarnego trzeba wlecieć z maksymalną precyzją, chcąc się zmieścić w strefach dozwolonego wyjścia.
— Mów, mów, to niezwykle interesująca historia.
Znów napiła się wina.
— Zaledwie wyskoczyłeś poza system, wyrzuciłeś z ładowni nielegalne cewki i ruszyłeś w dalszą drogę. Nie byliśmy w stanie wykryć tak niewielkiej i bezwładnej masy, na pewno nie za pomocą czujników pasywnych z dużej odległości. A kiedy tylko „Oenone” i „Nephele” skoczyły za tobą w pogoń, twój przyjaciel podleciał i zabrał ładunek. Ty zbliżałeś się do systemu Puerto de Santa Maria w żółwim tempie, odciągając naszą uwagę, on zaś pędził naprzód. Cewki trafiły w ręce kupców, zanim dotarliśmy na miejsce.
— Doskonale. — Joshua dopił resztkę brandy i przywołał barmankę. — To byłby skuteczny plan, nie?
— To był skuteczny plan.
— Niezupełnie. Bo widzisz, twoja hipoteza opiera się na jednym z gruntu fałszywym założeniu.
Syrinx sięgnęła po drugi kieliszek wina.
— Mianowicie?
— Że jestem asem astronawigacji.
— Myślę, że nim jesteś.
— Załóżmy. W takim razie w przypadku normalnego handlowego kursu skorzystałbym z tych rzekomych umiejętności, aby maksymalnie skrócić czas podróży, zgadza się?
— Tak.
— A więc skorzystałbym z tych umiejętności w trakcie lotu na Norfolk, prawda? Powiedz mi jedno: skoro wiozłem towar na wymianę, po co miałbym tracić niepotrzebnie czas, pieniądze i paliwo?
— Nie wiem.
— A widzisz. Zapytaj więc najpierw zacnego kapitana statku „Pestravka”, kiedy i gdzie wyszedłem z tunelu czasoprzestrzennego. Potem sprawdź, kiedy odleciałem z Lalonde i oblicz sobie, ile trwała moja podróż. Ciekawe, czy wtedy też będziesz uważała, że jestem wyśmienitym astronawigatorem. — Uraczył ją denerwującym, swobodnym uśmiechem.
Dzięki „Oenone” zorientowała się natychmiast w położeniu Lalonde. Wiedziała, jak długo powinien trwać normalny przelot statku kosmicznego tej klasy i możliwości technicznych co „Lady Makbet”.
— A więc ile trwała twoja podróż? — zapytała z rezygnacją.
— Sześć i pół dnia.
— Nie powinna trwać aż tak długo — zawyrokował „Oenone”.
Syrinx milczała. Mimo wszystko nie wierzyła w jego niewinność. Współudział w przestępstwie miał wypisany na czole.
— Oho, idzie Ashly. — Joshua wstał i pomachał w stronę pilota. — Nie bój się, że musisz od razu płacić za drinki, skoro popełniłaś taki nietakt. Funduję i nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu.
— Uniósł kieliszek. — Napijmy się za przyjaźń i wzajemne zrozumienie w przyszłości.
17
Poobijany dziób „Coogana” pruł z mozołem wartkie fale dopływowego Zamjanu, który toczył do Juliffe swe spienione wody.
Gdy walczyli z prądem, Lori czuła, jak długość lekkiej łodzi handlowej wyolbrzymia każdy przechył wzdłużny. Po czterech i pół dniach przywykła jednak do niewygód „Coogana”: statek ustawicznie trzeszczał, silniki wprawiały w drżenie każdą deskę, w kabinie było gorąco, ciemno, duszno i ciasno. Długie szkolenie uodporniło ją jednak na tego rodzaju niewygody. Poza tym większość czasu przeleżała nieruchomo na pryczy, zajęta oglądaniem obrazów nadsyłanych przez Abrahama i Catlin.