— Od razu wiedziałem, że ta żałosna banda napaleńców nic nie wskóra. Jeśli to inwazja ksenobiontów, z pewnością zechcą podbić całą planetę. A nie ma tu dogodniejszych dróg transportu niż dopływy Juliffe. Dlatego zmuszeni są korzystać z żeglugi śródlądowej.
— Nie do wiary, żeby ktoś opanował technikę lotów w przestrzeni międzygwiezdnej, a po planecie przemieszczał się drewnianymi statkami.
— Nie zapominaj o kolonistach z Ziemi. — Darcy przesłał jej ironiczny uśmieszek.
— Owszem, osadników nie stać na nic lepszego, ale wojskowe oddziały szturmowe to chyba co innego.
— Racja. Cała ta sytuacja wymyka się logicznemu zrozumieniu. Po pierwsze, dlaczego ktoś chciałby podbić Lalonde?
— Nie wiemy. Wróćmy jednak do chwili obecnej. Skoro już przedostaliśmy się poza front walk, to czy musimy płynąć dalej?
— Trudno powiedzieć. Trzeba zasięgnąć języka.
— W najbliższej wiosce mamy konfidenta. Złóżmy mu wizytę i zobaczmy, co powie.
— Dobry pomysł. Trzeba też powiadomić Solankiego o podejrzanych statkach na rzece.
Darcy pozostał, żeby dorzucić drew do kotła, a Lori udała się z powrotem do ciasnego kąta, który oboje zajmowali w kabinie.
Wysunąwszy spod pryczy plecak, wyciągnęła spomiędzy ubrań matowoszary blok nadawczoodbiorczy wielkości dłoni. Po kilku sekundach satelita ELINT namierzył szyfrowany kanał. Na przedniej ściance cienkiego, prostokątnego urządzenia pojawiła się zmęczona twarz Kelvena Solankiego.
— Możemy mieć kłopot — oznajmiła.
— Jeden więcej, jeden mniej, co za różnica?
— Sprawa wygląda poważnie. Sądzimy, że nieprzyjaciel, przed którym ostrzegał nas Laton, przesuwa się na statkach w dół rzeki. Innymi słowy, oddział szeryfa nie zdoła go powstrzymać.
— Cholerny świat. Dziś w nocy Candace Elford doszła do wniosku, że padło hrabstwo Kristo nad Zamjanem. Po obejrzeniu obrazów satelitarnych musiałem przyznać jej rację. Wysyła posiłki samolotami BK133. Wyznaczyliśmy nowe miejsce lądowania:
Ozark w hrabstwie Mayhew, pięćdziesiąt kilometrów przed Kristo.
W tej chwili samoloty zabierają sprzęt i ludzi. „Swithland” powinien spotkać się z nimi jutro przed południem, pewnie niewiele was wyprzedza.
— Zbliżamy się właśnie do wioski Oconto.
— A zatem płyną trzydzieści kilometrów przed wami. Jakie macie plany?
— Jeszcze się namyślamy. Cokolwiek się stanie, w końcu będziemy musieli zejść na ląd.
— W takim razie miejcie się na baczności. Nawet moje najczarniejsze scenariusze nie przewidziały czegoś podobnego.
— Nie zamierzamy narażać się na niepotrzebne ryzyko.
— I dobrze. Jeden fleks z wiadomością został wysłany do waszej ambasady na Avon, drugi do admirała. Ralph Hiltch skontaktował się ze swoją ambasadą, Rexrew zaś powiadomił biuro LDC.
— Dziękuję. Miejmy nadzieję, że Siły Powietrzne Konfederacji zareagują bez zwłoki.
— Oby. I jeszcze jedno. Ja i Hiltch wyprawiliśmy w górę rzeki wspólny oddział rozpoznawczy. Radziłbym wam zaczekać i dołączyć do nich w Oconto. Posuwają się szybko, zgodnie z przewidywaniami powinni spotkać się z wami najpóźniej za dwa dni.
Są wśród nich uzbrojeni po zęby komandosi.
— Weźmiemy pod uwagę taką opcję, choć należy wątpić, czy siła ognia będzie decydującym czynnikiem w tej rozgrywce. Z tego, co zobaczyliśmy oczami Latona i co widzieliśmy na mijających nas statkach, można wywnioskować, że kluczową rolę w tej inwazji odgrywa zakrojona na szeroką skalę sekwestracja ludzi.
— Święty Boże!
Uśmiechnęła się, słysząc jego okrzyk. Czemu adamiści odwoływali się zawsze do swych bóstw? Nie potrafiła tego zrozumieć.
Jeżeli istniał jakiś wszechmocny bóg, dlaczego był głuchy na ludzkie cierpienia?
— Ja ze swej strony radziłabym wam przejrzeć ruch statków rzecznych, które wypłynęły z rejonu zagrożenia dziesięć dni temu i później.
— Twierdzisz, że dotarli do Durringham?
— To, niestety, wysoce prawdopodobne. Sami jesteśmy już prawie w Kristo, a przecież płyniemy pod prąd nędznym statkiem trzeciej klasy.
— Chyba rozumiem. Bo jeśli zaraz na początku wyruszyli z Aberdale, to mogliby tu być już od tygodnia.
— Teoretycznie.
— W porządku, dziękuję za ostrzeżenie. Wezmę paru ludzi i zaraz zaczniemy analizować zdjęcia statków, które powracały z dorzecza Zamjanu. Do diabła, jakbyśmy nie mieli tu w mieście innych problemów!
— Co właściwie dzieje się w Durringham?
— Nic dobrego, szkoda gadać. Mieszkańcy pośpiesznie robią zapasy żywności, więc ceny idą w górę jak szalone. Candace Elford rekrutuje młodych ludzi, gdzie tylko może ich znaleźć. Krążą niepokojące wieści na temat zdarzeń w głębi lądu. Jeszcze trochę i sytuacja wymknie się spod kontroli. Na domiar złego w środę nowi koloniści zorganizowali pokojową demonstrację pod siedzibą gubernatora, żądając rekompensat za skradzione mienie i dodatkowych przydziałów ziemi jako zadośćuczynienie za doznane krzywdy. Widzę ich z mojego okna. Rexrew odrzucił propozycję rozmów. Pewnie boi się, żeby go nie zlinczowali. Tłum jest bardzo porywczy. Robi się gorąco, służby porządkowe musiały pacyfikować motłoch.
Liczne ofiary po obu stronach. Jakiś kretyn spuścił ze smyczy sejasa. Zerwano przewody wysokiego napięcia z generatora termojądrowego. Przez dwa dni w całej okolicy nie było elektryczności, nawet w głównym szpitalu. Zgadnij, co się stało z zasilaniem rezerwowym?
— Nie działało?
— Oczywiście. Ktoś zwędził kryształy matryc elektronowych, które nadają się do motorowerów. Pozostało jedynie dwadzieścia procent ogólnej pojemności.
— Wygląda na to, że nie ma większej różnicy między moją pozycją a twoją.
Kelven Solanki popatrzył na nią w zamyśleniu.
— Myślę, że jest różnica.
Oconto było wioską podobną do wielu innych na Lalonde: niemalże kwadratowa polana wycięta w dżungli, nad brzegiem oficjalny marker Biura Alokacji Gruntów, pośrodku skupisko chat i wypielęgnowanych ogródków warzywnych, na obwodzie większe połacie pól. Czarne początkowo deski z majopi nabierały po latach jasnoszarego zabarwienia, wystawione na działanie słońca, upału i deszczu; twardniały i pękały jak szczątki wraku wyrzucone na tropikalną plażę. Świnie kwiczały w chlewach, krowy w okrągłych zagrodach przeżuwały z zadowoleniem kiszonkę. Przeszło trzydzieści kóz stało w linii na skraju puszczy; przywiązane do palików, skubały chwasty rozłogowe, które próbowały się wedrzeć na pola.
W osadzie dobrze się działo od chwili jej powstania przed trzema laty. Budynki użyteczności publicznej, w tym i kościół, wyglądały na zadbane, powstała również niska, przykryta ziemią chata, w której wędzono ryby. W walce z błotem ważniejsze ścieżki posypano płatami drewna. Wyznaczono nawet teren na boisko do gry w piłkę. Z łagodnie opadającego brzegu sterczały nad leniwą wodę Zamjanu trzy pomosty, przy dwóch cumowało kilka miejscowych łodzi rybackich.
Kiedy „Coogan” podpłynął do głównego, środkowego pomostu, Darcy i Lori z ulgą dostrzegli sporą gromadę ludzi pracujących w polu. Oconto nie zostało jeszcze podbite. Zaledwie dostrzeżono obcy statek handlowy, rozległy się ostrzegawcze okrzyki. Kilku mężczyzn puściło się w ich stronę, każdy z bronią w ręku.
Dopiero po kwadransie udało im się przekonać zdenerwowany komitet powitalny, iż nie stanowią zagrożenia dla osadników; przez kilka pierwszych minut Darcy bał się, że zostaną rozstrzelani na poczekaniu. Buchannanowie byli tutaj dobrze znani (choć niespecjalnie lubiani), co działało na ich korzyść. „Coogan” płynął w górę rzeki, w stronę zbuntowanych ziem, a więc nie przywoził stamtąd rebeliantów, a ponadto Lori i Darcy’ego uznano za oficjalnych przedstawicieli władz, ponieważ mieli na sobie ubrania z syntetycznych tkanin i byli wyposażeni w drogie przyrządy. Nikt jednak nie pytał o ich uprawnienia.