Выбрать главу

— Żaden nie wygląda na specjalnie przejętego tym, że urwała się łączność z Candace Elford — zauważyła.

— Zasekwestrowani? — zapytał Solanki.

— Trudno stwierdzić z całą pewnością, choć wiele za tym przemawia — odparł Darcy. — Nie zachowują się normalnie, zważywszy na okoliczności. Powinni przynajmniej rozstawić straże wokół wioski.

Technobiotyczny procesor w zapasowym bloku nadawczoodbiorczym Lori poinformował o spadku napięcia w krysztale matrycy elektronowej. Automatycznie poleciła go zastąpić rezerwowym kryształem — myśl ta powstała w jej umyśle niemal podświadomie.

— Zgadzam się — rzekła. — Myślę, że nasz pierwotny cel, to znaczy stwierdzenie, czy Laton faktycznie przebywa na Lalonde, w tej sytuacji nie ma już znaczenia.

— Popieram. Spróbujemy kogoś schwytać i dostarczyć do Durringham, tam go szczegółowo zbadają. — Obwody regulatora mimetycznego w kombinezonie Darcy’ego wskazywały nieprawidłowości w szynie danych prawej nogawki. Procesor sterujący uruchomił natychmiast rezerwowe łącza.

— Najwygodniej będzie dostać się do tej chaty. W pobliżu nikogo nie ma, a przed chwilą widziałam, jak ktoś wchodzi do środka. — Lori wskazała na stojący na uboczu pięcioizbowy budynek. Znajdował się sto dwadzieścia metrów od skraju dżungli, do przebycia mieliby głównie ogrody i pola uprawne, które stanowiły nie gorszą osłonę niż drzewa. Z kieszonki u pasa wyciągnęła modulator obrazu i przyłożyła do oczu. — Ten szmelc przestał działać.

Ty spróbuj, musimy przecież wiedzieć, ilu ich jest w środku.

Wyłączył się wykrywacz skażeń chemicznobiologicznych Darcy’ego.

— Wcale nie jest zepsuty — stwierdził z zakłopotaniem. — Znajdujemy się w polu działania elektronicznych urządzeń zakłócających!

— Do diabła! — Rezerwowy blok nadawczoodbiorczy i czujniki dalmierza laserowego Lori odmówiły posłuszeństwa. — Kelven, słyszałeś? Oni używają wysokiej klasy sprzętu zakłócającego.

— Wasz sygnał słabnie — odparł Kelven.

Zanikał kanał afiniczny łączący Darcy’ego z nadrzędnym procesorem karabinka maserowego. Kiedy spojrzał na broń, wyświetlacz LCD był wygaszony.

— Zabierajmy się stąd, i to zaraz! Wracajmy na statek.

— Darcy!

Odwrócił się gwałtownie i ujrzał pięć osób stojących tuż za nim w półkolu. Jedna kobieta, czterej mężczyźni. Wszyscy z takim samym dziwnie łagodnym uśmiechem na ustach, ubrani w popularne wśród osiedleńców dżinsowe spodnie i bawełniane koszule.

Mężczyźni nosili gęste brody. Choć zaskoczenie sparaliżowało ruchy Darcy’ego, zachował dosyć przytomności umysłu, aby zerknąć na rękę. Czujnik podczerwieni pokazywał różowawy obrys, lecz w świetle widać było jedynie długie źdźbła trawy. Obwody mimetyczne działały.

— Cholera, Kelven, oni nas widzą mimo kombinezonów maskujących! Musisz ostrzec swoich ludzi. Kelven? — Urządzenia, które miał w kieszonkach, wysiadały jedno po drugim w zastraszającym tempie; tłoczyły mu się do głowy afiniczne sygnały alarmowe procesorów, ale i one zaczęły się urywać. Kelven Solanki nie odpowiadał.

— Pewnie to wy jesteście tymi, do których wołał Laton — rzekł jeden z mężczyzn. Przeniósł wzrok z Lori na Darcy’ego.

— Możecie już wstać.

Przerwa w zasilaniu kombinezonu Lori sprawiła, że materiał powrócił do swego naturalnego bladoszarego koloru. Jednym zwinnym ruchem przetoczyła się na bok i wstała. Implanty gruczołowe pompowały sporą mieszankę hormonów do krwiobiegu, stymulując mięśnie. Aby mieć wolne ręce, odrzuciła karabinek maserowy i modulator obrazu. Pięcioro? Żaden problem.

— Skąd pochodzicie? — zapytała. — Kto wami dowodzi? Pamiętacie jeszcze, kim kiedyś byliście?

— Jesteś ateistką — odparła kobieta. — Lepiej będzie, jeśli oszczędzę ci odpowiedzi.

— Wykończmy ich! — zakomenderował Darcy.

Lori postąpiła do przodu, obróciła się, ręce i nogi wykonywały błyskawiczne ruchy. Lewą stopą trzasnęła w rzepkę kolanową mężczyzny, wkładając w cios impet całego ciała — ucieszyło ją chrupnięcie pękniętej kości. Prawą dłonią trafiła w krtań kobiety — jabłko Adama wgniecione w kręgi szyjne. Darcy w podobny sposób masakrował swoich przeciwników. Lori okręciła się na pięcie, wygięła plecy i kopnęła lewą nogą drugiego mężczyznę; uderzenie butem tuż poniżej ucha rozłupało mu czaszkę.

Krzyknęła zaskoczona, gdy czyjeś ręce chwyciły ją od tyłu.

Nikogo nie powinno tam być! Pod wpływem impulsu kopnęła napastnika w udo, odwróciła się i ułożyła ręce w obronnej pozycji.

W samą porę, zobaczyła bowiem, jak chwiejnie cofa się przed nią znów ta sama kobieta. Lori zamrugała oczami z niedowierzaniem. Z ust kobiety buchała krew, gardło było potwornie zmasakrowane. Wnet jednak skóra rannej zaczęła się wygładzać, pojawiło się z powrotem jabłko Adama, krew już jej nie ciekła.

— Do jasnej cholery, jak ich pokonać?

Dwaj mężczyźni powaleni na ziemię przez Darcy’ego powoli wstawali na nogi. Jeden z nich miał złamaną piszczel, której postrzępiony koniec sterczał z ciała tuż poniżej kolana. Pomimo to wsparł się na niej i ruszył znowu do ataku.

— Elektrody — rozkazał Darcy. Już zbliżał się do niego pierwszy mężczyzna: policzek miał wgnieciony po uderzeniu obcasa i gałkę aczną rozmazaną w oczodole, z którego niczym łzy kapała żółta, kleista ciecz, a mimo to wciąż się uśmiechał. Darcy rozmyślnie wszedł między jego wyciągnięte ramiona, po czym rozcapierzył palce, uniósł dłonie i przycisnął je do skroni brodacza. Ukryte w przedramionach długie włókna tkanek odziedziczonych po węgorzu elektrycznym odprowadzały ładunek poprzez organiczne przewodniki, których końce pod postacią maleńkich krostek wychodziły z opuszków palców.

Przyłożone do mózgu mężczyzny napięcie dwóch tysięcy wolt sprawiło, że jego głowę otoczyła oślepiająca łuna purpurowobiałych wyładowań. Towarzyszył temu głośny trzask.

Darcy poczuł w dłoniach paskudne swędzenie: w paru miejscach nastąpiło przebicie podskórnej izolacji. Jednakże reakcja brodacza przeszła jego najśmielsze oczekiwania. Wyładowanie powinno właciwie zabić go na miejscu, żadna żywa istota nie wytrzymałaby tej zabójczej dawki elektryczności. On tymczasem odskoczył do tyłu, łapiąc się za poranioną głowę i zawodząc płaczliwie. Jego skóra zaczęła świecić, z każdą chwilą coraz jaśniej. Koszula i dżinsy spłonęły w okamgnieniu i odpadły czarnymi płatami od rozżarzonego ciała. Darcy przesłonił oczy ręką. Zauważył, że nie czuje ciepła, a przecież, sądząc po tak silnym blasku, fala gorąca powinna przepalić kombinezon kameleonowy. Przepływ fotonów był tak potężny, że mężczyzna stał się półprzeźroczysty — kości, żyły i organy wewnętrzne ukazały się jako szkarłatne i purpurowe cienie. Po chwili uległy rozpadowi, jakby podmuch huraganu rozproszył różnobarwne gazy. Ofiara zdołała po raz ostatni jęknąć, gdy jej ciałem targały spazmatyczne konwulsje.

Światło zgasło, mężczyzna upadł na twarz.

Pozostali czterej napastnicy wszczęli lament. Lori słyszała kiedyś, jak pies wyje po śmierci swego pana; w ich głosach brzmiała ta sama gorzka, żałobna nuta. Spostrzegła, że niektóre urządzenia znów działają, czynnik zakłócający musiał częściowo ustąpić. Obwody maskujące rozsyłały po kombinezonie psychodeliczne szkarłatnozielone fajerwerki.

— Kelven! — krzyknęła rozpaczliwie.

Tysiąc kilometrów dalej, osamotniony w swym mrocznym gabinecie, Kelven Solanki wzdrygnął się za biurkiem, gdy w jego neuronowym nanosystemie rozbrzmiał głos Lori, przygłuszony nieco kakofonią szumów.

— Kelven, on miał rację, Laton miał rację! Tu działa nieznany rodzaj pola energetycznego, które sprzęga się jakoś z materią, kontroluje ją! Można je zniszczyć elektrycznością. Czasem. Niech ją szlag trafi, ona znowu wstaje!