Выбрать главу

Popołudnie spędził w siodle, objeżdżając okoliczne plantacje w towarzystwie niespożytego pana Butterwortha, przez co stracił ochotę na prawienie wyszukanych grzeczności gogusiom z rodzaju tych, którymi zwykle byli kapitanowie statków kosmicznych.

Wkroczył do holu, otrzepał pył z bryczesów i zażądał drinka, kąpieli oraz przyzwoitego posiłku.

Widok tej zarumienionej, wojowniczo nastawionej persony, która nadchodziła groźnie środkiem przestronnego holu, przypomniał Joshui sierżantów z Tranquillity — aczkolwiek tamtym brakowało uroku osobistego.

— Jesteś trochę za młody, jak na dowódcę statku kosmicznego — stwierdził Grant Kavanagh, kiedy Louise ich sobie przedstawiła. — Dziwne, że ktoś taki dostał kredyt z banku.

— „Lady Makbet” odziedziczyłem po ojcu i już w czasie pierwszego roku lotów handlowych moja załoga uskładała tyle pieniędzy, że nie musimy przylatywać tu z pustymi kieszeniami. Jesteśmy na Norfolku po raz pierwszy, lecz pańska rodzina wyskakuje ze skóry, bylebym dostał swoje trzy tysiące skrzynek najlepszych „Łez” na wyspie. Według jakich kryteriów chciałby pan oceniać moje kompetencje?

Louise zamknęła oczy. Miała ochotę zapaść się głęboko pod ziemię.

Grant Kavanagh wlepił wzrok w wyrażającą bezwzględną stanowczość twarz młodzieńca, który ośmielał się odszczekiwać mu w jego własnym domu… i wybuchnął śmiechem.

— Chryste, tak właśnie powinno się postępować w naszych stronach. Doskonale, Joshua, pochwalam. Nie dawaj za wygraną i za każdym razem się odgryzaj. — Otoczył opiekuńczo ramionami swoje córki. — Widziałyście, psotnice? Tego potrzeba w przedsięwzięciach handlowych. Statki czy posiadłości ziemskie, to zupełnie bez znaczenia. Ilekroć coś mówicie, niech wszyscy wiedzą, kto jest szefem. — Ucałował w czoło Louise i połaskotał chichoczącą Genevieve. — Miło cię spotkać, Joshua. Cieszę się, że młody Kenneth potrafi jeszcze dobrze ocenić człowieka.

— Chociaż obciążył was nie lada zadaniem — odparł Joshua z troską w głosie.

— Tylko z pozoru. A w kwestii tego drzewa majopi, naprawdę jest takie dobre? Nie mogłem dojść do słowa, kiedy opowiadał mi o nim przez telefon.

— Robi wrażenie. Jakby wyrastało ze stali. Oczywiście, przywiozłem tu z sobą parę próbek, może pan na nie rzucić okiem.

— Owszem, ale później. — W holu pojawił się lokaj, niosąc na srebrnej tacce dżin z tonikiem. Grant wziął szklankę i upił mały łyczek. — Przypuszczam, że cena wnet podskoczy na cholernym Lalonde, gdy gruchnie wieść, ile dla nas znaczy takie drzewo — rzekł ponuro.

— To zależy, sir.

— Doprawdy? — Grant Kavanagh otworzył szerzej oczy, zaciekawiony zabawnie tajemniczym tonem Joshuy. Puścił Genevieve i pogłaskał ją czule po głowie. — Idź się pobawić, złotko.

Wygląda na to, że muszę obgadać kilka spraw z kapitanem Calvertem.

— Tak, tatusiu. — Genevieve przebiegła w podskokach obok Joshuy, zerkając nań z ukosa i znów parskając śmiechem.

Louise spróbowała uśmiechnąć się do niego uwodzicielsko, jak to czyniły jej koleżanki ze szkoły, gdy chciały się przypodobać chłopakom.

— Zje pan dziś z nami obiad, kapitanie Calvert? — zapytała oficjalnie.

— O tak, z przyjemnością.

— Każę kucharzowi przygotować mrożoną cytronellę. Nie ma nic lepszego, naprawdę.

— Więc i mnie z pewnością posmakuje.

— A ty się nie spóźnij, tatusiu.

— Ależ oczywiście — odparł Grant Kavanagh, jak zwykle zachwycony wesołym nastrojem swej córeczki.

Obdarzywszy obu promiennym uśmiechem, Louise pośpieszyła w ślad za Genevieve.

* * *

Godzinę później Joshua leżał na łóżku, próbując zgłębić tajemnicę systemu łączności na Norfolku. Sypialnia znajdowała się w zachodnim skrzydle, był to duży pokój z łazienką i ścianami wyklejonymi tapetą w soczyste purpurowozłote wzory. Podwójne łoże z ozdobnym dębowym wezgłowiem miało okropnie twarde materace. Nie musiał się bardzo wysilać, aby wyobrazić sobie leżącą obok Louise Kavanagh.

Na nocnym stoliku stał telefon, lecz ów niezwykle antyczny gadżet nie zosta! wyposażony w standardowy procesor, wobec czego Joshua nie mógł posłużyć się układami nanosystemu, aby skontaktować się datawizyjnie z komputerem zarządzającym siecią telekomunikacyjną. Aparat nie byt nawet podłączony do kolumny AV, składał się jedynie z klawiatury, holoekranu i słuchawki. Joshua sądził, iż dla zespołu procesorowego centrali telefonicznej napisano na Norfolku niezwykle efektywny program Turinga, odpowiadający cierpliwie na prośby dzwoniących, gdy wtem zrozumiał, że operatorem jest człowiek. Kobieta przełączyła go na przekaźnik satelity geostacjonarnego i otworzyła kanał łączności z „Lady Makbet”. Joshua wolał nie myśleć, ile taka rozmowa kosztuje Granta Kavanagha. Kto to widział, żeby zamiast standardowych programów komputerowych siecią zarządzali ludzie?

— Wyładowaliśmy jedną trzecią majopi — oświadczyła Sara.

W przekazie brakowało wizji. — Twój nowy przyjaciel Kenneth Kavanagh wynajął kilka kosmolotów z innych statków, aby zwieźć je na powierzchnię. Przy tym tempie jutro powinno już być po robocie.

— Znakomita wiadomość. Nie chciałbym zapeszyć, ale wszystko wskazuje na to, że jeszcze tu wrócimy, aby sfinalizować tę umowę, o której kiedyś rozmawialiśmy.

— A więc robisz postępy?

— I to jakie!

— Podoba ci się w Cricklade?

— Jest świetnie. Mówię ci, nawet plutokrata z Tranquillity miałby czego pozazdrościć.

— Dzięki, Joshua. Od razu poczułam się lepiej.

Uśmiechnął się i łyknął „Norfolskich Łez”, których nie żałował mu troskliwy gospodarz.

— A jak tam sobie radzicie z Warlowem przy przeglądzie technicznym statku?

— Skończony.

— Co takiego? — Usiadł tak gwałtownie, że omal nie rozlał cennego trunku.

— Skończony. Nie znajdziesz na statku urządzenia, które by nie działało jak szwajcarski zegarek.

— Rany, musieliście harować jak woły!

— Coś ty. Pięć godzin i wszystko było zapięte na ostatni guzik. Większość tego czasu czekaliśmy na wyniki testów diagnostycznych. „Lady Makbet” ma się dobrze, Joshua. Wyniki są nie gosze niż wtedy, gdy wręczano nam certyfikat o zdolności do lotu.

— To niedorzeczne. Po opuszczeniu Lalonde zwaliło nam się na głowę tyle usterek, że chyba cudem dotarliśmy na Norfolk.

— Według ciebie nie umiem załadować programu diagnostycznego? — zapytała nieco rozdrażnionym tonem.

— Jasne, że znasz się na swoim fachu — odparł pojednawczo.

— Tylko że nie widzę w tym żadnego sensu.

— Mam ci przesłać datawizyjnie wyniki testów?

— Nie, a zresztą to niemożliwe. Sieć tej planety nie dałaby sobie z tym rady. A co mówi Warlow, „Lady Makbet” poradzi sobie z testami inspektorów?

— Zdamy je śpiewająco.

— Dobra, oboje zrobicie, co uznacie za stosowne.