— Pewnie w czasie swoich podróży miałeś do czynienia z prawdziwymi potworami. Widziałam na holoekranie zdjęcia Tyrataków. Są straszni. Przez tydzień nie mogłam zasnąć.
— O tak, Tyratakowie wyglądają dość groźnie, ale spotkałem kilka par lęgowych. Sami mają o sobie całkiem odmienne zdanie.
W ich oczach to my jesteśmy barbarzyńską obcą rasą. Zależy, z jakiej perspektywy na to patrzysz.
Louise spłonęła rumieńcem i odwróciła się z pochyloną głową.
— Przepraszam. Teraz sądzisz, że jestem straszną prowincjuszką.
— Nie. Po prostu nie przywykłaś do ksenobiontów, to wszystko. — Stojąc za dziewczyną, położył dłonie na jej ramionach. — Chciałbym cię kiedyś stąd zabrać, pokazać ci resztę Konfederacji.
Są w niej naprawdę malownicze zakątki. I chciałbym, żebyś odwiedziła Tranquillity. — Rozejrzał się w zamyśleniu po polanie.
— To miejsce trochę podobne do tego, tylko o wiele, wiele większe. Myślę, że bardzo by ci się spodobało.
Louise wolałaby wyzwolić się z jego uścisku, mężczyźni po prostu nie powinni poczynać sobie tak swobodnie. Joshua miał jednak zupełnie inne zwyczaje, ponadto delikatnie masował jej ramiona, a to było przyjemne.
— Tak bym chciała gdzieś polecieć statkiem kosmicznym.
— Kiedyś na pewno polecisz. Gdy Cricklade przejdzie w twoje ręce, będziesz miała wszystko, czego dusza zapragnie. — Joshua cieszył się bliskością Louise. Świadomość, że nigdy, przenigdy nie będzie mógł jej posiąść, naiwność dziewczyny oraz jej zmysłowe ciało łączyły się razem w potężny afrodyzjak.
— Nigdy o tym nie myślałam — ucieszyła się. — Mogę wyczarterować „Lady Makbet”? Rany, to przecież jeszcze całe wieki.
Nie chcę, żeby ojciec umarł, cóż za okropna myśl! Czy za pięćdziesiąt lat nadal będziesz odwiedzał Norfolk?
— Oczywiście. Dwie rzeczy mnie tu teraz trzymają. Interesy… i ty.
— Ja? — pisnęła z przestrachem.
Wtedy obrócił ją i pocałował.
— Joshua!
Położył dwa palce na jej usta.
— Żadnych słów, tylko my. Zawsze my.
Louise stała zdrętwiała z przerażenia, kiedy rozpinał guziki bluzki. Burza niezwykłych uczuć szalała w jej duszy. Powinnam uciekać. Powinnam go powstrzymać.
Promienie słońca padły na jej odsłonięte plecy i ramiona, łaskocząc przyjemnie. Joshua patrzył na nią niesamowitym, łakomym wzrokiem, ale też z pewnym lękiem.
— Joshua — szepnęła trochę zdenerwowana, a trochę rozbawiona. Mimowolnie wyprostowała ramiona.
Ściągnął przez głowę podkoszulek. Przy następnym pocałunku otoczył ją ramionami. Wydawał się bardzo silny. Bliskość jego natarczywego ciała wzbudziła drżenie w jej żołądku, którego nic nie potrafiło powstrzymać. I wtedy zauważyła, że ściąga z niej bryczesy.
— O Boże.
Uniósł palcem jej podbródek.
— Nie obawiaj się. Pokażę ci co i jak. — Uśmiechnął się przy tym anielsko.
Sama zdjęła czarne skórzane buty jeździeckie, potem on pomógł jej uporać się z bryczesami. Nosiła biustonosz i majtki z białej, nieozdobnej bawełny. Joshua zdejmował je powoli, napawając oczy widokiem odsłaniającego się ciała.
Położył ją na rozścielonych ubraniach. Z początku była bardzo spięta, przygryzała dolną wargę, zerkając strachliwie na swe obnażone ciało, jednakże rozkoszna chwila pełna czułych pieszczot, słodkich szeptów, pocałunków i łaskotek sprawiła, że w końcu zaczęła odpowiadać. Wydobył z niej najpierw chichot, potem jeszcze jeden, a potem były piski i jęki. Louise powiodła ręką po ciele Joshui, nagle ciekawa i ośmielona; pogłaskała go po brzuchu, a następnie objęła ręką jego jądra. Zadrżał i w zamian zaczął masować jej uda. Nastąpiła dłuższa przerwa, kiedy badali się wzajemnie dłońmi i ustami, po czym przesunął się nad nią, patrząc z góry na rozrzucone włosy, przymglone oczy, twarde ciemne sutki, rozłożone nogi. Gdy wszedł w nią ostrożnie, wilgotne ciepło otaczające i ściskające jego członek doprowadziło go niemal do ekstazy. Louise wiła się pod nim nieprzytomnie, a on wykonywał wolne, prowokacyjne ruchy. Dzięki nanosystemowi mógł przejąć kontrolę nad naturalnymi reakcjami organizmu, dowolnie długo podtrzymywać erekcję, zdecydowany zrobić wszystko, aby dziewczyna osiągnęła orgazm, aby dostarczyć jej tyle przyjemności, ile tylko potrafił.
Po pewnym czasie dopiął swego: całkowicie straciła nad sobą kontrolę, odrzuciła ostatnie zahamowania, krzycząc na całe gardło, wyginając się pod nim konwulsyjnie, aż jego kolana unosiły się nad ziemię. Dopiero wtedy sobie pofolgował, łącząc się z nią w szalonej rozkoszy.
Chwile miłego odprężenia po stosunku wypełnił drobnymi pocałunkami, odgarnianiem z jej twarzy kosmyków mokrych włosów, pojedynczymi słowami pociechy. I miał rację: najbardziej smakuje zakazany owoc.
— Kocham cię, Joshua — szepnęła mu do ucha.
— I ja cię kocham.
— Nie opuszczaj mnie.
— To nie fair. Przecież wiesz, że wrócę.
— Przepraszam. — Objęła go mocniej ramionami.
Gdy położył dłoń na jej lewej piersi i zacisnął palce, usłyszał cichy świst gwałtownie wciąganego powietrza.
— Boli cię?
— Troszeczkę. Niedużo.
— Cieszę się.
— Ja też.
— Chcesz się teraz wykąpać? W wodzie można się nieźle zabawić.
Uśmiechnęła się niepewnie.
— Znowu?
— Jeśli chcesz.
— Chcę.
Tej nocy Marjorie Kavanagh ponownie zjawiła się w sypialni Joshuy. Myśl, że Louise mogłaby przekraść się korytarzami skąpanej w czerwieni rezydencji i zastać swą matkę w jego łóżku, dodała pikanterii ich miłości, po której Marjorie czuła się wycieńczona i uszczęśliwiona.
Następnego dnia przy śniadaniu Louise z oczami pałającymi pożądliwością zaoferowała się pokazać Joshui główną rozlewnię w hrabstwie, aby zobaczył, jak wygląda przygotowywanie beczek.
Grant skwapliwie poparł ów pomysł, rozbawiony tym pierwszym dziecięcym zauroczeniem swego kochanego cherubinka.
Joshua podziękował jej za uprzejmość z przychylnym uśmiechem. Do przesilenia pozostały jeszcze trzy dni.
Tak w Cricklade, jak i na całej planecie tuż przed letnim przesileniem odbywały się specjalne ceremonie. Przed zachodem Diuka rodzina Kavanaghów, pastor z Colsterworth, służba dworu Cricklade, ludzie zatrudnieni na stałe w majątku oraz przedstawiciele każdej z brygad wieszających kubełki zbierali się na przylegającej do dworu plantacji. Tym razem zaproszono również Joshuę i Dahybiego, którzy stali wraz z całą grupą obok niszczejącego kamiennego muru.
Przed nimi rozciągały się rzędy płaczących róż, których kielichy zwrócone ku lazurowemu niebu zastygły w bezruchu tego cichego wieczoru. Jak gdyby czas się zatrzymał.
Diuk chował się za zachodnim horyzontem ogniście pomarańczową smugą, zabierając blask światu. Pastor ubrany w prostą sutannę wzniósł w górę ramiona i wszystkie głosy umilkły. Skierował twarz na wschód. Na widnokręgu zabłysło jak na zawołanie wątłe różowe światełko.
Pomruk przeszedł wśród zebranych.
Nawet Joshua był pod wrażeniem. Zeszłego wieczoru mrok trwał jeszcze około dwu minut. Teraz przez cały gwiazdowy dzień miało nie być nocy, a panowanie Duchessy — ustąpić od razu rządom Diuka. Dopiero na zakończenie następnej nocy Duchessy gwiazdy pokażą się na krótką minutę. Później przyjdą wieczory, kiedy oba słońca będą świecić wspólnie, a poranna ciemność zacznie się stopniowo wydłużać, skracając noc Duchessy. Ostatecznie, w porze zimowego przesilenia, Duchessa znajdzie się w górnej koniunkcji, a na niebie widoczny będzie tylko Diuk.