Joshua nie spotkał dotąd na Norfolku bardziej skomplikowanego zespołu urządzeń mechanicznych niż ta instalacja rozlewcza, choć nie wykorzystywano w niej układów cybernetycznych (taśmy przenośników obracały się na gumowych wałkach!) W długiej hali o jednospadowym dachu pełno było błyszczących pasów, rur i słojów. Wszechobecne butelki w kształcie gruszki podróżowały tysiącami na wąskich taśmach, zakręcając wysoko nad głowami i podjeżdżając kolejno pod wyloty dystrybutorów. Towarzyszący temu hałas uniemożliwiał prowadzenie swobodnej rozmowy.
Grant poprowadził Joshuę w głąb hali. Zawartość wszystkich beczek mieszano w wielkich kadziach z nierdzewnej stali. Hrabstwo Stoke produkowało jednorodny wyrób, żadna plantacja nie miała więc własnej etykietki, nawet ta należąca do Granta.
Joshua patrzył, jak butelki są napełniane, a potem odjeżdżają na bok, gdzie zostają zakorkowane i otrzymują nalepkę. Każda faza powiększała koszt trunku. A ciężar szklanych butelek zmniejszał ilość „Łez”, jaką mógł zabrać statek kosmiczny.
Jezu, cóż za sprytna operacja, pomyślał. Sam bym tego lepiej nie obmyślił. Najbardziej jednak podobało mu się to, że obie strony skłonne były iść na współpracę w windowaniu ceny.
Na końcu linii czekał kierownik zakładu z pierwszą butelką, która zjechała z taśmy. Spoglądał wyczekująco na Granta, by na dany znak wyciągnąć korek i napełnić cztery kryształowe kieliszki.
Grant powąchał, po czym upił drobny łyczek. Przechylił głowę na bok z wyrazem zastanowienia.
— Tak, nie mam zastrzeżeń — oświadczył. — Stoke może się pod tym podpisać.
Joshua również skosztował. Napój zmroził jego gardło i rozpalił ogień w żołądku.
— Smakuje ci, Joshua? — Grant klepnął go w plecy.
Dahybi spoglądał pod światło na swój kieliszek z wyrazem łakomego rozmarzenia.
— O, tak — odparł Joshua stanowczo. — Smakuje.
Joshua i Dahybi na zmianę sprawdzali skrzynki, które wydawała im rozlewnia. Z myślą o locie w przestrzeni kosmicznej butelki zostały hermetycznie zamknięte w sześciennych, metrowych pojemnikach z kompozytu, okrytych grubą warstwą ochronnego nultermu (dodatkowa waga); zakład posiadał też własne urządzenia do szczelnego zamykania i załadunku (dodatkowy koszt). Rozlewnię łączyła ze stacją w miasteczku linia kolejowa, dzięki czemu mogli każdego dnia wysyłać do Bostonu kilkanaście partii towaru.
Zajęty załatwianiem wielu spraw Joshua — ku wielkiej udręce Louise — rzadko teraz bywał w dworze Cricklade. Nie istniały już także racjonalne powody, dla których miałaby zabierać go na konne wycieczki po okolicy.
Tak ułożył sobie zmiany z Dahybim, aby przez większość nocy Duchessy pracować w rozlewni — w ten sposób ratował się przed namiętnością Marjorie Kavanagh. Jednakże rankiem w dniu swego odjazdu Louise zdołała go dorwać w stajniach, musiał więc spędzić dwie godziny w ciemnym, zakurzonym sąsieku z sianem, zaspokajając żądzę coraz bardziej śmiałej i pomysłowej nastolatki, która zdawała się posiadać niewyczerpane zapasy sił witalnych.
Po trzecim orgazmie przywarła doń na dłuższą chwilę, podczas gdy on zapewniał ją szeptem, że niedługo wróci.
— Prowadzić interesy z tatusiem? — rzuciła niemal oskarżycielskim tonem.
— Nie, dla ciebie. Interesy to tylko wymówka, inaczej byłoby nam ciężko na tej planecie. Tyle tutaj cholernego formalizmu.
— Dla mnie to już bez znaczenia. Wszystko mi jedno, kto się dowie.
Odsunął się, strzepując z rąk siano.
— Ale mnie nie jest wszystko jedno. Nie chcę, żeby traktowali cię tu jak wyrzutka. Okaż trochę dyskrecji, Louise.
Pogłaskała go po policzkach z zadumaną miną.
— Tobie naprawdę na mnie zależy, prawda?
— Oczywiście, że tak.
— I tato cię lubi — powiedziała z wahaniem. Pewnie nie był to najlepszy moment, aby go wypytywać, jaka czeka ich przyszłość po jego powrocie. Ileż musiał mieć na głowie przed czekającym go wkrótce lotem kosmicznym! A jednak aprobata ojca była niczym dobra wróżba. Tak niewielu ludziom udało się zyskać przychylność tatusia. No a Joshua sam mówił, jak bardzo podoba mu się hrabstwo Stoke. W takim zakątku chciałbym się osiedlić: jego własne słowa.
— Też polubiłem staruszka. Ale cóż za temperament u niego, Boże.
Louise zaśmiała się w mroku. W dole tupały konie. Usiadła na nim okrakiem, aż grzywa jej włosów opadła na nich oboje.
Położył dłonie na jej piersiach i zaczął zaciskać palce, póki nie jęknęła z pożądania. Niskim, zduszonym głosem powiedział jej, co ma zrobić. Naprężyła się, aby go pomieścić, drżąc z własnej śmiałości. Czuła jego twarde ciało, tak cudownie… na miejscu, pełne zachęty i uwielbienia.
— Powtórz mi to jeszcze raz, no, wiesz co — szepnęła. — Proszę, Joshua.
— Kocham cię — rzekł, owiewając jej szyję gorącym oddechem. Nawet neuronowy nanosystem nie potrafił przegnać uczucia winy rodzącego się w nim przy tych słowach. Czyżbym tak nisko upadł, że muszę okłamywać ufne, niedoświadczone nastolatki? A może ona jest po prostu tak wspaniałą osobą, uosabia wszelkie moje marzenia o dziewczętach? Cóż, nic na to nie poradzę, choć to niemoralne. — Kocham cię i wrócę po ciebie.
Kiedy w nią wszedł, jęknęła w miłosnym upojeniu. Rozkosz zdawała się roztaczać własne światło, rozpraszać mrok poddasza.
Joshua zdążył jakoś dotrzeć na czas do dworu, aby ucałować się lub wymienić pożegnalny uścisk dłoni ze sporą rzeszą służących i członków rodziny (William Elphinstone nie raczył się pojawić), którzy się zebrali, aby życzyć jemu i Dahybiemu szczęśliwej podróży. Powóz zaprzężony w konie zabrał ich na dworzec w Colsterworth, gdzie wsiedli do pociągu i razem z ostatnią partią towaru wyruszyli do Bostonu.
W stolicy powitał ich Melvin Ducharme, informując, że ponad połowa skrzynek trafiła już do ładowni „Lady Makbet”. Kenneth Kavanagh użył swoich wpływów u kapitanów, których kosmoloty wracały z niepełnym ładunkiem. Nie garnęli się co prawda do pomocy, lecz załadunek przebiegał lepiej, niż planowano. Gdyby Joshua korzystał jedynie z własnego kosmolotu, przewóz skrzynek na orbitę trwałby jedenaście dni.
Bezzwłocznie udali się na statek. Kiedy Joshua wfrunął do kabiny, Sara czekała już na niego z drapieżnym uśmiechem przy rozłożonej klatce do uprawiania seksu w stanie nieważkości.
— O nie, wybij to sobie z głowy! — powiedział i zwinął się w kłębek na koi, gdzie przespał dziesięć godzin.
Ale nawet gdyby sen go nie zmorzył, po cóż miałby kierować czujniki „Lady Makbet” na odlatujące statki? Zatem i tak by się nie dowiedział, że spośród dwudziestu siedmiu tysięcy ośmiuset czterdziestu sześciu jednostek, które przybyły na Norfolk, dwadzieścia dwie borykały się z rozlicznymi awariami urządzeń elektrycznych i mechanicznych, wyruszając z powrotem ku swym ojczystym planetom.
Dzieje podboju kosmosu
2020: Założenie bazy księżycowej Cavius i początek eksploatacji podpowierzchniowych zasobów Srebrnego Globu.
2037: Seria osiągnięć w inżynierii genetycznej: wzmocnienie systemu immunologicznego, usunięcie wyrostka robaczkowego, poprawienie wydolności niektórych narządów.
2041: Oddanie do użytku pierwszych (drogich i niskowydajnych) elektrowni termojądrowych wykorzystujących deuter w charakterze paliwa.
2044: Powtórne zjednoczenie chrześcijan.
2047: Pierwsza misja przechwycenia asteroidy. Początki ziemskiego Halo O’Neilla.
2049: Quasiświadome technobiotyczne zwierzęta w roli serwitorów.