Pieniędzy, którymi powinno się raczej subsydiować uniwersytet lub wspomóc służbę medyczną. Garissa me była szczególnie bogatym światem. Alkad wolała nie pytać, gdzie Departament Obrony zdobył tak olbrzymie ilości antymaterii.
— Następny skok za mniej więcej trzydzieści minut — oznajmił Peter Adul.
Alkad odwołała przekaz datawizyjny. Sensoryczna wizualizacja lotu okrętów rozmyła się, zastąpiona widokiem spartańskiego, szarozielonego kompozytu ścian kabiny. Peter stał przy otwartej grodzi w ciemnym turkusowym kombinezonie z miękkimi wkładkami, chroniącymi stawy przed potłuczeniami w stanie nieważkości. Choć uśmiechał się ujmująco, dostrzegła troskę w jego jasnych, żywych oczach.
Peter miał trzydzieści dwa lata, metr osiemdziesiąt wzrostu i jeszcze ciemniejszą karnację niż jej hebanowa skóra. Pracował na uniwersytecie na wydziale matematyki i od osiemnastu miesięcy był jej narzeczonym. Nie należał do lekkoduchów i zawsze mogła liczyć na jego wsparcie. Wydawał się nie przejmować tym, że nie dorównuje jej inteligencją — rzadko spotykała się z taką postawą — choć sam też szczycił się błyskotliwym umysłem.
Miała zostać potępiona jako konstruktorka „Alchemika”, ale i to mu w niczym nie przeszkadzało. Co więcej, odwiedził wraz z mą supertąjną bazę wojskową na planetoidzie, gdzie pomagał rozwikłać pewne matematyczne problemy związane z budową urządzenia.
— Myślałem, że spędzimy je razem — dodał.
Uśmiechnęła się szeroko i wyśliznęła spod siatki ochronnej, gdy usiadł obok niej na skraju fotela amortyzacyjnego.
— O nie, dzięki. Zawodowi piloci mogą się obłapiać podczas korekty toru lotu, ale mnie to nie bierze. — Do kabiny wdzierały się różnorodne szumy i buczenia, członkowie załogi rozmawiali po cichu na swych stanowiskach, od strony wąskich luków przejściowych dolatywały przytłumione słowa. „Beezlinga” budowano z myślą o transporcie wyposażenia „Alchemika”, zatem szczególną uwagę zwracano na wytrzymałość i niezawodność okrętu; wygoda załogi zajmowała odległe miejsce na liście konstrukcyjnych priorytetów.
Alkad przerzuciła stopy poza krawędź fotela (siła ciężkości „przyssała” je natychmiast do podłogi) i przysunęła się do Petera, wdzięczna za jego obecność i troskę.
Otoczył ją ramieniem.
— Dlaczego, gdy ocieramy się o śmierć, burzą się w nas hormony?
Przywarła z uśmiechem do jego ciała.
— A co takiego jest w facetach, że jeśli tylko nie śpią, burzą się w nich hormony?
— Rozumiem, że nie chcesz.
— Bo nie chcę — odparła twardo. — Po pierwsze, nie ma tu drzwi, a po drugie, przy tym przeciążeniu łatwo coś sobie uszkodzić. Zresztą po powrocie będziemy mieli na to mnóstwo czasu.
— Racja. — Jeśli wrócimy. Nie odważył się jednak powiedzieć tego na glos.
Wtedy właśnie rozległ się alarm. Dopiero po sekundzie otrząsnęli się z zaskoczenia.
— Wskakuj na fotel! — ryknął Peter, kiedy raptownie wzrosło przyspieszenie okrętu.
Alkad za wszelką cenę starała się oderwać stopy od podłogi. Wydawały się zrobione z uranu, nieprawdopodobnie ciężkie.
Mięśnie i ścięgna prężyły się, kiedy próbowała wykonać jakikolwiek ruch.
No, dalej. Zrób to. To tylko twoje nogi. Matko Boska, przecież tyle razy podnosiłaś nogi! Ciągnij!
Impulsy nerwowe obejść nanosystemowych pobudzały mięśnie ud do wytężonej pracy. Zdołała wciągnąć jedną nogę na fotel. W tym czasie przyspieszenie sięgnęło 7 g. Lewa noga pozostawała wciąż poza fotelem, stopa ślizgała się po podłodze pokładu, kiedy ogromny ciężar uda groził uszkodzeniem stawu kolanowego.
Doszło do spotkania dwóch wrogich rojów os bojowych; atakujące i broniące się myśliwce bezpilotowe pękały, rozsyłając grad podpocisków. Strumienie skoncentrowanej energii krzyżowały się chaotycznie w przestrzeni. Impulsy z przyrządów do prowadzenia walki radioelektronicznej rozbiegały się we wszystkich kierunkach, szalejąc w całym spektrum fal elektromagnetycznych, próbując odchylić, popędzić, oszukać, wprowadzić zamęt w szykach nieprzyjaciela. Sekundę później przyszła kolej na rakiety oraz kule kinetyczne, które rozbłyskiwały niczym wystrzały antycznych strzelb. Wystarczyło minimalne draśnięcie, a przy tak zawrotnych prędkościach zarówno pocisk, jak i trafiony obiekt detonował wśród postrzępionych pióropuszy plazmy. Dochodziło do eksplozji paliwa termojądrowego, intensywnych rozbłysków niebieskobiałego światła z fioletowymi grzywami wyładowań koronowych.
Konflikt zaogniała dodatkowo antymateria, powodując jeszcze większe wybuchy w tej jonowej nawałnicy.
Szeroka na trzysta kilometrów mgławica eksplozji następujących między „Beezlingiem” a jego prześladowcami miała soczewkowate kształty; rozpierana przez gęste cykloniczne zagęszczenia, buchała na krawędziach gigantycznymi słupami ognia. Nie zbudowano dotąd sensora, który zdołałby zorientować się w takim chaosie.
„Beezling” zakręcił gwałtownie. Cewki odchylające silników pokazywały, na co je stać, gdy okręt zmieniał kurs, żeby zdążyć wlecieć w strefę chwilowo wolną od wybuchów. Z wyrzutni umieszczonych w dolnym kadłubie krążownika wystrzeliła druga gromada os bojowych, by zaraz napotkać na swej drodze formację odpaloną z czarnego jastrzębia.
Zaledwie Peter stoczył się z fotela amortyzacyjnego i grzmotnął o podłogę kabiny, poczuł olbrzymie przyspieszenie. Patrzył bezradnie, jak lewa noga Alkad poddaje się z wolna miażdżącej sile ciężkości; jej jęk wzbudzał w nim poczucie winy. Kompozytowe pokrycie pokładu napierało na jego plecy, szyja cierpiała potworne katusze. Połowę gwiazd, które widział, stanowiły iskierki bólu, resztę — datawizyjny stek bzdur. Komputer pokładowy sprowadzał arenę działań bitewnych do zgrabnych, uporządkowanych rysunków, które walczyły o lepsze z seriami metabolicznych ostrzeżeń. Nie potrafił nawet skupie na nich myśli. Miał na głowie ważniejsze problemy… na przykład jak, do cholery, dźwignąć klatkę piersiową i złapać oddech.
Nagle zmienił się kierunek siły ciężkości. Peter oderwał się od pokładu i uderzył o ścianę kabiny. Zęby przebiły wargę, nos pękł z obrzydliwym chrupnięciem. Przeraził się, gdy ciepła krew zalała mu usta. Jaka rana zagoi się w takich warunkach? Jeśli nic się nie zmieni, pewnie wykrwawi się na śmierć.
Po chwili siła ciężkości znów wróciła do normalnego stanu, rzucając nim o pokład. Wrzasnął, wstrząśnięty i obolały. Przekaz datawizyjny z komputera pokładowego przeistoczył się w dziwnie spokojny, powleczony morą deseń czerwonych, zielonych i nie bieskich linii. Po brzegach wdzierała się ciemność.
Drugie starcie os bojowych odbyło się już na szerszym froncie.
Po obu stronach czujniki i procesory dostawały zadyszki, zdezorientowane wyładowaniami w mgławicy i ogromem wypromieniowywanej energii. Wciąż nowe eksplozje rozbłyskiwały na tle tej scenerii zniszczenia. Kilka os bojowych przeciwnika przedarło się przez kordon obronny. Trzecia grupa obrońców opuściła „Beezlinga”.
Sześć tysięcy kilometrów dalej, gdzie „Chengho” opędzała się od roju os bojowych wystrzelonych przez swego jedynego prześladowcę, wybuchy nuklearne powołały do życia drugą mgławicę.
Gorzej było z „Gombari”; nadlatujące pociski roztrzaskały komory utrzymania antymaterii fregaty. Gdy zabiysła efemeryczna gwiaz da, filtry czujników „Beezlinga” zabrały się gorączkowo do pracy. Kyle Prager utracił datawizyjny obraz połowy wszechświata. Nie widział jeszcze czarnego jastrzębia, który zaatakowałby fregatę, otwierając równocześnie wlot tunelu czasoprzestrzennego, aby w nim zniknąć i tym sposobem uciec przed bąblem śmiercionośnego promieniowania.