Wyobraźnia podsuwała mu obrazy pościgu, jaki pośpiesznie organizowali Sam i Octal. A z ośrodka, gdzie rodziły się zwykle jego osobliwe przeczucia, dobiegało teraz ostrzeżenie, że nie ma czasu błądzić w poszukiwaniu szerszej szczeliny. To było to, jego jedyna nadzieja.
Odepchnął się z powrotem nad samą gardziel i wpełzł bezpiecznie między pomarszczone skiby lodu. Odpiął od pasa induktor termiczny. Był to ciemnopomarańczowy walec długości dwudziestu centymetrów, idealnie pasujący kształtem do jego rękawicy. Podobnych używali wszyscy zbieracze artefaktów: dzięki regulowanemu polu indukcyjnemu narzędzie świetnie się nadawało do uwalniania przedmiotów uwięzionych w lodzie lub przytwierdzonych do fragmentów skorupy.
Joshua czuł, jak szybko bije mu serce, gdy przesyłał datawizyjnie profil pola procesorowi sterującemu induktorem oraz polecał nanosystemowi wpłynąć na węzeł zatokowy i złagodzić działanie adrenaliny. Skierował induktor na środekjamy, wziął głęboki oddech, napiął mięśnie i uruchomił program, który wcześniej zapisał w neuronowym nanosystemie.
Światła pancernego skafandra zalały intensywnie białym blaskiem niewielkie zlodowaciałe zagłębienie. Dostrzegł mroczne, bezkształtne zjawy przyczajone w ciemnym lodzie. Zamarznięte zwały, ułożone w prostych płaszczyznach, odwzajemniały się sensorom kołnierza tęczowymi smugami. Snop światła wdarł się głęboko do wnętrza skorupy, lecz mimo swej mocy nie dotarł do dna.
Równocześnie ze światłami włączył się induktor termiczny, pobudzając do fluoryzowania lodowy szyb metrowej szerokości, zamieniony natychmiast w przymglony, czerwony walec. Joshua nastawił urządzenie na tak dużą moc, że lód w niecałe dwie sekundy przeszedł ze stanu stałego w ciekły i gazowy. Koło niego przetoczył się słup gęstej pary, wyrzucając w przestrzeń mnóstwo twardych odłamków. Joshua z trudem utrzymał się w miejscu, kiedy krawędź strumienia szarpnęła pancerzem skafandra.
— Widzę cię, Joshua! — zadudnił mu w głowie drwiący śmiech Sama.
Induktor termiczny skończył pracę. Sekundę później pęd pary na tyle zmalał, aby ukazać mu wycięty w lodzie tunel. Błyszczące ściany odbijały światło skafandra jak pofalowany chrom. Tunel kończył się dziesięć metrów niżej polipową pieczarą. Joshua obrócił się wokół swego środka bezwładności i zanurkował głową naprzód, okładając pięściami wciąż bulgoczący lód, szukając rozpaczliwie jakichkolwiek wypukłości na śliskiej powierzchni.
Gdy jego buty znikały w czeluści, laserowa wiązka z „Madeeira” uderzyła w skorupę. Stalagmity rozsypały się od razu pod wpływem olbrzymiej energii, lód wyparował na przestrzeni dziesięciu metrów kwadratowych. Buchnęła podobna do grzyba chmura sinej pary, pędząc przed sobą rój stopionych szczątków. Czerwony promień lasera zgasł po chwili.
— Dostałem gówniarza! — rozeszło się w eterze triumfalne zawołanie Sama Neevesa.
Chmara odłamków oprószyła powleczony pianką kadłub kosmolotu, a chwilę później dotarła do „Madeeira”, odbijając się niemrawo od alitynowych prętów. Momentalnie zapłonęły silniki korekcyjne, stabilizując pozycję statku.
Kiedy rozproszyła się skłębiona para, „Madeeir” ponownie zogniskował komplet czujników na drżącym fragmencie skorupy.
Wśród fundamentów budynku nie został bodaj skrawek lodu; palący promień lasera rozsypał także mozaikę, nawet część niskich resztek ścian uległa unicestwieniu pod wpływem fali podmuchowej. Kolista połać polipa mieniła się wątłym cynobrem. Właśnie siła lasera ocaliła Joshuę. Pierwszy strumień fotonów trafił w podeszwy pancerza, topiąc buty z węgla monolitycznego i wrzynając się w twardą błonę skafandra SIL Nawet cudowna lunarna technologia nie mogła się oprzeć takiemu naporowi. Skóra uległa zwęgleniu, ciało spieczeniu, kości się osmaliły. Jednakże para, która tak gwałtownie wybuchła, znacznie osłabiła niszczycielską moc lasera. Rozszalały gaz zniekształcił również wiązkę, a oprócz tego wdarł się w głąb tunelu, oczyszczając go z wszelkich przeszkód.
Joshua wyleciał z dziury w stropie polipowej pieczary, rąbnął o podłoże i odbił się, młócąc bezradnie rękami. Pod wpływem bólu w stopach omal nie stracił przytomności. Blokada analgetyczna, jaką nanosystem utworzył w korze mózgowej, pękała pod naporem impulsów nerwowych. Krew ciekła po podeszwach, wypływając z arterii, których nie skauteryzowało ciepło. Skafander Sil przemieszczał molekuły, opływał spalone nogi, zatykał pęknięte naczynia krwionośne. Joshua znów uderzył o strop. Obwody nanosystemowe wizualizowały schemat fizjologiczny ciała, pozbawioną skóry postać z intensywnie czerwonymi stopami. Składnie zestawione informacje — nie będące ani dźwiękiem, ani obrazem — trafiały prosto do jego świadomości, powiadamiając o rozległości obrażeń. Właściwie to wolałby tego nie widzieć: straszne szczegóły działały prawie jak środek wymiotny.
Para ciągle przenikała do wnętrza, podnosząc ciśnienie. Teraz już słyszał bolesny skowyt zawieruchy. Chwiejne, żrące macki czerwonego światła dźgały na oślep poprzez dziurę w stropie. Ponownie grzmotnąwszy o polip, Joshua stłukł sobie łokieć. Siniaki, wirowanie i ból wywoływały torsje. Żołądkiem targały spazmy, lecz skafander Sil błyskawicznie odprowadzał kwasowe płyny. Wrzasnął z rozpaczą, gdy gorzkie wymiociny wypełniły mu usta; w tych warunkach nie mógł racjonalnie myśleć. Nanosystem zorientował się jednak w sytuacji: wytłumił wszystkie zewnętrzne sygnały nerwowe, polecił procesorowi sterującemu skafandrem podać mu duży haust chłodnego, czystego tlenu oraz wykorzystał całą moc plecaka manewrowego, aby położyć wreszcie kres wariackim oscylacjom.
Warunki zmieniły się po dziesięciu sekundach. Kiedy powtórnie zwrócił uwagę na obrazy z sensorów, czerwone światło nie rozjaśniało już pieczary, a para pędziła z powrotem do góry. Prądy uniosły go wolno pod sam strop. Wyciągnął rękę, aby się czegoś uchwycić. Palce zacisnęły się automatycznie na metalowej rurce podpiętej do polipa.
Joshua szybko oprzytomniał, po czym omiótł wnętrze jaskini sensorami kołnierza. Nie dostrzegł jej krańców. W gruncie rzeczy, nie była to wcale jaskinia, a raczej lekko zakręcony korytarz. Pod stropem biegł pęk dwudziestu jednakowych rurek. Wszystkie urywały się blisko dziury swojskim wachlarzem postrzępionych kabli światłowodowych.
Neuronowy nanosystem domagał się jego uwagi, dane medyczne szturmowały synapsy. Przejrzał je pobieżnie, walcząc z nawrotem mdłości. Podeszwy stóp spłonęły do samej kości. Nanosystemowy program medyczny proponował kilka opcji dalszego postępowania. Joshua wybrał najprostszą: odłączył nerwy poniżej kolan, wstrzyknął do organizmu dawkę antybiotyków z apteczki przy skafandrze oraz przełączył program uspokajający w tryb nadrzędności, aby uporządkować myśli.
Czekając, aż lekarstwa zaczną działać, przyjrzał się baczniej korytarzowi. Polip popękał w wielu miejscach, woda i kleista ciecz wlała się do środka, by zamarznąć na ścianach w długich strugach, co nadało wnętrzu wygląd zimowej groty. Teraz wrzały; na skutek działania uciekającej pary krucha powierzchnia przeszła na moment w stan płynny, pieniąc się jak kiepskie piwo. Kiedy kierował światła skafandra w głąb szczelin, dostrzegał rury biegnące równolegle z korytarzem. Instalacje wodne, arterie pokarmowe, ciągi kanałowe — cokolwiek to było, przypominało wyposażenie habitatów. Habitaty edenistów były oplecione siecią takich właśnie przewodów.
Przywołał przed oczy odczyty inercjalnego systemu naprowadzania, żeby uwzględnić korytarz w konstruowanym na bazie danych modelu skorupy. Gdyby krzywizna korytarza zachowała dotychczasową miarę, wylot nastąpiłby już po trzydziestu metrach.